Udałam się prosto do lasu. Jedyne co miałam, żeby rozpoznać się w terenie, to mały, poręczny kompas z podświetlaną tarczą. Przed wyjściem mogłam jednak sprawić sobie mapę. No, ale mądry człowiek po szkodzie, jak to powiadają.
Drepcząc po delikatnie szeleszczącym mchu, zrozumiałam, na jak wielkie niebezpieczeństwo się piszę. Za jakimkolwiek drzewem mógł czekać jakiś zwierz, który już szczerzył na mnie kły. Szelest ten w żadnym razie mi nie pomagał, narażając mnie na spotkanie z drapieżnikiem.
Postanowiłam przejść około dwudziestu kilometrów, zanim będę mogła odsapnąć i chociaż chwilę się wyspać.
Lasy znałam jak własną kieszeń, dzięki codziennemu czytaniu map i książek o florze alpijskiej. Nigdy nie bym się w żadnym nie zgubiła, nawet, jeśli dopiero co bym go poznała.Przez dłuższy czas szłam w ciszy, nasłuchując delikatnie powiewających liści. Otaczająca mnie przyroda pobudzała moje myśli. Czasem jakaś wiewiórka poruszyła się na drzewie, a wtedy odskakiwałam przerażona. Cały czas miałam przed oczami ciotkę, która może i była straszna, ale się mną jednak opiekowała. Co chwilę odpędzałam te myśli. Przecież nie po to uciekłam z domu, żeby się przejmować.
W końcu zaczęło świtać. Zdjęłam kurtkę, chcąc zapobiec zbyt gwałtownemu spoceniu się, spowodowanemu wędrówką w kotlinie.
Po drodze liczyłam ilość kroków, wedle której powinnam być już na szesnastym kilometrze. Nieźle, jak na pięć godzin szybkiego marszu.
Uśmiechnęłam się na myśl, o możliwie szybkim odpoczynku.* * *
Pokonawszy dwudziesty kilometr, doszłam do potoku. Przysiadłam na zaokrąglonym kamieniu, zdjęłam buty i wilgotne od potu skarpety, po czym zanurzyłam obolałe stopy w przyjemnej, górskiej wodzie. Wyjęłam z plecaka śpiwór. Poszłam na boso po kamieniach - które tak na dobrą sprawę przypominały żwir - i rozłożyłam pled na trawie, przy jednym z drzew. Słońce z trudem przebijało się przez gęstwinę igieł i liści. W Alpach nie spotkało się dużych skupisk lasów, ale w tej części ciągnęło się całkiem spore pasmo drzew.
Położyłam się na czarnym śpiworze. Kilka promieni słonecznych dosięgło mojej twarzy. Poczułam błogość, związaną z przyjemnym odpoczynkiem. Nie bałam się już zwierzyny. O tej porze raczej zwierzęta spały, bądź wracały z nocnych polowań.
Zanim jednak oddałam się w objęcia Morfeusza, wróciłam po plecak i buty, pozostawione przy strumieniu. Wyjęłam manierkę i nabrałam krystalicznie czystej, górskiej wody. Wzięłam pożądnego hausta. Zimna woda częściowo ukoiła moje zmęczenie.
Ponownie podreprałam do mojego legowiska i zawiesiłam plecak na gałęzi. Weszłam do śpiwora i zawinęłam się aż pod szyję.
Byłam tak zmęczona, że zasnęłam po minucie.* * *
Zbudził mnie trzask łamanej gałęzi. Było południe, co wyraźnie wskazywało słońce. Zerwałam się na równe nogi. Rozejrzałam się po lesie. Nie obróciłam się jednak, co mogłoby być wielkim błędem. Ktoś zakrył mi oczy dłońmi. Zaczęłam się szarpać, ale napastnik nie był zbyt silny. Wyrwałam się od razu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, "atakującym" okazała się moja najlepsza przyjaciółka, którą poznałam podczas krótkiego pobytu w sierocińcu.
- Chciałaś mnie zostawić? - powiedziała trochę smutno i nieco ze złością.
- Nie chciałam, żeby coś ci się stało - powiedziałam i wpadłyśmy sobie w ramiona.
- Wiedziałaś, że poszłabym za tobą na koniec świata - powiedziała przez łzy. Wzruszyła się.
- Nie rzucasz słów na wiatr - przyznałam, tuląc się do niej mocniej.
- Wiem - szepnęła.
W końcu po chwili milczenia, odsunęłyśmy się od siebie.
- Raven, ja muszę wiedzieć - powiedziałam z udawaną powagą, marszcząc się nieznacznie. Blondynka, w oczekiwaniu na dalsze słowa, wlepiła we mnie swoje bystre, brązowe oczy - Będziesz ze mną wędrowała tak długo, jak to będzie potrzebne?
