Rozdział 7

400 61 14
                                    


— Marcus Ambrose? — zapytała zaspanym głosem dziewczyna, wpatrująca się w małą karteczkę z wypisanym nazwiskiem. Miała tak bardzo jasne włosy, że odbijały światło świetlówek na korytarzu.

— Tak — odpowiedziałem powoli.

— Hej, jestem Marylo. Pani dyrektor powiedziała, że mam cię oprowadzić, czy coś — Przetarła zaspane oczy. — Musimy jeszcze iść do sekretariatu wyrobić ID i odebrać plan lekcji. Potem powiem Ci, gdzie masz klasy. Ok? — zapytała mnie, gdy zauważyła moją nietęgą minę.

— Jasne.

Razem przeszliśmy na górne piętro budynku, gdzie znajdował się sekretariat.

Niestety inne piętra szkoły były zupełnie zwyczajne, w przeciwieństwie do przedsionka i dolnego korytarza, gdzie na ścianach wisiały najprawdziwsze obrazy, a podłogę pokrywały marmurowe płyty. Gdyby nie stary budynek, w którym znajdowało się liceum, nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego i wyglądał jak moja stara szkoła w zapyziałym Wisconsin. Były tam takie same pojedyncze ławki, białe tablice i rzutniki zawieszone pod sufitem. Tak samo na podłogach było wyłożone tanie linoleum, a boczna fasada była pokryta przez domorosłych ulicznych artystów.

— Jak chcesz, możemy dzisiaj usiąść na lunchu.

— Wiesz, żebyś nie był sam — dopowiedziała po chwili, powodując echo na pustych korytarzach.— W której drużynie będziesz grał?

— Wybrałem koszykówkę, więc pewnie to. — Ta rozmowa, przynajmniej na mój gust, była strasznie sztywna.

— Mamy całkiem dobry pierwszy skład. Myślisz, że się dostaniesz? — Zapytała, jakby była co najmniej moją matką i pytała, czy dam radę jechać na rowerze.

— Nie wiem — odpowiedziałem zniecierpliwiony. Na szczęście doszliśmy już do sekretariatu i nie musieliśmy — chociaż przez chwilę — kontynuować tej rozmowy.

Sekretarka lustrowała nas znudzonym wzrokiem.

— Dzień dobry. Przyszłam razem z Marcusem...

— Nazwisko? — Przerwała jej sekretarka.

— Ambrose — odpowiedziałem za Marylo. Wydawała się już dostateczne obrażona na sekretarkę.

Po szybkim wyrobieniu ID i wydrukowaniu planu mogłem ze spokojem opuścić sekretariat. Marylu wyrwała mi kartkę z ręki i przejrzała, czy nie ma ze mną lekcji, oraz gdzie jest jaka klasa.

— Mamy razem historię sztuki i anatomię — powiedziała usatysfakcjonowana. Nie wiem, kiedy zdążyła spiąć włosy w niskiego kucyka. Krótsze pasma włosów podkreślały jej okrągłą twarz.

Oddała mi plan lekcji i zaprowadziła mnie pod klasę gdzie miałem mieć następną lekcję — literaturę angielską. Przyjrzałem się tablicy, gdzie było wiele zdjęć absolwentów. Nie zabrakło tam Carmen. Stała wyprostowana wśród innych dziewczyn grających w koszykówkę, w zielonym stroju i białych trampkach. Jak większość miała spięte włosy. Miała ten sam uśmiech co teraz.

Ogłuszył mnie dźwięk dzwonka, który także wygonił wszystkich nastolatków z klas.

— Au! — Syknąłem, gdy ktoś przetrącił mi ramię, a jakiś chłopak praktycznie mnie zdeptał.

To była istna dżungla. Jakaś dziewczyna się przewróciła, a jej notatki były wszędzie na podłodze, a inny chłopak taranował wszystkich, idąc korytarzem i kozłując piłką do kosza. Pewna dziewczyna ignorowała to, że było to wąskie przejście, otwierając szafkę i poprawiając makijaż, zajmując za dużo miejsca jak na tak chudą dziewczynę.

Gdy na korytarzu się rozluźniło, wszedłem do klasy, a za mną dziewczyna, wcześniej zbierająca notatki z podłogi korytarza. Usiadłem na jednym z wolnych miejsc.

— Hej Marcus! — Usłyszałem za sobą wysoki głos Jaspera. Nie miałem ochoty na rozmowę z nim, ale czy miałem jakiś wybór, gdy utknąłem w ciasnej ławce? — Chcesz z nami zjeść lunch? Ze mną i Aly?

