Rozdział 14

1.1K 70 11
                                    

Hope

Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Wdech. Trzy. Dwa. Jeden. Wydech.

Nerwowo wystukiwałam swoimi długimi paznokciami, ozdobionymi czarnym lakierem, nieznany mi rytm. Moja kawa-udekorowana, przepysznie wyglądającą, puszystą pianką, posypana na środku bursztynową posypką, która miała w planach przybrać kształt serduszka, jednak przez upływający czas zdążyła, powstać z niej plamka, nic nieznacząca plamka- zdążyła już wystygnąć.

Powoli wskazówki zegarka wybijały godzinę, którą tak bardzo wyczekiwałam przez ostatnie dni. Bałam się tego spotkania, wiedziałam jednak, że jeśli nie powiem mu całej prawdy, to wyrzuty sumienia będą mnie prześladowały do końca życia. Przecież kiedyś i tak by się dowiedział, prędzej czy później, czy tego chcę czy nie, dlatego wolałabym być pierwszą osobą, która mu o tym powie.

Sekundy mijały, ciągnąc za sobą upływające minuty, a ja dalej czekałam. Chwyciłam za porcelanowe ucho mojej filiżanki, w celu rozluźnienia swoich napiętych mięśni, zanurzyłam w mlecznym napoju swoje usta i upiłam go. Skrzywiłam się lekko na obrzydliwy smak, wodnistego roztworu, bo na pewno nie była to moja ukochana waniliowa kawa. Zrezygnowana odstawiłam filiżankę na jej poprzednie miejsce i po raz setny, na przeciągu tygodnia, zaczęłam powtarzać to co chcę powiedzieć dokładnie. Chciałam ubrać to w odpowiednie słowa, nawet chciałam, żeby moja mimika i gesty były perfekcyjne.

Kiedy po raz dziesiąty, mówiłam w głowię ten sam tekst i wyobrażałam sobie całą sytuację, usłyszałam dźwięk dzwonków, które oznaczały, przybycie nowego klienta do kawiarni. Mój wzrok automatycznie powędrował w tamtym kierunku, uważnie wypatrując sylwetki osoby, na którą tak niecierpliwie czekałam. Pierwszy, drugi, trzeci klient.

Jakie było moje zdziwieni kiedy nie zauważyłam tam go, można nawet uznać, że lekko się zasmuciłam, jednak szybko smutek przerodził się w złość. Mocno przygryzłam dolną wargę, jednak szybko ją wyswobodziłam spomiędzy zębów, kiedy tylko poczułam metaliczny posmak krwi w ustach. Znów to samo. Muszę odzwyczaić się od tego.

Jednak dalej nie mogłam zrozumieć, czemu nie przyszedł, obu nam zależało na tym spotkaniu, chcieliśmy porozmawiać, szczerze. A on? On spóźnia się już prawie godzinę. Poczułam jak do moich, dużych oczów napływają łzy smutku i złości, jednak zagryzłam mocno zęby, nie chcąc męczyć znów mojej, poranionej wargi i powstrzymałam je przed wypłynięciem.

Nie, nie będziesz znów płakać! Obiecałaś coś sobie!- przemówiła moja podświadomość, dzięki której uspokoiłam oddech i całe ciało, przed wybuchem płaczu.

Poprosiłam o rachunek przechodzącego obok kelnera i zaczęłam szukać swojego portfela w czarnej torbie, leżącej po mojej lewej stronie. Po chwili dostałam rachunek, który szybko uregulowałam, zostawiając dodatkowo kilka drobnych napiwku. Chwyciłam za ramiączko mojej torby i przewiesiłam ją przez ramię, kierując się w między czasie w stronę wyjścia.

Kiedy znalazłam się już na zewnątrz, poczułam orzeźwiające powietrze, muskające moją nagrzaną skórę, na policzkach. Po raz kolejny dzisiejszego dnia wzięłam głęboki wdech i udałam się w stronę pobliskiego parku.

Idąc tak środkiem chodnika, próbowałam odnaleźć w tej czarnej dziurze moje słuchawki, jednak odszukanie ich w tej stercie śmieci, graniczyło z cudem. Nawet przez moment, mogłabym przysiądź, że przez oczy przemknęła mi patelnia, a może był to garnek? Zrezygnowana pozwoliłam opaść torbie na mój prawy bok i zmęczona całym dniem, przyspieszyłam, by jak najszybciej znaleźć się w parku i usiąść na jednej z setek drewnianych ławek, znajdujących się, na około kamiennej fontanny, z piękne wyrzeźbionymi wzorami, które zapewne były tylko abstrakcją twórcy.

What Do You Mean?Where stories live. Discover now