Zmiany

19 2 0
                                    

Jest dwa tysiące piętnasty rok, jestem tu już trzy lata. Lista rzeczy, które w tym czasie się zmieniły, jest bardzo długa. Rozsypka. To jedno słowo idealnie opisuje moje życie, choć może nie do końca. Opisuje ono moje życie po za więzieniem, jeśli jeszcze tak owe jest. Wszystko posypało się jak przysłowiowy domek z kart. A zaczęło się, niby dość niewinnie. 

Pierwsze dni w nowym miejscu nie były najgorsze, tak jak zakładałam dałam sobie radę. Nie miałam problemów z załamaniem, bo przecież już nie jestem na wolności, nie ma już przy mnie narzeczonego, rodziny, przyjaciół. Wiedziałam, że wyjdę, wprawdzie dopiero za sześć lat, ale to było moje światełko w tunelu. Coś czego się trzymałam by nie spaść. Wiadomo bywały lepsze i gorsze dni, ale wtedy myślałam tylko o wtorku, lub sobocie. Właśnie w te dni miałam widzenia. Hugo odwiedzał mnie przez pierwsze dwa miesiące regularnie. Z biegiem czasu, albo coś mu wypadało, albo załatwiał sprawy związane z naszą działalnością. Zawsze miał wymówkę, ale ja to rozumiałam. Na jednym z widzeń postanowiliśmy, że musimy się jak najszybciej pobrać, ponieważ wtedy będziemy mieli prawo do widzeń małżeńskich, osobistych. Odbywały się one w osobnej sali, bez kamer, sam na sam, osadzona i gość. Czyli mąż i żona. Złożyłam papiery, nie czekaliśmy długo. Po trzech tygodniach dostałam odpowiedź od zarządu, mogliśmy się pobrać. Wprawdzie ślub w więzieniu, w więziennym kubraczku nie był ziszczeniem  moich marzeń, ale to nie miało znaczenia. Ważne było to, że będziemy mogli widzieć się sam na sam, porozmawiać, dotknąć, przytulić, pocałować. Spróbować radzić sobie z rozłąką. Widzenia te trwały około roku. Później przestał w ogóle mnie odwiedzać. Nie spałam po nocach myśląc o tym co mogło się wydarzyć. Złapali go. Ukrywa się. Nie żyje. Ma kłopoty. Interes upadł. Każde tego typu myśli zaprzątały mi głowę, zwłaszcza nocami. Było ciężko. Podłamałam się, moja pozycja więzienna spadła razem z pewnością siebie i determinacją. Bez niego to wszystko nie miało sensu. Nade wszystko, spóźniała mi się miesiączka. Byłam przerażona, pełna strachu, bólu, cierpienia, żalu i smutku. Po trzech miesiącach od naszego ostatniego widzenia dostałam pierwszy list, który nie był od rodziców, z resztą od nich też było ich niewiele. Napisał w nim: 

'Droga Samantho,

 nie wiem od czego zacząć. Chyba najlepiej od przepraszam. Tak. 

Przepraszam za wszystkie krzywdy jakie Ci wyrządziłem, że przez ten czas tak przeze mnie cierpiałaś. Nie myśl, że ja nie. To były najgorsze i najdłuższe trzy miesiące mojego życia. Domyślam się, że Twojego również. Chce żebyś wiedziała, że nie robiłem tego dobrowolnie. Miałem kłopoty, duże kłopoty. Interes przestał działać tak jak powinien, wszystko się sypało. Musiałem wrócić do Londynu, odbić się. Udało mi się, zdobyłem nową recepturę, nowych ludzi. Niestety zajęło to tyle czasu, uwierz mi naprawdę bardzo cierpiałem, ale nie mogłem się odezwać. Nie mogłem. Nie chciałem byś wiedziała o mojej sytuacji, nie chciałem Cię denerwować. Nie chciałem dać Ci tego beznadziejnego poczucia bezsilności, które sam czułem podczas każdej Twojej rozprawy. Chcę żebyś wiedziała, że raz jeszcze przepraszam. 

Proszę odpisz na ten list. Chcę cię znów zobaczyć, poczuć, dotknąć. Odpisz i dodaj mnie na listę widzeń, a będę kiedy tylko będę mógł. 

PS: Mój nowy adres jest na kopercie. 

Kocham Cię,

Hugo.'

Łzy napłynęły mi do oczu już od 'przepraszam', a gdy kończyłam czytać miałam mokry podkoszulek. Żyje, nie odszedł, już nie ma kłopotów, nadal mnie kocha. Wszystko zaczęło się prostować. Wszystko zaczęło nabierać kolorów, niestety do czasu...

Nie odpisałam na list od razu, ani następnego dnia. Chciałam przemyśleć to i fakt, że jestem w ciąży. To już było potwierdzone, zbadano mnie, wszystko było jasne. Nie była to dla mnie dobra wiadomość. Myśl, że moje dziecko będzie wychowywało się do czwartego roku życia bez matki, nie podobała mi się. Mało, nie chciałam przyjąć jej do siebie. To było dla mnie straszne. Postanowiłam, że muszę odpisać mężowi, on musi wiedzieć. Napisałam tylko: 

Osadzona Where stories live. Discover now