- Jeszcze pytasz?! Przecież dla ciebie uciekłam z sierocińca! - uniosła się delikatnie. Nie była jednak zła.
- To dobrze. Ale nie będą cię szukać?
- Nie, wczoraj skończyłam osiemnaście lat. Mam wolną rękę - przyznała, wzruszając ramionami.
- Czyli... Czyli jesteś gotowa, by wyruszyć ze mną na najdłuższą i najniebezpieczniejszą wędrówkę, jakiej mogłyśmy się podjąć?
Dostrzegłam błysk w jej oku. Jej życie nigdy nie było kolorowe. Trudy związane z utratą całej rodziny w pożarze, tylko utwierdziły ją w tym, żeby któregoś dnia zrobić coś, by zapomnieć i wyrwać się ze smutnej rzeczywistości.
- Jestem gotowa - odrzekła pewnie. Na naszych twarzach zagościły szerokie uśmiechy.
- Po drodze kogoś zgarniemy, prawda? - spytałam i szturnchęłam ją łokciem.
- Jasne, przecież nie damy rady będąc same w głuszy.
- Doskonale. Chcesz coś zjeść? - zmieniłam trochę temat.
- Nie, dzięki. - Po chwili namysłu jednak spytała: - A co masz?
Obróciłam się i zdjęłam plecak z gałęzi. Przysiadłam na trawie i zaczęłam wypakowywać całą zawartość. Kilka puszek z zupą, batony, zasuszone kawałki mięsa i kartonik z przyprawami.
- Ja też coś wzięłam - powiedziała cicho i zdjęła z pleców ogromny, biwakowy plecak. Jej wyposażenie było niemal takie samo jak moje. Wzięła jeszcze sporo przewodników, map i nasiona.
- Po co ci nasiona? - spytałam trochę zdziwiona, gdy je wyjmowała.
- Prędzej czy później będziemy potrzebowały warzyw. Jeśli znajdziemy się daleko od miasta, to będzie plan "B" - powiedziała i niewzruszona dalej wyciągała swoje wyposażenie.
- Ile wzięłaś pieniędzy?
- Coś około dwóch tysięcy euro, a do tego mam jeszcze kartę płatniczą.
- Ja podobnie. Do tego jeszcze sto pięćdziesiąt koron i kilkadziesiąt złotych - powiedziałam po dłuższym namyśle.
- Złotych?
- Polska waluta. Trasa, którą wyznaczyłam, obejmuje nie tylko kraje, w których można płacić euro.
- W sumie nie wiem czego się czepiam, sama wzięłam dolary - roześmiała się. Ilość jej pieniędzy była spora, z momentem ukończenia osiemnastego roku życia - wtedy mogła odebrać należny jej spadek.Po racjonowaniu zapasów, podzieliłyśmy się nimi i spakowałyśmy z powrotem do plecaków.
- Idziemy gdzieś jeszcze dzisiaj? - spytałam.
- A dokąd byś chciała? - opowiedziała pytaniem na pytanie.
- Szwajcaria jest piękna o tej porze roku - uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Trochę daleko - spuściła głowę.
- Będziemy robiły częste przerwy - pocieszyłam ją, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Nie będą cię szukać? - ożywiła się nagle, najwidoczniej przypomniawszy sobie o mojej sytuacji rodzinnej. Nagła zmiana tematu nie wyprowadziła mnie jednak z równowagi.
- Nie. Przynajmniej nie powinni.
Raven uśmiechnęła się pod nosem, po czym wyjęła mapę lasów i ukształtowania Alp.
- Trzymaj, ty tutaj dowodzisz. - Wyszczerzyła się.
- W takim razie, wyruszamy jutro o świcie - zadecydowałam.
- Przez ten czas możemy porozglądać się po okolicy, złowić coś na kolację, albo pozbierać jagód. Bez sensu tracić czas na siedzeniu tutaj.
- Dobra, to ja pójdę, a ty się prześpij - powiedziałam i poszłam wzdłuż strumienia, zostawiając Raven samą. Ta od razu wykorzystała okazję i ułożyła się do snu, na wcześniej rozłożonym śpiworze.* * *
Zaczęło się ściemniać. W oddali słyszałam zwierzęta, które prawdopodobnie konsumowały swoje ofiary. Zakradłam się po cichu i weszłam na drzewo. Żałowałam, że nie wzięłam żadnej broni. Nawet naprędce zrobiona dzida byłaby dobra.
Wspięłam się na najniżej położony konar jednej z sosen. Obserwowałam uważnie ruchy zwierzęcia. Ogromny niedźwiedź właśnie pożywiał się rybami.
