Poranek: UsUk

14.1K 720 381
                                    

Artur powoli otworzył oczy. Mrugał próbując odegnać senność. Przekręcił się na bok, a jego nos zetknął się z nosem pewnego hamburgerożercy. Dobrze zgadliście. To był nos Alfreda F. Jonesa. Artur pisnął, gdy Ameryka otworzył oczy.

- No hej, kochanie - powiedział Amerykanin z uśmiechem.

- Nie kochaniuj mnie - odpowiedział zgryźliwie Anglik.

Nie miał w zwyczaju okazywania miłości już od dłuższego czasu. A okazywanie miłości wobec tego idioty byłoby jeszcze gorsze. Nie żeby nic do niego nie czuł. Czuł. Dużo. Bardzo. Ale nigdy w życiu nie powiedziałby tego na głos.

Ameryka zaczął się śmiać i przytulił Anglię. Zamiast „przytulić" powinnam chyba jednak użyć słowa „zdusić". Kiedy trochę zwolnił uścisk wtulił głowę w jego szyję. Artur zarumienił się, kiedy podobna scena z wczoraj uderzyła jego umysł niczym młot. Nawet nie próbował odwzajemnić uścisku. Rumiany i naburmuszony spoglądał gdzieś w bok. Alfred dostrzegł to kątem oka.

- Nie bądź taki. Już nic przede mną nie ukryjesz. Wiesz to - powiedział zadziornie.

- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiedział ponuro Anglik.

- Powiedz, że mnie kochasz.

- Nie. - Rumieniec na jego twarzy nieco się pogłębił.

- To nic trudnego. Zobacz. Artur, kocham cię. Widzisz, to proste.

Te parę słów sprawiło, że twarz Anglii osiągnęła granice czerwoności, a on sam musiał podjąć niezbyt udane próby ukrycia tego.

- Taki jesteś? No to wyduszę to z ciebie.

Od słów Ameryka przeszedł do czynów. Najpierw delikatnie całował jego szyję. Potem zaczął ją ssać. Oczywiście jak to miał w zwyczaju, poszedł na całość i nie poprzestał na szyi. Jako dowód swoich uczuć zostawiał Anglii mnóstwo malinek na całym ciele. Przewrócił Artura na plecy. Przygniatając go całym swoim ciężarem Alfred zabrał się wreszcie za arturowe usta. Całował go namiętnie, jak nigdy wcześniej.

Jako, że twarz Anglii nie mogła być bardziej czerwona, rumieniec zajął też jego szyję i ramiona. Wyglądał tak uroczo, że Ameryka już po prostu nie potrafił się od niego oderwać. W końcu zawstydzony Artur użył wszystkich sił, jakie w nim zostały, aby zepchnąć z siebie tego idiotę. Udało mu się dzięki zaskoczeniu. Alfred wylądował na plecach tuż obok niego. Patrzył ze zdziwieniem tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami.

- Anglia? Co jest? Nie podobało ci się?

- Właśnie o to chodzi, że mi się cholernie podobało!

- No to, co jest nie tak? - Mówiąc to Ameryka uśmiechnął się delikatnie.

- To jest nie tak, że nie umiem ci powiedzieć, że... że...

Alfred aż wstrzymał oddech nie chcąc przegapić ani słowa.

- Kocham cię, idioto! - Wrzasnął Artur na całe gardło.

Zaskoczony, że jednak powiedział te słowa wybiegł z pokoju, a Amerykanin uśmiechał się jak głupi do sera.

Kiedy zszedł na parter, zobaczył Anglię robiącego kanapki. Nie był już aż tak czerwony, ale rumieniec nie opuścił go jednak całkowicie. Na dodatek nawet się nie ubrał! Czy zrobił to z roztargnienia, ze złości, czy może specjalnie dla Alfreda? To nie miało znaczenia. Ameryka zinterpretował to oczywiście na ten trzeci sposób. A nim Artur zdołał wreszcie dokończyć robienie kanapek, minęło naprawdę DUŻO czasu (choć tym razem nie miał nic przeciwko temu).

PorankiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz