Rozdział Dziewiąty

3.1K 184 40
                                    

Tydzień minął mi w mgnieniu oka. W jego trakcie nie zmieniło się nic oprócz tego, że moje myśli coraz bardziej wkraczały na zakazany dla mnie teren. Miejsce to, w czeluściach mojego umysłu nazwane było krótko i zwięźle. On. Przystojny i inteligentny nauczyciel na myśl, o którym w moich uszach huczało, jakby przyłożono mi do ucha szkolny dzwonek.

Dni zlewały się w jedno. Szkoła i nauka. Po wakacjach nie został już nawet ślad, a nauczyciele zrzucali na nasze barki coraz więcej materiału i nie interesowało ich to, że nie zawsze jesteśmy w stanie ze wszystkim sobie poradzić.

- Rozumiem, że piątek się wam udziela – powiedziała nauczycielka historii z uśmiechem, stając przed tablicą. – Ale musicie wytrzymać jeszcze lekcję. Jednak jeśli was to pocieszy mam dla was dobre wieści.

Oho – skwitowałam w myślach – dobre wieści w ustach nauczyciela wcale nie brzmią jak dobre wieści.

- W naszej szkole istnieje tradycja witania nowych uczniów – kontynuowała kobieta z przyjaznym uśmiechem. Lustrowała wszystkich zgromadzonych, jakby szukając na ich twarzach jakiejkolwiek oznaki zaangażowania. – I w tym roku, tak samo, jak w poprzednich latach, w połowie września odbędzie się wielkie dni sportu.

- Wielkie dni sportu? – mruknęła Eli, odwracając się do mnie. –Brzmi kusząco, prawda? – pytanie zaintonowała w taki sposób, że doskonale odgadłam, co chodzi po jej głowie. Pochwyciłam zeszyt i lekko trzepnęłam nią w nim ramie. – Dobra, już dobra – powiedziała, zwracając się w stronę nauczycielki. – Nie musisz być taka agresywna.

- Pod opieką nauczycieli od wychowania fizycznego, przez trzy dni trwa wielki turniej. Klasa, która w klasyfikacji zdobędzie największą ilość punktów, wygrywa tygodniową wycieczkę. Kategorii zazwyczaj jest sześć. Po dwa, na jeden dzień. Liczy się również to, jak bardzo klasa zaangażuje się w dopingowanie swoich zawodników.

- Przepraszam – zagadnął Tom, nasz klasowy mięśniak. Widać było, że bardzo zainteresował go udział w zawodach. – A jakie to konkurencje są zaplanowane?

- Cóż, to zależy. Ale najczęściej pojawiają się rozgrywki rugby, dyscypliny lekkoatletyki, skok w dal, biegi, pływanie... Któregoś razu zorganizowano turniej badmintona.

- Badminton jest dla lamusów — szepnął Chris, brat bliźniak Toma. Mniej przyjazny niż jego brat, ale nie ustępujący mu w ilości mięśni.

- Chris, daruj sobie takie odzywki – powiedziała Eli i spojrzała na niego karcąco. Zaledwie kilka godzin wcześniej rozmawiałyśmy o naszych ulubionych zajęciach i wśród nich wymieniła właśnie badmintona.

- Ale jestem pewna, że wasi nauczyciele wszystko wam w swoim czasie wyjaśnią. Na razie wróćmy do tematu... - stwierdziła pani profesor i odwróciła się do tablicy. – Kto mi powie, do czego doprowadzono za czasów panowania Henryka VIII Tudora?

- To jest twoja szansa! – zawołała cicho Elisabeth, ponownie odwracając się w moją stronę. – Widzisz? To niczym dar od losu.

- O czym ty mówisz? – zapytałam lekko zdezorientowana i odpuściłam notowanie tematu.

- Czemu ty niczego nie rozumiesz? - westchnęła teatralnie. – Okej, rzucam hasła. Dzień sportu. Sport. Nauczyciele.

- Nie wiem, do czego pijesz – stwierdziłam, chociaż doskonale domyślałam się, o co jej chodzi.

- PAN BURTON! – Powiedziała głośniej, na co nauczycielka zwróciła się w jej stronę i posłała groźne spojrzenie. – Nie możesz zmarnować tej okazji – dodała jeszcze przez ramię i powróciła do lustrowania tablicy.