Z głodu zaburczało mi w brzuchu. Na szczęście tamten tego nie usłyszał .
Najprostszą drogą, by zdobyć kolację, to ukraść ryby zwierzęciu. Ułamałam jakąś wyschniętą gałąź i rzuciłam daleko przed siebie. Niespokojny drapieżnik odwrócił się i poszedł w kierunku rzuconego patyka. Poczłapał jakieś sto metrów dalej, ale jakby zapomniał o posiłku, bo wcale się nie zatrzymywał. Odetchnęłam z ulgą. Zeszłam ostrożnie z drzewa, starając się nie hałasować. Mimo cienkiej warstwy mchu, udało mi się przejść prawie bezszelestnie. Zabrałam szybko trzy pozostawione przez miśka ryby i zawinęłam je w kurtkę. Świeże mięso jest lepsze niż zupa z puszki. Tym bardziej, że nie zadbałyśmy z Raven o pożądny posiłek tego dnia.
Zawiązałam rękawy kurtki i przerzuciłam ją sobie na plecy. Szybkim krokiem wróciłam do naszego małego obozowiska. Blondynka już nie spała, a nawet rozpaliła ognisko.
- Musimy się streszczać - powiedziałam. Dziewczyna spojrzała na mnie zadowolona, czując zapach ryby.
- Dużo jest zwierząt wokoło? - spytała.
- Za dużo - przyznałam i zrzuciłam z pleców tobołek. Rozwinęłyśmy go i wypatroszyłyśmy trzy zdobyte pstrągi.
- Zaraz wrócę - rzekła Raven i poszła dalej w las. Przez ten czas opłukałam ryby pozostałą wodą z manierki. Wyjęłam przyprawy z plecaka i otworzyłam kartonik. Moje nozdrza od razu wyczuły przepiękną woń ziół.
Odwinęłam papierki i doprawiłam nasz obiad. Po kilku chwilach wróciła blondwłosa, trzymając w ręku zwój dużych liści.
- W tym możemy je upiec - zaproponowała. Zawinęłyśmy zatem ryby i położyłyśmy je na drewienku przy palenisku.
- Wezmę dziś pierwszą wartę - powiedziałam, patrząc się w ogień.
- Musimy spać na drzewie, prawda? - spytała trochę zawiedziona.
- Tak - powiedziałam smutno.
Mimo wszystko byłam zadowolona. Miałam kompana w mojej tułaczce. W dodatku świetnie sobie radziłyśmy, jak na pierwszy dzień. Ryby były przepyszne, mimo warunków, w jakich je przyrządziłyśmy.
- Pójdę się umyć - oznajmiłam po skończonym posiłku. Wzięłam kurtkę i ponownie oddaliłam się od przyjaciółki. Przystanęłam przy strumieniu. Wszędzie wokół panowała nużąca cisza, którą przerywał szum potoku. Zdjęłam z siebie okrycie. Przeprałam kurtkę w lodowatej wodzie, żeby pozbyć się smrodu ryb, po czym zanurzyłam się cała. Zostałam przy brzegu, ponieważ ciężar mokrych ubrań mógłby znieść mnie z prądem. Nachyliłam się, zamoczyłam ciemnobrązowe włosy i przeczesałam je palcami. Kosmyki przylepiły się do twarzy i szyi. Nie byłam zbyt długo w wodzie, bo jej chłód przeszywał mnie do kości.
Chwiejnym krokiem wróciłam do ogniska. Przysiadłam na trawie.
- Możesz iść - powiedziałam do Raven, a ona nie zaprzeczając, powtórzyła moje czynności. Wycisnęłam włosy z wody i przysiadłam bliżej ognia. Zrazu zaczęłam parować. Kiedy tamta wróciła, bez słowa wspięła się na drzewo i poszła spać. Ugasiłam palenisko. Prawie już sucha, przysiadłam bliżej drzewa i rozpoczęłam moją wartę. Zapowiadała się długa noc.___________________________
Witajcie ziemniaczki! Zrobiłam wielki powrót! Długo (bardzo) przymierzałam się, żeby napisać coś, czego jeszcze nie było. Tak więc oto prezentuję Wam to. Myślę, a właściwie mam nadzieję, że ciepło przyjmiecie Lij (to będzie nasz skrót).Jeśli Wam się podoba, to gwiazdki i komentarze mile widziane ;)
CZYTASZ
Life is a journey || ZAWIESZONE
Aventura[Opowiadanie w trakcie remontu, ogłoszona długa przerwa] Moje życie dotychczas zapełniała monotonia i szablonowość. Zawsze chciałam uciec. I udało się. Poznałam nowych ludzi. Zyskałam przyjaciół. Doznałam straty. Ale żyłam pełnią życia. Byłam sobą. ...