Rozdział Szósty

3.5K 216 17
                                    

Szłam tak cicho, że nawet wiecznie skrzypiąca podłoga zdawała się nie wyczuwać mojej obecności. Wstrzymałam również oddech, przez co powoli zaczynało wirować mi w głowie. Nie mogłam jednak zmusić się do oddechu, bo właśnie zbliżałam się do drzwi prowadzących do kuchni.

Nieśmiało wychyliłam głowę za futrynę drzwi i kamień, który do tej pory nieziemsko ciążył mi na sercu, spadł, znikając.

Kuchnia była pusta, a ja miała ochotę wpaść w histeryczny śmiech. Zaczynałam wariować. Zbyt wiele atrakcji jak na jedną noc.

Zgasiłam światło i równie cicho, jak wcześniej dotarłam do swojego pokoju.

Gdy wreszcie mogłam się zakopać pod moją ciepłą pierzyną, na moją twarz wpłynął wielki uśmiech. Pan Burton został moim bohaterem i podwiózł mnie do domu. Gadaliśmy i chyba nie zrobiłam z siebie aż tak wielkiej idiotki, jak zazwyczaj.

Pan Burton ma narzeczoną.

A niech to szlag.

Tak szybko, jak zadowolenie się pojawiło, równie prędko uciekło, aby ustąpić miejsca rozgoryczeniu i rozczarowaniu.

Czego ja się spodziewałam?

I z ponurymi myślami krążącymi po mojej głowie, usnęłam.


Wstałam z samego rana i szykowałam się najciszej, jak mogłam. Nie zaprzątałam sobie głowy śniadaniem. Chwyciłam pierwsze lepsze jabłko, które wpadło mi w dłonie i wyszłam z domu.

Zamykając drzwi, po mojej głowie krążyło tylko jedno pytanie: Co ja do cholery robię ze swoim życiem?

Tak czy inaczej, zeskakiwałam niczym mała gazela ze schodów przed domem. Pomimo wczorajszych wydarzeń humor miałam znakomity.

Poprawiłam torbę na plecach i idąc w stronę szkoły, wyciągnęłam telefon. Na wyświetlaczu pokazało mi się ponad dwadzieścia wiadomości i pięć nieodebranych połączeń.

- Oj, Elisabeth – mruknęłam do siebie i zaśmiałam się cicho pod nosem. – W sumie – powiedziałam na głos. – Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Nie miałam słów na to, jak bardzo się nudziłam.

Moją pierwszą lekcją był francuski. I chociaż w Polsce uczęszczałam na lekcje francuskiego, bardzo się stresowałam, gdy nauczycielka choćby spojrzała w moją stronę. Siedziałam spięta ze spuszczoną głową, posłusznie rozwiązując zadania.

Skrobałam sobie długopisem po kartce, nie zwracając na nic uwagi, gdy poczułam delikatne uderzenie w tył mojej głowy.

Odwróciłam się i ujrzałam Elizabeth. Zagroziłam jej pięścią, ale na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.

Dziewczyna na migi starała się usilnie przekazać mi jakąś wiadomość. Nijak nie potrafiłam rozszyfrować jej kodu, więc tylko zaczęłam stroić głupie miny.

Dopiero po chwili, gdy Liz roześmiała się i wskazała mi palcem zmiętą kartkę papieru, zrozumiałam, o co jej chodziło.

Schyliłam się po zmięty papier, a gdy tylko się podniosłam, przede mną stała nauczycielka.

Pani Shrew była potężnie zbudowaną kobietą. Jej czarne jak smoła włosy upięte były w wysokiego, wręcz idealnego koka. Wyraz twarzy miała surowy – do tej pory, nigdy się nie uśmiechnęła, a jedyną zmianą jaka zachodziła czasem na jej twarzy, było złowrogie ściągnięcie brwi; oznaczało to tylko tyle, że poszukuje ofiary, której lekcja miała się stać koszmarem.

Tak czy inaczej, stała nade mną i chrząknęła nieprzyjemnie.

- Panno...

- Giers – odpowiedziałam.

- Czy nie powinna pani się zająć lekcją niż wygłupami z koleżanką? – zapytała złośliwie, a jej małe, zielone oczy spoczęły na trzymanej przeze mnie kulce papieru. Skrzywiła się, a mi serce podeszło do gardła. – A co ty tam trzymasz? Wymieniasz się liścikami na mojej lekcji?

- Nie – zaprzeczyłam szybko. – Nie, skądże. Przepraszam najmocniej. To... tylko jakiś stary papier. Musiał mi wypaść z torby, gdy wyciągałam książki – dodałam i wrzuciłam zmiętą kartkę do leżącej na ziemi, otwartej torby.

Nauczycielka przyglądała mi się uważnie i po chwili odezwała się swoim donośnym głosem:

- Ale żeby mi to był ostatni raz, panno Giers.

- Oczywiście – dodałam cicho, gdy nauczycielka oddaliła się od mojej ławki.

Zasiadła przy biurku i pochyliła się nad jakimiś książkami.

Gdy miałam pewność, że nauczycielka zajęła się swoimi sprawami, wyciągnęłam wiadomość z plecaka i cicho ją rozwinęłam.

Moim oczom ukazały się małe, bardzo ładne literki.

Dobrze wiem, z kim odjechałaś z dyskoteki. Liczę na szczegółową relację z wieczoru.
PS Ty farciaro!

Uśmiechałam się do siebie, raz po raz czytając małą notatkę.

Faktycznie, miałam szczęście. Wieczorem, na dyskotece, o mały włos nie zostałam zgwałcona, ale na pomoc przyszedł mój nauczyciel. Ale również i dzisiaj rano udało mi się wymknąć z domu, tak że prawdopodobnie rodzice nigdy nie dowiedzą się o tej przygodzie. Ciekawie tylko, kiedy limit szczęścia mi się skończy?

Biorąc pod uwagę fakt, że do lekcji wychowania fizycznego zostały zaledwie trzy godziny, to bardzo prawdopodobne, że moja dobra passa nie będzie trwała długo.  

UlubienicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz