Przez chwilę o niczym nie myślałem. Nie potrafiłem odsunąć się od drzwi, nie przeszkadzał mi głośny klakson dobiegający z pobliskiej przecznicy, czy śpiewający, nawaleni ludzie koślawo idący na chodniku przed szeregowcami.
— Charles!— krzyknęła Carmen, po chwili, jakby ból odczuła dopiero po paru sekundach. Może nie dopuściła tego do świadomości, że jej narzeczony ją uderzył prosto w twarz.— Wynoś się stąd! Wynoś się!— wrzeszczała coraz głośniej.
Odchyliłem się, gdy drzwi momentalnie się otworzyły. Carmen cały czas biła mężczyznę w klatkę piersiową, a ten coraz bardziej się zataczał.
— Wynoś się — powtórzyła, mając łzy w oczach, czerwony policzek, twarz wykrzywioną rozpaczą. Czknęła przez łzy.
Nie były to mocne pchnięcia. Gdyby Charles stanął, zaparł się, na pewno nie zostałby wywalony z domu, jednak był zbyt słaby i niezdolny do jakiejkolwiek reakcji. Przez ułamek sekundy, zaledwie chwile wydawał się załamany, jakby zaraz miał się skulić i zacząć płakać.
Jednak gdy już stał, zgarbiony i wydawał się przybity, prawdziwy, z krwi i kości. Nareszcie. Nareszcie wydawał się coś czuć, coś negatywnego i przez chwilę wyglądał, jakby to odczucie miało go rozbić, jakby był porcelanową lalką i spadał z regału, na którym stał. Jakby był zabawką, które dziecko już się znudziło i dogorywała gdzieś w kącie. Zachowywał się, przez ten ułamek sekundy, jakby po raz pierwszy coś poczuł.
Jednak ta chwila trwała za krótko. Za szybko Charles wrócił do swojej pewnej postawy, gładkiej twarzy, bez ani jednej zmarszczki. Jego twarz nie była zmącona przez żaden najmniejszy grymas. Nie było nawet śladu po tym, co stało się zaledwie dwie minuty wcześniej. Ani na materialnych przedmiotach, na ciele, czy twarzy Charlesa.
Charles był wyprostowany, pewny siebie — szybko go za to znienawidziłem. Że tak łatwo się otrząsnął, że nie był zaskoczony sobą i reakcją Carmen, że zachowywał się, jakby to kiedyś się już zdarzyło. W tamtym momencie był dla mnie stracony.
Został tylko trzask drzwi, który cały czas powtarzał się w mojej głowie jak zapętlony.
Nawet przez moment zastanawiałem się, czy do niego nie podejść, pomóc wstać, zapytać co się dokładnie stało, dlaczego tak zareagował, jednak gdy powoli się prostował, a twarz stawała się coraz bardziej zwyczajna, jakby dopiero co się obudził i postanowił wyjść z mieszkania, prędzej skończyłoby się to na kolejnej pobitej osobie. Nie byłem aż tak zobowiązany Carmen, by dać się pobić dorosłemu facetowi.
Czekał na moją reakcję, widział, że biję się z myślami, ale gdy do niczego nie doszło, gdy się nie odezwałem, nie krzyknąłem, nie rzuciłem się na niego z pięściami, uśmiechnął się pod nosem i ruszył chodnikiem w stronę swojego samochodu.
Carmen znowu płakała, słyszałem to zza drzwi i nie chciałem wchodzić w ten jej ponury, szary świat. Nie chciałem patrzeć na Carmen, której idealna maska nagle się rozpadła.
Nie chciałem, ale musiałem, bo później nie byłbym w stanie spojrzeć jej prosto w twarz.
Powolnym krokiem zbliżałem się do drzwi wejściowych. Jeden schodek, drugi, trzeci, drzwi ... Przekroczyłem właśnie bramy piekła, gdzie idealny świat Carmen stał w płomieniach — porozwalane części garderoby w przedpokoju, zbity mały wazon z pojedynczym kwiatem, który musiał spaść, kiedy Carmen wyganiała Charlesa z domu i pośród tego moja siostra, siedząca na stopniu schodów — z zamkniętymi oczami i małym rozcięciu na kości policzkowej. Zawsze, gdy to wspominałem, przez chwilę czułem pieczenie na policzku, jakbym to ja został pobity przez Charles'a.
Ominąłem ją. Brwi bolały mnie od ściągnięcia, a wszystko, co zjadłem tego dnia, podchodziło mi pod gardło. Wyjąłem jakąś mrożonkę z zamrażarki i podałem siostrze. Przez chwilę popatrzyła na mnie z nieukrywaną miłością, jakiej nie znałem, albo nie pamiętałem.
Przyjęła paczkę i przyłożyła do twarzy. Usiadłem obok, cały spięty, z gulą w gardle. Chyba zwymiotuje.
— Dziękuję — powiedziała zachrypniętym głosem. Popatrzyła na mnie z przymkniętymi powiekami. Byłem tak blisko, że widziałem, jak bardzo są zaczerwienione, podobnie jak jej policzek.
— To było pierwszy raz?— Nie patrzyłem na nią, gdy zadałem to pytanie — może chciałem, by skłamała i nie mógłbym znieść wahania na jej twarzy, czy odpowiedzieć mi zgodnie z prawdą.
— Aha — wydusiłem z siebie, gdy nic nie odpowiedziała. Wstałem i nie wiedziałem co ze sobą zrobić: posprzątać, ogarnąć potłuczony, kryształowy wazon i poukładać porozrzucane ubrania, a może pójść na górę i na cały regulator puścić jakiś przebój z lat osiemdziesiątych, bo innych nie miałem i zagłuszyć w sobie chęć pomocy siostrze. Żadna z dróg do mnie nie pasowała, nie pasowała do sytuacji, nie pasowała do tego walonego domu.
— Na górze jest pudełko, w którym powinna być jakaś gaza. Przyniesiesz? — zapytała, a ja bez najmniejszego zająknięcia ruszyłem do pomieszczenia. Nie musiałem długo szukać, gdy objawiło mi się zwykłe kartonowe pudełko, wypełnione lekami na ból głowy i pojedynczymi plastrami, jakimś bandażem i paroma papierowymi saszetkami.
— Dziękuję — powiedziała, wymieniając pudełko, z prawie rozmrożoną fasolką.
— Czy to przeze mnie?— zadałem drugie pytanie, które chodziło mi po głowie, à propos całego zdarzenia w domu Carmen.
— Nie, na pewno nie. — powiedziała, po czym połknęła dwie tabletki leku przeciwbólowego. Nie byłem pewny, czy to nie przypadkiem za dużo. — Ogarniesz tu? Ja chyba się położę.
Przytaknąłem.
CZYTASZ
Porzuciła mnie
Teen FictionPorzuciła mnie. Tak po prostu. Zniknęła. Puf. Nie widziałem jej przez sześć lat i powoli nawet nie chciałem jej widzieć. Porzuciła mnie. Na to opowiadanie składa się wiele czynników. Chłopak nie czujący nic i jego siostra, z ustami, które po...