Z braku innych opcji, odpowiedziałem;

— Jasne. — Odgłos szpilek nauczycielki przerwał naszą wymianę zdań.

Nużył mnie tamten dzień. Nie umiałem rozmawiać z ludźmi, z którymi miałem zajęcia, nauczyciele dziwnie się wobec mnie zachowywali, jakby wszyscy uważali mnie za kosmitę.

Chciało mi się od tego płakać. Moje policzki płonęły, ohydny, gorzki smak wypełniał usta, a oczy szczypały. W gardle miałem ogromną gulę, co chwilę dotykałem szyi, aby sprawdzić, czy nie jest opuchnięte, a brzuch ściskał się ze stresu. Mój wzrok świdrował. Nie mogłem się skupić na prezentacji przygotowanej przez nauczyciela. Co chwila przyłapywałem kogoś na wpatrywaniu się na mnie.

Mimo tej ciekawości nikt nie próbował ze mną porozmawiać. Nerwowym, szybkim krokiem przechodziłem do następnych sal, czekając, aż przyjdzie nauczyciel razem z innymi uczniami, mimo wszystko, że byłem na wyciągnięcie ręki, czekając na jakąś przyjazną twarz, nikt nawet nie powiedział „cześć, to ty jesteś ten nowy na Historii, nie? Nazywam się..." i to wkurzało mnie najbardziej. Że byłem tylko miłym urozmaiceniem, a nie czymś, z czym chcieli się związać na dłużej.

Na Historii sztuki byłem zmuszony pracować w parach. Nazywając sprawę po imieniu, trafiłem na taką samą, samotną osobę jak ja. Gdy trafiłem w parze na chudą, ponurą, blondynkę, Marylo posłała mi współczujące spojrzenie.

Tatiana miała zacięty wyraz twarzy, zaciśnięte małe usta i ogromne, podkrążone oczy. Siedziała z założonymi ramionami.

W tamtym czasie byłem jej wdzięczny za to, że nie wymagała ode mnie współpracy. Odebrała od nauczycielki kartę pracy, praktycznie samodzielnie wypełniała zadania przy moich przytakiwaniach i podpowiadała mi co mam odpowiedzieć nauczycielce, gdy ta zapytała mnie o coś, a ja zbyt mocno się zamyśliłem.

Dlatego też ja byłem zobowiązany do pomocy, gdy Tatiana jej potrzebowała. Przynajmniej tak sobie przyrzekłem. Dziwiło mnie to, jak szybko byłem zmuszony, do wypełnienia mojej obietnicy.

Przy wejściu do stołówki, do której dotarłem po krótkim zgubieniu się wśród szkolnych korytarzy, spotkałem Aly i Jaspera, którzy patrzyli, jak ochroniarz trzyma za kołnierz koszuli jednego z grupki chłopaków, nieubranych w takie same mundurki, które miała większość obserwujących zamieszanie uczniów, a zwykłe, czarne garnitury z przewiązanymi krawatami. Gdy wszyscy uświadomili sobie, że przedstawienie się zakończyło, ruszyli w stronę stołówki.

Została tylko dziewczyna siedząca pod ścianą. Jej ramiona drgały, a ledwo słyszalny szloch wywiercał mi dziury w uszach, pustosząc umysł ze wszystkich myśli. Właśnie przez to nie umiałem inaczej zareagować.

Nie czułem już na sobie palącego wzroku znajomych. Mój stres wyparował. Podeszłem do Tatiany, gdy jej szloch nadal roznosił się po korytarzu.

— Wszytko ok? — Zapytałem, kucając obok jasnowłosej. Skierowała na mnie nienaturalnie ogromne oczy, które były wręcz nieproporcjonalne do jej chudej twarzy.

Blond włosy zupełnie zakrywały jej twarz. To chyba mogło najbardziej urzec innych. Zagadałem do obcej dziewczyny. To nie powinno być dziwne, odbiegające od normy, a jednak tylko ja zdecydowałem się na pomoc dziewczynie.

Moje serce rozmarzało. Czułem to w piersi, jak nieprzyjemny gorąc opanowuje mnie bez reszty. Mój głos zaczął brzmieć, wyrażać emocje. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że robię dobrze, że wyjdę na prostą ze swoim bytem. Nie będę już smutnym chłopcem, który tylko czeka na ratunek. Teraz to ja będę go niósł.

Porzuciła mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz