Przez chwilę wydawało się, że wszystko jest w porządku. Nareszcie Nowy Jork dał mi coś, co należało mi się od początku. Żyłem. Prawie się zadomowiłem, czasem nawet myślałem, że to jest to, moje miejsce. Nowy Jork — brzmiało to tak obiecująco dla prawie-szesnastolatka. Brzmiało jak pierwsze zauroczenie, pierwsze imprezy, może pierwsza miłość.
Charles kochał Carmen. Ten fakt objawiono mi za wcześnie, nie byłem już w stanie obiektywnie stwierdzić czy rzeczywiście tak było. Nie wierzyłem w ten pokrętny sposób, w jaki okazywał swoje uczucia.
Popierał ją w jej wyborach, był z nią szczery, spędzał z nią poranki w ciszy, rozmawiał w czasie obiadów, zarabiał, przesiadywał w salonie w weekendy. Robił wszystko, co potrzebne. Nie widziałem za tym gonitwy myśli, która jak mi się zdawało, towarzyszyła miłości, lecz zaplanowane ruchy.
Zdawało mi się, że jestem w stanie przejrzeć jego myśli, by wiedzieć, jak okazywał miłość. Jednak nie byłem w stanie zobaczyć nawet jednej dziesiątej, tego, co uważał i robił Charles.
Zdążyłem zauważyć, że przeszkadzałem im w każdej czynności, którą z taką pieczołowitością wykonywał. Byłem sceptycznie nastawiony do decyzji mojej siostry, były nie w moim stylu. Moja szczerość raniła ją, przerywałem ciszę, a wieczorami byłem jej powodem, byłem darmozjadem, nic nie wnosiłem, a w weekendy nie widzieli mnie na oczy, zwłaszcza w późniejszym etapie mojego nastoletniego życia w Nowym Jorku.
Było jasne, że nigdy nie był w stanie nawet mnie polubić. Starał się, ale za nic mu to nie wychodziło. Przemeblowałem jego idealne życie, do którego się przyzwyczaił.
Charles jak nikt inny wychwytywał moje wszystkie wady. Dlatego, gdy dawno po kolacji, spóźniony wróciłem do domu, byłem w stanie wyobrazić sobie, co o mnie właśnie pomyślał.
Stałem w szkolnej marynarce w przedpokoju, śmierdzący tamtym dniem. Potem, śmietnikami przy schodach przeciwpożarowych, wypalonym papierosem, młodością. Charles nienawidził tego, co dawno minęło, a to, że ja przeżywałem to, co on nawet nie w tak odległej przeszłości, wkurzało go. Chciał wrócić do tamtych dni.
— Gdzie byłeś?— Od tamtej pory Carmen nie mówiła tak często o swoich zmartwieniach. Już raz się na tym sparzyła, a moja siostra całkiem szybko uczyła się na błędach. Nawet głupia pyskówka z młodszym bratem, sprawiała, że się zmieniała.
— Spotkałem się ze znajomymi.— Jeszcze nigdy moje ręce się tak nie trzęsły, ze zdenerwowania. Moja twarz była idealna, be żadnych grymasów, zmarszczek, emocji, za to reszta ciała była poza kontrolą — Zimne dłonie, gula w gardle, zwiotczałe nogi. Jakbym poczuł każdą część mojego ciała pierwszy raz. Okropne uczucie.
Jeszcze wtedy żyłem w przekonaniu o swojej obojętności, która trzymała mnie przy życiu w Wisconsin, mimo że czułem tak wiele.
Carmen wyglądała, jakby wiedziała wszystko, co działo się tamtego dnia. Znała wszystkie te osoby, z którymi paliłem, wiedziała o samej czynności, znała wszystkie moje myśli.
Czułem się, jakbym złamał jakiś nieprzekraczalny zakaz w domu Carmen, o którym mi nie powiedziano. Byłem zażenowany swoim postępowaniem, tym, że stałem w tamtym korytarzu z mokrymi plamami pod pachami i w śmierdzącym ubraniu dymem papierosowym.
— Mogłeś, chociaż zadzwonić.— Westchnęła. Nigdy nie czułem potrzeby dzwonienia, pisania esemesów, czy udzielać się na czacie. Nie musiałem, wcześniej wszystkie osoby, które w jakimś stopniu mnie obchodziły, snuły się po tym samym skrawku ziemi co ja i były na wyciągnięcie ręki. —Idź, przebierz się, zaraz Ci coś odgrzeję.— Westchnęła ponownie.
Brak sztucznego, wymuszonego i czasem zupełnie nie na miejscu uśmiechu Carmen ocucił mnie. Był jak kubeł zimnej wody, mocne uderzenie w twarz — coś zmieniło się zdecydowanie za szybko. Nawet gdy odeszła, te sześć lat wcześniej, nie wydawała się tak odległa, jak wtedy, gdy stała naprzeciwko mnie, czując ode mnie smród papierosów. Nie była tak odległa, gdy pojawiła się znikąd i zabrała mnie z szarości Wisconsin. Po prostu nigdy.
Nie wiedziałem, czy było warto ryzykować gniew Carmen, czy Charlesa, dla wypalenia jednego papierosa z nowo poznanymi ludźmi, dopóki nie poczułem chłodu, trzęsącego każdą część mojego ciała. Nie było warto dla odczuwania czegokolwiek — sympatii do tamtych ludzi — do Tatiany, nerwów z powodu Carmen i złości na samego siebie, że tak to wszystko się potoczyło.
Byłem zagubiony, nie wiedziałem co z sobą zrobić. Moje kończyny nadal były wiotkie, gdy wrzucałem śmierdzące ubrania do kosza na pranie, biorąc zimny prysznic, szorując się gąbką w przekonaniu, że nadal jestem brudny i śmierdzę.
Wyczesałem mokre włosy i ubrałem coś, co w moim mniemaniu miało być eleganckie, trafić w gust mojej siostry i jakoś ją udobruchać. Ogarnąłem nawet trochę pokój, by nie panował w nim, aż taki bałagan.
Moje poczucie winy rosło do rozmiarów oddzielnego narządu. Czułem je, jak bicie serca — cały czas dawało o sobie znać. Nie mogłem o nim zapomnieć, zatopić w odmętach innych myśli. Nie pomagały próby, przypomnienia sobie, jak wyglądały wielkie oczy Tatiany, te ciekawskie Aly, czy jak ciemne i cwaniackie Sarah'y. Żadna z myśli o nich, nie dawała mi ulgi.
Dziesiąty raz przemyłem twarz i ręce, po same ramiona.
— Marcus! — Nie chciałem tam schodzić. Nie chciałem czuć spojrzeń rzucanych zza gazety, patetycznych słów mojej siostry, jej ponownych zapewnień. To, co powiedziała w Milwaukee, sprawiło, że właśnie z tym kojarzyła mi się moja siostra.
Tak bardzo chciałem, by znów sprawiała, że myśląc o niej, myślałbym o urodzinowych lodach, wiankach ze stokrotek wplątanych w jej jeszcze nierozjaśnione włosy, czy nawet najzwyklejszym uśmiechem, a nie tą jego sztuczną namiastką. Jednak z bólem serca musiałem przyznać, że tak samo, jak ja pragnąłem jej starej wersji, tak samo ona chciała, żebym nadal miał dziewięć lat i nie zaznał z jej strony tej krzywdy, która bardzo możliwe, że mogłaby dzielić nas na wieki.
— Proszę. — Postawiła przede mną parujące danie. Z piskiem odsunęła krzesło obok. Siedziała sztywno, nerwowo obracając obrączkę na kościstym palcu.
— Marcus — zaczęła, nadal nie patrząc na mnie, tylko na złoty pierścionek, jakby to on nosił moje imię. — Kim byli Ci znajomi? Była tam Allyson?
— Nie — odpowiedziałem pomiędzy jednym kęsem a drugim.
— Słuchaj, powinieneś trzymać się jej i innych z tej paczki. To naprawdę dobra dziewczyna...
— Jestem na tyle duży, że potrafię wybrać sobie znajomych. — Przerwałem jej.
— Po prostu nigdy nie wymusiłaby na tobie żadnych decyzji i...— Zaczerpnęła łapczywie powietrza, jakby to zdanie wymagało od niej naprawdę sporo.
Przerwała, gdy odsunąłem krzesło i na trzęsących się nogach wyszedłem z kuchni. Na nic zdawały się coraz głośniejsze krzyki Charles i przerażone oczy Carmen. Musiałem odetchnąć. Znowu.
Zza powłoki wyjściowych drzwi słyszałem, jak mężczyzna wykrzykuje znane już mi obelgi, a moja siostra odpowiadała skrajnie niezrozumiale, przez spazmatyczne oddechy.
Nawet przez główną fasadę przebił się trzask i cichy pisk Carmen.
Kolejna rzecz, za którą Charles mógł mnie winić. Siniak na policzku mojej siostry.
CZYTASZ
Porzuciła mnie
Teen FictionPorzuciła mnie. Tak po prostu. Zniknęła. Puf. Nie widziałem jej przez sześć lat i powoli nawet nie chciałem jej widzieć. Porzuciła mnie. Na to opowiadanie składa się wiele czynników. Chłopak nie czujący nic i jego siostra, z ustami, które po...