Nie odezwałam się, bo musiałam zapanować nad szaleńczym biegiem jakie urządziło moje serce na wspomnienie o nauczycielu. Ponad wszystko walczyłam z wypiekami, które wykwitły na moich policzkach. Schyliłam więc głowę i udając, że zaczytuję się w podręczniku, spędziłam całą lekcję, rozmyślając o jego niebieskich oczach.

Gdy wychodziłam ze szkoły, moje spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę części budynku, w której znajdowała się sala gimnastyczna. Nie liczyłam, że go ujrzę i również tak się stało – nie było go. Dlatego powlekłam się w stronę domu. Nie miałam okazji go dziś spotkać i czułam w moim sercu pustkę, jakiej nigdy niedane było mi doświadczyć.

W domu zjadłam obiad z rodzicami, starając się zachowywać naturalnie i chyba mi to wychodziło, bo obyło się bez krępujących pytań. Podziękowałam za posiłek i poszłam do siebie. Sprawdziłam wszystkie media społecznościowe – oczywiście Damian milczał, a ja nie miałam ochoty się do niego odzywać po ostatnich wydarzeniach. Zerknęłam również, bez większego zainteresowania na pocztę, na której i tak nie znalazłam niczego wartego mojej uwagi.

Wzięłam prysznic, przebrałam się i poczułam, jak wraca mi humor. Trzy godziny od powrotu ze szkoły, wyszłam z domu i skierowałam się w stronę przystanku autobusowego. Miałam jeszcze dziesięć minut do autobusu, który miał zawieźć mnie wprost do stadniny.

Wyciągnęłam słuchawki i jak na typową nastolatkę przystało, zaczęłam słuchać muzyki. Oparłam się o drzewo, stojące obok zatoczki autobusowej i nudząc się, wysłałam wiadomość do Elisabeth.

- Myślałaś o tym, co powiedziałam ci na historii? – odpisała praktycznie natychmiast, całkowicie ignorując moją wiadomość o tym, że stresuje się pierwszą od wielu lat jazdą konną.

- Nie, nie miałam jeszcze okazji – napisałam, prędko. Wysłałam wiadomość, a za chwilę dopisałam. – Czemu ci tak zależy?

- Widzę, jak na niego patrzysz.

- Patrzę tak, jak większość dziewczyn w naszej szkole – napisałam i prychnęłam pod nosem.  

Takie były fakty. Nie różniło mnie od tych dziewczyn nic – kiedy przechodził, wodziłam za nim wzrokiem. Może tylko trochę mniej ostentacyjnie jak inne moje rówieśniczki. No i ja zdążyłam już targnąć się na jego życie, także w klasyfikacji wszystkich dziewczyn, które się za nim uganiają, jestem na samym końcu.

- Widzę, jak on patrzy na ciebie – odpisała po chwili, a uśmiech z mojej twarzy zniknął.

- Jak?

- Iskrzy pomiędzy wami, tak bardzo, że jak kiedyś będzie padała mi bateria w telefonie, stanę po prostu obok was i ją naładuję – odpisała żartobliwie, a ja poczułam, jak moje serce znowu przyśpiesza. Takim sposobem do końca roku szkolnego dorobię się wszystkich chorób kardiologicznych, jakie do tej pory było mi dane poznać. Więcej, pewnie i kilka psychicznych zdążę złapać.

- Dzięki – odpisałam.

- Ale ja się nie nabijam! – zaprotestowała. Schowałam telefon do kieszeni i pogrążyłam się w swoich marzeniach.

Zawsze chodziłam z głową w chmurach, ale ostatnio zdążało mi się coraz częściej. Najgorsze w tym wszystkim i tak było to, że moje marzenia zwężały się do jednej osoby. I co, przypominał mi się jego uśmiech, śmiech. Dotyk... Zapach jego bluzy, przypominałam sobie o jego narzeczonej. I wtedy wszystko pękało niczym bańka mydlana – łącznie z moim sercem.

Autobus podjechał, był praktycznie pusty, co było mi na rękę. Do pokonania miałam trzy przystanki, więc stwierdziłam, że to dobra okazja do zdrzemnięcia się. Ustawiłam przezornie budzik w telefonie i odpłynęłam w senną krainę.

UlubienicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz