Rozdział 2

1.4K 92 19
                                    

Newt

Przemierzałem truchtem korytarze Labiryntu, tak dobrze mi znane po przeszło roku, odkąd jestem Zwiadowcą. Właśnie tak wyglądało teraz moje marne życie – codziennie bieganie wokół kilometrów porośniętych bluszczem ścian, bezskutecznie szukając wyjścia.

Z początku miałem nadzieję, że to my nie potrafimy szukać; że wyjście jest o krok od nas, a my zwyczajnie go nie widzimy. Z czasem uświadomiłem sobie jednak przerażającą prawdę – wyjścia nie ma. Na początku były to tylko moje przypuszczenia, potem jednak zacząłem słyszeć w głowie głos...

Nie. Nie była to moja wyobraźnia (choć na początku też tak myślałem...). Był to prawdziwy głos, którego nie słyszał nikt poza mną, a który mówił jasno i wyraźnie, że nigdy się stąd nie wydostaniemy. Podejrzewam, że to jakaś sztuczka Stwórców. Może chcą przez moje usta przekazać pozostałym Streferom, że nie ma już dla nas nadziei... Ale ja zwyczajnie nie byłem w stanie im tego powiedzieć, a potem patrzeć, jak cierpią. Uznałem, że lepiej, jeśli będą żyli w niewiedzy. Szczerze mówiąc, oddałbym wszystko, żeby – tak jak oni – nadal mieć nadzieję... ale Stwórcy skutecznie mi to uniemożliwiali.

„Stąd nie ma wyjścia, Newt! NIE MA WYJŚCIA!!!", rozbrzmiało nagle w mojej głowie. Purwa, znów to samo! Zwolniłem biegu, a po chwili stanąłem, opierając się plecami o ścianę. Postanowiłem to skończyć. Raz na zawsze. Pozostali Streferzy niech radzą sobie sami. Wiem, że było to z mojej strony okropnie egoistyczne, ale po prostu nie mogłem dłużej tego wytrzymać. Nie radziłem sobie.

Chwyciłem się bluszczu, zwisającego ze ścian i przy jego pomocy wdrapałem się do połowy muru. Powinno wystarczyć. Ostatni raz obrzuciłem wzrokiem rozciągający się wokół mnie labirynt, a potem powoli oderwałem od ściany rękę. Najpierw jedną, potem drugą. Spadając wciąż miałem w głowie słowa Stwórców. Nie ma wyjścia...

- Newt! Newt, obudź się! – usłyszałem nad sobą znajomy głos. Miałem ochotę odpowiedzieć coś w stylu odwal się", ale się powstrzymałem. Otworzyłem powoli oczy. Obok mojego łóżka stał Alby, wyraźnie zmartwiony.

- Newt, wszystko ogay? – zapytał.

- Obudziłeś mnie – rzuciłem przez ramię, ignorując jego pytanie.

- Mówiłeś przez sen – powiedział Alby. – Powtarzałeś... nie ma wyjścia...? Czy coś takiego... Co ci się śniło?

- To, co zawsze – odpowiedziałem pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem, powoli siadając na łóżku. Skrzywiłem się, kiedy moja złamana ręka zawadziła o oparcie.

Alby był jedyną osobą, z którą rozmawiałem o moich koszmarach. Chociaż od mojej samobójczej próby w Labiryncie minęło już trochę czasu, wciąż nie mogłem pozbyć się tego wspomnienia. Dręczyło mnie, ledwo zapadłem w sen, ale gdy się budziłem wcale nie było lepiej. Streferzy, widząc mnie kulejącego, połamanego i wiecznie zamyślonego rzucali mi pełne współczucia spojrzenia. Choć bardzo się starali traktować mnie... normalnie, wiedziałem, że już nigdy nie będę dla nich tym samym Newtem. Nie to chciałem osiągnąć... Byłoby dla mnie lepiej, gdybym wtedy zginął.

Alby pokiwał głową ze zrozumieniem. On jeden zdawał się rozumieć, przez co teraz przechodzę.

- Według moich obliczeń dzisiaj Stwórcy przywiozą nam kolejnego Njubi – zaczął, zapewne chcąc zwrócić moją uwagę na coś innego. Na dźwięk słowa „Stwórcy" zrobiło mi się niedobrze, ale starałem się tego nie okazywać.

- Jutro będę trochę... zajęty. Potrzebny będzie ktoś, kto zorganizuje mu Wycieczkę po Strefie – ciągnął Alby, jednoznacznie dając mi do zrozumienia, że tym kimś mam być ja. Nie chciał pewnie, żebym kolejny dzień przeleżał w Bazie, gapiąc się w ścianę. Ale nie byłem jeszcze gotowy, żeby jak gdyby nigdy nic oprowadzać świeżucha po Strefie. Do tego dochodziła jeszcze moja uszkodzona noga... Nie. To naprawdę nie był dobry pomysł.

- Przecież Minho może to zrobić – zauważyłem. – Wycieczki zorganizowanej przez Minho nasz  Njubi tak szybko nie zapomni, możesz być pewien...

- Minho od rana będzie w Labiryncie – przypomniał mi.

- W takim razie... może Jared? – rzuciłem kolejną propozycję, jednak nie doczekałem się odpowiedzi. Ciszę rozdarło głośne dzwonienie. Sygnał, który oznaczał, że zaraz  w Strefie pojawi się Njubi.

Alby próbował przekrzyczeć alarm, ale nie byłem w stanie rozróżnić jego słów. Pokazał więc gestami, że wychodzi, zobaczyć, kogo tym razem nam przywieźli. Chyba chciał, żebym poszedł z nim, ale odwróciłem się do niego plecami i oparłem głowę na poduszce.

Znów zostałem sam ze swoimi myślami. Z jednej strony chciałem być sam, ale z drugiej wolałem, żeby któryś z moich przyjaciół dotrzymał mi towarzystwa.

Po chwili alarm przycichł i został zastąpiony przez okrzyki Streferów, którzy – jak zawsze – byli bardzo podnieceni przyjazdem świeżucha. Naprawdę nie wiedziałem, o co tyle krzyku, w końcu sami byli kiedyś w podobnej sytuacji (i podejrzewam, że niezbyt miło to wspominają).

Zamknąłem oczy i spróbowałem ignorować krzyki na zewnątrz. Całkiem dobrze mi szło, prawie udało mi się zasnąć, kiedy ktoś z hukiem otworzył drzwi Bazy. Następnie usłyszałem kroki na schodach i po chwili w drzwiach do pokoju , w którym aktualnie się znajdowałem, stanął Danny.

Dla niewtajemniczonych – Danny był najmłodszym ze Streferów. Mógł mieć jakieś dziesięć czy jedenaście lat (nikt tutaj nie pamięta swojego dokładnego wieku). Był nieco wkurzający, za wszelką cenę starał się przypodobać mi i Alby'emu oraz swojemu Opiekunowi Gally'emu. Zawsze pojawiał się tam, gdzie najmniej się go spodziewasz. Jednym słowem – katastrofa.

- Newt? – zwrócił się do mnie, odgarniając z twarzy burzę rudych włosów. – Dawno nie gadaliśmy, nie? – zapytał. Rzeczywiście, ostatni raz widziałem go zanim skoczyłem ze ściany w Labiryncie.

- Nie powiem, żeby jakoś szczególnie mi cię brakowało – odpowiedziałem, może niezbyt uprzejmie, ale zgodnie z prawdą. Dzieciak jednak najwyraźniej się tym nie zraził.

- Będę się mógł podpisać? – zapytał, wskazując na grube bandaże na mojej ręce.

- Ostrzegam, że nie mam dzisiaj humoru, więc mów lepiej, po co tu przyszedłeś i zostaw mnie samego – powiedziałem, przybierając surowy ton i patrząc dobitnie na dzieciaka.

- No... dobra, ogay. Wylaksuj, Newt... – wyjąkał Danny. – Chciałem tylko powiedzieć, że... Alby chyba potrzebuje pomocy. Trafił nam się w tym miesiącu nietypowy i dosyć... wojowniczy Njubi – to powiedziawszy zniknął za drzwiami.

No nie powiem, zaintrygował mnie trochę. Powoli podniosłem się z łóżka, krzywiąc się przy tym z bólu. Złapałem za stojący przy ścianie długi kij, który pomagał mi się poruszać i ciągnąc za sobą chorą nogę, ruszyłem w stronę wyjścia z Bazy.

Obok Pudła – windy, którą przyjeżdżają zapasy żywności i ubrań, oraz Njubi – stali zbici w ciasną grupę Streferzy, wpatrując się przed siebie; jedni z zaciekawieniem, inni ze strachem. Przepchnąłem się obok nich, żeby zobaczyć, co też Danny miał na myśli, mówiąc „nietypowy Njubi". Gdy spojrzałem do pudła, moim oczom ukazała się dziewczyna, trzymająca nóż tuż przy szyi Alby'ego...

Wreszcie udało mi się napisać kolejny :D Teraz mam ferie, więc będę miała więcej czasu na pisanie i rozdziały będą pojawiały się częściej ;) nie jestem tylko pewna, jak wyszła mi ta perspektywa Newta i czy udało mi się dobrze oddać jego emocje...

~ Shadowhunter_133


Próby LabiryntuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz