Rozdział 1

1.1K 133 24
                                    


— Mogłabym prosić Markusa? — zapytała starsza kobieta w brązowej garsonce. Nauczyciel matematyki skinął w moją stronę i wskazał drzwi. W połowie drogi do kobiety dodała — Z plecakiem.

Większość oczu znanych mi ludzi, była skierowana na mnie. Zebrałem swoje rzeczy z ławki, chwyciłem za plecak i wyszedłem z sali. Byłem już tak zmęczony, że nawet nie siliłem się na zdziwienie czy zdenerwowanie. Obojętność wymalowana na twarzy to mój znak rozpoznawczy, od kiedy moja siostra postanowiła mnie porzucić.

Przemierzałem obdrapane korytarze szkoły, aż do skrzydła sierocińca, z którym ta instytucja była połączona. Stukot butów ze skóry krokodyla (a przynajmniej z czegoś, co miało tę skórę imitować) odbijał się echem. Wpuściła mnie pierwszego do pomieszczenia.

Pokój był pastelowy i pełen dziecięcych "dzieł". Pod ścianami stały regały z rysunkami przyklejonymi do ich gablot, a małe stoliki z równie małymi krzesłami stały na środku pomieszczenia. Nad zapachem pasteli i farb plakatowych panowała ciężka i trudna do sprecyzowanie woń.

Po świetlicy sierocińca przechadzała się kobieta. 

Byłem pewny że ją widziałem. Możliwe, że kiedyś przyjechała tu już wcześniej.

Gdy tylko mnie zobaczyła, podbiegła i objęła. Chwyciła za głowę i mocno pocałowała. Czułem, jak różowa szminka zostawiła ślad na moim czole.

— Tęskniłam — wypowiedziała te słowa niemal ceremonialnie. Mówiła to, jak recytator udaje wzruszenie, by jeszcze bardziej przekonać słuchaczy.

— Może usiądźmy. — Zaproponowała urzędniczka, siadając przy dziecięcej ławce. Wyglądało to komicznie, ale młoda kobieta usiadła na wskazanym miejscu, a gdy panie czekały wyłącznie na mnie, poszedłem w ich ślady. Moje kolana dotykały spodu blatu, co było dosyć niewygodne. — Markus pamiętasz Carmen? Prawda?

Spojrzałem na młodą kobietę jeszcze raz. Nie wyglądała jak moja Carmen. Pamiętam ją jako uśmiechniętą nastolatkę, z piegami, wypłowiałymi, rudymi włosami i z lekko garbatym nosem. Ta kobieta może i odpowiadała wiekowo teraźniejszej Carmen, ale nie miała piegów, jej włosy miały jaśniejszy kolor, a nos jakby był prostszy. Kobieta może była podobna do niej, ale miała coś bardziej z wytwornego, standardowego piękna.

Milczałem, a to wprawiło obie kobiety w lekki szok. Urzędniczka nie umiała dobrać słów, a młoda kobieta szukała wzrokiem jakiegoś ratunku w starszej.

— Pamiętam Carmen — wypowiedziałem te słowa, a obie panie wyglądały, jakby kamień spadł im z serca.

— Przyznano twojej siostrze prawo nad opieką — wyjaśniła urzędniczka, jak się okazało Sarah Anderson (Miała tabliczkę na marynarce).

Pani Sarah omówiła wszystko z kobietą, która była Carmen, lecz tak nie wyglądała. Adrenalina wzrosła, gdy okazało się, że wyjadę z małego miasteczka w Wisconsin i będę mieszkać w Nowym Jorku.

Aż tak daleko uciekła.

❈ ❈ ❈

Nie-Carmen, bądź może-Carmen co tydzień przyjeżdżała z Nowego Jorku, by się ze mną zobaczyć. Zwykle opowiadała o tym wszystkim co mnie czeka w nowym domu. O tym, że mieszkamy na Brooklynie, a szkołę mam na górnym Manhattanie. Zwykle trwało to półtorej godziny, aż kończyła i mówiła, że za niedługo będzie miała lot do naszego, przyszłego domu.

Pod koniec października nadszedł dzień, kiedy miała mnie zabrać. Nigdy nie czekałem na jakiś dzień. Ani na urodziny, ani na wakacje, a tym bardziej na Boże Narodzenie, czy Święto Dziękczynienia. Tamten październikowy dzień nie był wyjątkiem.

Porzuciła mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz