Rozbudził mnie krzyk dziewczyny. Był czwarty dzień naszego pobytu za wodospadem.
Przetarłam szybko oczy i spojrzałam na Raven. Wyglądało, jakby coś biła.
- Raven, co ty wyprawiasz?! - spytałam i odciągnęłam dziewczynę od uderzanej przez nią rzeczy. Na rogu namiotu leżał martwy wąż.
- Zabiłam go... - powiedziała cicho. Wybuchłam śmiechem. Chwyciłam w rękę "węża" i wyszłam z namiotu, pozostawiając zasmuconą przyjaciółkę na środku czarnego śpiwora.
Na kamieniu, przy zgaszonym ognisku siedział Andrew, tłumiąc śmiech.
- Przez ciebie prawie dostała zawału. - Roześmiałam się i rzuciłam w niego gumową zabawką.
- Ale przyznaj, warto było. - Roześmiał się i wsunął ją torby.
- Wcześnie wstałeś? - spytałam i przysiadłam się do niego.
- Jakoś godzinę temu - przyznał. Było coś około ósmej.
- Czemu tak wcześnie?
- Usłyszałem szelest i dźwięk łamanych gałęzi na zewnątrz.
- Czyli nie tylko mnie to niepokoi... - westchnęłam cicho.
- Wcześniej to się też zdarzało? - spytał z przerażeniem. Przytaknęłam.
- Dzisiaj w nocy biorę wartę - powiedziałam, sięgając po plecak. Wyjęłam z niego manierkę i trzy batony. Rzuciłam jednego do Andrew, który cały czas wybałuszał na mnie oczy.
- No co? Nie patrz się tak na mnie. Nie chciałam cię niepokoić. - Wzruszyłam ramionami i zatopiłam zęby w Bounty.
- Znów baton na śniadanie? - mruknął chłopak.
Jedym ruchem ręki zabrałam mu kokosowego batonika, którego nawet nie otworzył.
- Ej! Oddaj! - krzyknął i rzucił się na mnie, by odebrać swoje jedzenie.
- Nie chcesz? To nie! Więcej dla nas, co nie Raven? - wrzasnęłam w kierunku namiotu i po chwili usłyszałam twierdzącą odpowiedź.
Chłopak zaczął mnie łaskotać, na co zgięłam się w pół, nieustannie się śmiejąc.
- Dobra... Masz... - udało mi się wypowiedzieć pomiędzy napadami śmiechu. Rzuciłam batonika w kierunku wodospadu. Przeleciał przez wodę i wpadł do jeziorka.
- Niech cię szlag - mruknął pod nosem i wyjrzał za wodną zasłonę.
W tym czasie Raven tarzała się po podłożu, śmiejąc się z naszej dwójki.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie nagły krzyk Andrew.
- Dziewczyny! Szybko!
W miarę naszych możliwości, podbiegłyśmy do chłopaka.
To, co zobaczyłyśmy za wodą, natychmiast spędziło nam uśmiechy z ust - młodsza od nas, na oko trzynastoletnia dziewczynka, siedziała na jednym z kamieni wystających ze ściany, lewą ręką trzymając batonik, a drugą miętosząc jasne, blond włosy.
- Idź do niej Raven - poleciłam. Dziewczyna spojrzała się na mnie z ukosa.
- Dobra - mruknęła i poczłapała do krawędzi półki skalnej. Zeszła niżej lewą ścianą i zaczęła stopniowo przesuwać się do dziewczynki.
Dziewczyna zauważyła Raven, ale nie uciekła. Spojrzała się tylko na nią i uśmiechnęła słabo.
Kiedy Raven w końcu do niej doszła, dziewczyna zaczęła płakać i wpadła w ramiona tamtej. Dwie blond głowy stykały się ze sobą, ściśnięte w mocnym uścisku.
- Co im jest? - spytał Andrew, wyraźnie zaniepokojony.
Wtedy uświadomiłam sobie, co się stało.
- Raven w końcu odnalazła siostrę - powiedziałam i uśmiechnęłam się. Po poliku spłynęła mi pojedyncza łza.* * *
- Zaraz odgrzeję ci zupę - powiedziałam i żwawo podeszłam do konserw, które trzymaliśmy za namiotami, w plecaku Andrew.
Anna uśmiechała się serdecznie do każdego z nas, będąc wtulona w siostrę. Tęsknota była wymalowana na ich twarzach, w połączeniu ze smutkiem. Blondynki zostały od siebie rozdzielone po pożarze: jedna trafiła do rodziny zastępczej, a druga do domu dziecka. Nie mogły utrzymywać ze sobą kontaktu, ponieważ u Anny panował ścisły zakaz używania jakichkolwiek środków do komunikowania się z innymi.
- Anno, co skłoniło cię do ucieczki? - spytałam się, kucając z otwartą konserwą. Przelałam pomidorowy krem do garnka i wstawiłam na ognisko.
- Ja... - W tym momencie mała nie wytrzymała. Rozpłakała się i mocniej wtuliła w Raven. - Nie do końca uciekłam. Znów ten koszmar... Domek strawił ogień, ale ja nie wróciłam, żeby ich uratować... Spłonęli...
Pomiędzy napadami szlochu udało się dosłyszeć strzępki zdań.
- Ann, nie przejmuj się, skoro... - Raven próbowała ją pocieszyć, ale mała wyswobodziła się z jej uścisku.
- Przestań! - wrzasnęła i odepchnęła siostrę. - Przeze mnie ci ludzie nie żyją!
- Anno...
- Nie! Może i byli zwyrodnialcami, może dochodziło do gwałtu... - Już miała mówić dalej, kiedy Raven jej przerwała:
- Ann, oni... Wykorzystywali cię? - zbliżyła się z powrotem do siostry i chwyciła ją za rękę.
- Tak... Miałam nikomu nie mówić, pod groźbą pobicia mnie... Oni niejednokrotnie zmuszali mnie do różnych rzeczy... Raven?
- Tak?
- Czy to źle, że teraz życzyłabym im śmierci?
- Niektórzy na nią zasługują - powiedziała, na co Anna znów zaniosła się płaczem.
- Tutaj będziesz bezpieczna - dorzuciłam jeszcze moje trzy grosze i pogładziłam ją po głowie.* * *
Ann już przestała płakać. Złapała dobry kontakt z Andrew i cały czas ze sobą rozmawiali.
Ściemniło się, a my zebraliśmy się przy ognisku. Śmialiśmy się, piliśmy herbatę z umytych puszek po zupie i opowiadaliśmy zabawne historie z życia.
- Skoro już tak razem siedzimy, to może niech każdy opowie coś o sobie? - zagadnął Andrew, dokładając gałąź do ognia.
- Mogę mówić za nas obie, Raven? - spytała Ann, robiąc maślane oczy do siostry.
- Niech ci będzie. - Stęknęła i upiła łyk herbaty.
- Jeśli Rav ci tego nie mówiła Zoey, to właśnie się dowiesz. - Spojrzała na mnie. Uniosłam lewą brew. - Obie jesteśmy z Paryża. Stamtąd pochodzimy i tam się wychowałyśmy. Byłyśmy z rodzicami na naszej działce w Karyntii, kiedy nadszedł ten dzień... Lasy płonęły, okoliczne miasta zostały ewakuowane... Rodzice utknęli na strychu, a nasz domek miał trzy piętra... My zdążyłyśmy. Uciekłyśmy. Do dziś nie mogę sobie tego wybaczyć, Raven.
Kilka łez spłynęło po jej policzku. Cały czas mówiła przygaszonym głosem, a pod koniec prawie szeptała. Łamiącym, lecz nader spokojnym głosem, dołączyła się Raven.
- Później jakaś rodzina adoptowała Ann. Ale mnie już nie chcieli. Po tym wszystkim, najbliższym domem dziecka był ten w Bad Gastein. Nie mogłam wrócić do Francji, bo spłonęły dokumenty i przez to moja szansa na powrót.
- A dane na policji? - spytał Andrew.
- Nikt się tym nie przejmował. Trochę tak, jakby nie chcieli mnie odesłać do domu.
- To... Smutne - przyznał.
Pokiwała głową, zgadzając się z chłopakiem.
- A później poznałam Zoey. Moje życie znów nabrało kolorów. Przez rok opracowywałyśmy plan ucieczki. Zoey chodziła na kurs przetrwania, a ja zajęłam się sprawami związanymi z przyrządzaniem posiłków w warunkach, jakie mamy. Ale kiedy doszło co do czego, stwierdziła, że nie chce mnie w to angażować. Zapomniała jednak, że mam mapę z zaznaczoną trasą. Dlatego łatwo ją odnalazłam.
Uśmiechnęłam się. To był dobry rok. Naturę dzikich zwierząt poznałam z dokładnością, a rozpoznawanie roślin nie sprawiało mi trudności. Jednak zrobiło mi się głupio, że tak po prostu zostawiłam Raven.
- Moja historia nie jest taka tragiczna... Moi rodzice po prostu zniknęli. Słuch o nich zaginął, a przez kilka lat moja rodzina próbowała ich znaleźć. Nie wiemy, czy to było porwanie, czy po prostu wyjechali. - Andrew beznamiętnie patrzył w wodospad, który delikatnie go zagłuszał.
- A policja? Zgłosiliście zaginięcie? - zagadnęłam.
Prychnął.
- Co oni mogą. Sytuacja miała miejsce pięć lat temu, a do dziś ich nie odnaleźli.
Raven przysunęła się do czarnowłosego. Minę nadal miał niewyraźną, ale widać było na niej cień smutku.
- Kiedy dowiedziałeś się, do jakiego wodospadu idziemy, ogarnęło cię jakby... zawiedzenie? - Przypomniałam sobie o sytuacji sprzed kilku dni.
- T-tak. Tu zawsze jeździliśmy na biwak. Nawet zostawiliśmy znak po sobie - powiedział i podszedł do prawej ściany. Przetarł ręką fragment, ukazując inicjały: A+ M + T.
- Jak mieli na imię twoi rodzice? - spytała Ann, niezbyt delikatnie.
- Martha i Tobias - powiedział smutno i wrócił na swoje miejsce.
Atmosfera trochę zgęstniała, więc zaproponowałam spożycie jakiejś konserwy.
W międzyczasie opowiedziałam też moją historię, a wszyscy słuchali z zaciekawieniem.
Zaczęłam się do nich na dobre przywiązywać.Kiedy humor nam wrócił, postanowiliśmy wszyscy skoczyć do jeziorka.
- Za najlepszą przygodę życia - powiedziałam, chwytając Ann i Raven za ręce. Andrew złapał dłoń Rav, na co ta się zarumieniła.
- Za przygodę - powiedzieli inni chórem. Odliczyliśmy głośno do trzech, stojąc na brzegu półki skalnej.
W momencie skoku, puściliśmy ręce. Wpadliśmy z chlupotem do bajorka, śmiejąc się i chlapiąc nawzajem.
- To jest szalone - śmiała się Raven.
- Nie. To my jesteśmy szaleni - poprawiłam ją i uśmiechnęłam się.
Warto było uciec.
![](https://img.wattpad.com/cover/65709346-288-k586871.jpg)
CZYTASZ
Life is a journey || ZAWIESZONE
Macera[Opowiadanie w trakcie remontu, ogłoszona długa przerwa] Moje życie dotychczas zapełniała monotonia i szablonowość. Zawsze chciałam uciec. I udało się. Poznałam nowych ludzi. Zyskałam przyjaciół. Doznałam straty. Ale żyłam pełnią życia. Byłam sobą. ...