xPart7x

369 97 90
                                    

Stoję na klifie spoglądając w bezkresną otchłań i zastanawiam się, dlaczego Luke zabrał mnie akurat tutaj.

Może mówi prawdę? Może rzeczywiście chce skoczyć? Pragnie powiedzieć jedynie, że przegrał?

Blondyn patrzy na mnie z dziwnym uśmiechem, pomieszanym z kpiną.

-Zrobiłbyś to? Potrafiłbyś się... zabić? - pyta, błądząc oczami po mojej twarzy.

-A ty? Skoczyłbyś, ze świadomością, że więcej się nie obudzisz? - mówię, chcąc wyminąć odpowiedź.

Potrafiłbym?

-Chcesz się przekonać? - Uśmiecha się złośliwie, a w jego oczach pojawiają się zabawne iskierki. Marszczę brwi z zaskoczeniem, żałując, że zapomniałem tej cholernej paczki papierosów.

-Hemmings, nie bawią mnie te gierki. Obydwaj wiemy doskonale, że... - zaczynam, nie starając się ukryć znużenia.

Nagle blondyn wybucha gromkim śmiechem i przeczesuje palcami swoje włosy. Powoli rozpościera ręce i pochyla głowę w dół.
Spogląda na mnie jeszcze raz, jakby z zaciekawieniem, po czym delikatnie wysuwa prawą stopę w przód.

Widzę, że cała sytuacja go przeraźliwie bawi, czerpie z niej radość. Z mojego strachu, niewiedzy, zaskoczenia...?

Spuszcza powoli wzrok, biorąc głęboki wdech.

-Żegnaj, Michael - szepcze, nie starając się nawet przekrzyczeć huku wiatru. Mimo to, jego słowa przeszywają mnie niczym sztylet.

Czy on naprawdę...?

Luke zamyka oczy i wysuwa mocniej nogę, zawieszając ją w pustce, nad przeraźliwą nicością. Na jego twarzy odmalowuje się niezwykłe skupienie i zdecydowanie.

-Cholera, Hemmings! - drę się, robiąc gigantyczny krok do przodu i wyciągając ręce ku blondynowi, tak niezwykle opanowanemu, tak przeraźliwie nieludzko odmalowującemu się na tle szarości tego świata.

Łapię go za barki i pociągam w tył, powalając na ziemię i tryskając złością.

-Dlaczego to zrobiłeś? - pyta, powoli otwierając oczy i przecierając je, jakby w transie.

-Nie wiem - odpowiadam, zgodnie z prawdą.

Dlaczego ratowałem mojego odwiecznego wroga?

-Czy zaczynasz coś do mnie czuć? Czy zaczynasz się we mnie zakochiwać? - Słowa wypływają z jego ust, a ja popadam w dziwne zamyślenie. - Miłość to cudowne uczucie, nie należy się go wstydzić - stwierdza z pewnością, podnosząc się na równe nogi  i otrzepując z pyłu.

Zaciskam wargi i przygryzam je tak mocno, że czuję w ustach metaliczny smak krwi.

-Nawet wtedy, kiedy musimy przez nie umrzeć? - Unoszę brwi do góry i w myślach karcę się za odruch sięgnięcia do kieszeni po papieros.

-Nie musimy.

-Jak to?

-Zapomniałem ci o czymś powiedzieć. Jeśli jedna osoba się zakocha, a druga zechce ją uratować, może to zrobić - wyjaśnia, a po jego ustach przemyka niewyraźny uśmiech.

-W jaki sposób?

-Naszą grę przerywa w końcu śmierć przeciwnika, prawda?

-Czyli... Jeśli wygramy, ale chcemy uratować drugą osobę, musimy  sami się zabić? - pytam, myśląc na najwyższych obrotach i czuję, jak moje serce gwałtownie przyspiesza.

-Dokładnie. - Kiwa głową, kucając powoli i zbliżając się do klifu.

Blondyn spuszcza nogi i macha nimi radośnie nad przepaścią. Tak beztrosko i swobodnie. Uśmiecham się mimo woli, robiąc to samo.

-Te zasady są chore - mruczę, kładąc powoli plecy na ziemi.

-Każda gra musi jakieś mieć. Ta ma takie.

-Przecież to bez sensu! - Obracam się w jego stronę ze złością, mierząc chłopaka wzrokiem.

-Ale gdyby reguły były zbyt pocieszne, gra zaraz by się nam znudziła, czyż nie? Tylko wtedy, kiedy waży się w jakiś sposób nasz los, czujemy prawdziwą adrenalinę, a nasze serce przyspiesza. Moje zwiększyło tempo, a twoje? - pyta z zaciekawieniem, obracając w palcach kamyk.

 Dopiero teraz zauważyłem, że na jego dłoni znajduje się jakiś dziwny pierścień, jakby sygnet.

Miał go wcześniej, czy moja wyobraźnia po prostu płata mi figle i zapominam o takich rzeczach?

-Tak, moje chyba też. Nie jestem pewien na sto procent. Ale wydaje mi się, że tak - odpowiadam po chwili namysłu, oddychając głęboko wilgotnym powietrzem i wpatrując się w ciemne niebo, z którego spadają pierwsze krople deszczu.

-Robisz postępy. - Hemmings uśmiecha się szeroko, również obracając na wznak.

-Co masz na myśli? - pytam zaskoczony, nie odrywając wzroku od szarych chmur i rozkoszując się chłodem powietrza.

-Nie jesteś już tak gwałtowny, niepokorny. Zaczynasz poważnieć, wyciszasz się. Jestem z ciebie dumny - mówi lekko, z radością przymykając oczy i oddając się w opiekę deszczowi.

-Tak, chyba tak - odpowiadam znów po namyśle, zagryzając wargę.

Dlaczego czuję się tak wyjątkowo? I nareszcie tak swobodnie, zupełnie, jakbym wyszedł z klatki po życiu spędzonym w niej.

Czy to tak wygląda niebo?

Diagnoza: zawał mięśnia sercowego.

____________________________________________________________________________________

Witajcie, kochani! xx Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i nie jesteście nim rozczarowani :)) Przepraszam, że tyle na niego czekaliście, ale ostatnio na nic nie mam czasu ;/

Cóż, nareszcie go wstawiłam ;D Dajcie znać, co sądzicie, bo to dzięki wam i dla was to piszę, miśki <3

I zapraszam oczywiście po raz kolejny na "Diary of Death", to dla mnie niezwykle ważne <3

Do następnego, miłego dnia życzę! xx



Deadly Game ~MukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz