Rozdział 4

539 81 7
                                    


Poranki w Nowym Jorku były nieco inne, niż te, do których się przyzwyczaiłem.

W Wisconsin słońce jakby wstawało wcześniej. Nie dość, że w otoczeniu nie było żadnego budynku, który mógł przysłonić wschodzące słońce, to żółte trawy i pola pełne złotych źdźbeł prawie odbijały światło gwiazdy.

W Nowym Jorku było inaczej. Niebo, przynajmniej tamtego ranka, było błękitne, rozjaśnione i niosące nadzieje na brak jesiennego deszczu przez przynajmniej jeden dzień. Jednak światło dzienne nie wpadało do mojego pokoju, a lampy uliczne jeszcze oświetlały drogi. Wysokie budowle tworzyły granatową linię, pomiędzy niebem a nimi.

Przepocone prześcieradło lepiło się do moich pleców. Przeszedł przeze mnie dreszcz, gdy niewiele myśląc, zrzuciłem z siebie pościel. Leżałem jak głupi wpatrzony w mozaikę kolorów na moim suficie.

Podobało mi się to, że jakiś wieżowiec odbijał zielonkawe światło i zabarwiał mój pokój. Uwielbiałem to, że nie jest tak zaplanowany i rozegrany kolorystycznie, jak to sobie wymarzyła Carmen z Charles'em.

Wiedziałem, że już nie zasnę. Wstałem i poszedłem do łazienki, która była tuż przy sypialni Carmen. Nie chciałem jej niepotrzebnie budzić. Odkręciłem kran i jedynie przemyłem lepki kark.

Nie wiedziałem co ze sobą zrobić.

Zszedłem na dolne piętro. Korytarz był pogrążony w mroku, tak samo, jak poprzedniego dnia, a okno w kuchni było jedynym światłem, jednak na tyle słabym, że potknąłem się o niechlujnie położone buty na korytarzu. Nie widziałem nawet włącznika światła. Ruszyłem w stronę kuchni.

— Już wstałeś? — Usłyszałem za sobą głos Carmen. Szła ospale przez korytarz w zwykłych szortach i koszuli nocnej. Wiedziałem, że tak naprawdę tylko raz miała na sobie tak eleganckie ubranie, jak poprzedniego dnia, to nie mogłem od siebie odpędzić myśli, że na co dzień ubiera się pewnie podobnie. Dlatego zaskoczyło mnie to, że miała na sobie tak luźne, dresowe ubranie, nawet jeżeli to była piżama.

Skinąłem jej głową w odpowiedzi.

— Nadal nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. — Objęła mnie od tyłu i położyła głowę na ramieniu. — Tak bardzo chciałam cię tu mieć. — Oderwała się ode mnie i zaczęła przygotowywać poranną kawę.

Zabolało mnie to jak wymierzony policzek. Poczułem się, jakbym był zakupioną pamiątką z jakiejś podróży, którą stawia się na półce i być może zapomina na lata, dopóki przez przypadek nie spadnie i się nie stłucze.

— Wolisz czarną, czy z mlekiem? — zapytała, mieląc ziarna kawy w młynku. Wtedy zacząłem doceniać zapach kawy. Na pierwszy rzut był drażniący, ale miał coś w sobie szczególnego. Wcześniej miałem do czynienia tylko ze zbożówką, która była namiastką tego, co pewnie Carmen piła od dawna.

— Nie wiem. — powiedziałem, nerwowo drapiąc się po przedramieniu. Zaśmiała się i dolała do jednego z trzech kubków mleko. Nie miałem zielonego pojęcia, co było w tym śmiesznego. Postawiła dwa kubki na stole i usiadła obok mnie.

To wszystko mieszało mi się w głowie. Nie umiałem dookreślić tej Carmen z Millwauke, od tej w Nowym Jorku. Była tak skrajna, jakby miała dwie osobowości, zależne od miejsca pobytu, czy osób ją otaczających. Nie wiedziałem, czy znowu mnie przytuli, czy może jednak zacznie mówić o tym, jak to jej żal.

Słyszałem ciężkie kroki na schodach, aby następnie zauważyć ociężale idącego mężczyznę w luźnych dresowych spodniach i koszulce bez rękawów. Mogłem mu pozazdrościć umięśnionych ramion, gładkiej buźki i pewnej postawy.

To wszystko, co o nim uważałem, było dość subiektywne, nawet jeżeli widziałem go pierwszy raz. Jedno, o czym myślałem, gdy szedł przez korytarz z uśmiechem skierowanym do Carmen to, to że przy nim wyglądam jak Quasimodo.

Już wtedy mogłem ocenić, że był ode mnie o półtorej głowy wyższy, a moje, powiedzmy umięśnienie, było nikłe w porównaniu z jego rozbudowanymi ramionami.

Jak nie nabawić się kompleksów mieszkając z takimi ludźmi?

— Hej młody — przywitał mnie ochrypłym głosem, jakbym mieszkał tam od dawna. Tak samo, jak w przypadku Carmen, skinąłem głową.

— Wczoraj wcześnie zasnąłeś, a Charles'owi popsuł się samochód i wrócił nieco później. Nie zdążyłam was sobie przedstawić — stwierdziła Carmen, wstając i obejmując w pasie mężczyznę. — Marcus, to Charles, mój narzeczony.

— Aha — powiedziałem to, zanim się porządnie zastanowiłem. Carmen była trochę skonfundowana, a Charles'a chyba to nie obeszło, bo z nonszalancją wypił łyk z białego kubka, który jako ostatni został na kuchennym blacie.

— Radzę Ci teraz wziąć prysznic. — Brunet wypił jeszcze jeden łyk napoju. — Jak Carmen dostanie się do łazienki, będziesz musiał czekać przynajmniej dwie godziny. — Posłał w jej stronę łobuzerski uśmiech.

— Nieprawda! — zaprotestowała Carmen i dźgnęła narzeczonego łokciem w bok. — Tylko półtorej!

Oboje się zaśmiali. Nie chciałem im przeszkadzać, więc za radą Charlesa, ruszyłem na górę.

— Mundurek i inne ubrania masz w szufladzie u siebie! — krzyknęła Carmen, budząc pewnie sąsiadów z innych segmentów. Wychyliłem się zza poręczy schodów, by skinąć, że zrozumiałem, ale blondynka była zajęta obściskiwaniem się z Charlesem, a ja raczej nie miałem zamiaru im przeszkadzać.

Schyliłem się do szuflady w komodzie i wyjąłem beżowe spodnie i granatowy sweter z eleganckim logo szkoły. Pod minimalistycznym rysunkiem kwiatu w stylu art déco, czcionką ledwo nie do odczytania, była napisana nazwa szkoły.

Julia Richman High School, nie brzmiało dumnie, ani tym bardziej prestiżowo. Chciałem zdać się na nadzieję, że trafię do zwykłego ogólniaka, mimo że już niewiele publicznych szkół wymagało mundurki i loga utrzymane w stylistyce bardziej herbu niż zwykłego znaczka.

Niepewnym krokiem ruszyłem do łazienki. Z dolnego piętra dobiegały głośne śmiechy i wymiany zdań Carmen i Charlesa. Mimo że odróżniałem ich głosy, nie byłem w stanie powiedzieć, o czym tak zawzięcie dyskutowali.

Czułem się wyjątkowo spokojnie. Wszystko się unormowało. Nie miałem problemu w poruszaniu się po domu, poznałem Charlesa i w miarę zaznajomiłem się z nowo poznaną równolatką. Brzmi jak naprawdę dobry początek nowego rozdziału w życiu.

Porzuciła mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz