02

103 17 11
                                    

 Vanessa nie była osobą nieśmiałą, która peszy się wśród kilku nowych osób. Nie bała się głośno wyrażać swojego zdania czy po prostu, jak na Ide'ów przystało, wszcząć kłótnie nawet z największymi szychami. W końcu drugie imię otrzymała po babci, zawzięcie wydzwaniającej do sekretarzy poszczególnych biur, by wreszcie spotkać się z ważnymi politykami i omówić pewne prawa – według niej zupełnie bezsensowne. Tym razem jednak Nancy rozejrzała się po stacji pełna obaw. Grupy ludzi przepychały się do kas z biletami, niektórzy skakali wysoko, podnosząc tabliczki z najróżniejszymi napisami. Sytuacja rodem z lotniska, a przecież to tylko jeden z przystanków linii kolejowej, poprowadzonej przez Londyn. Westchnęła głośno, mocniej zaciskając smukłe palce na uchwytach bagaży. Mimo ogólnego gwaru i zamieszania, zaczęła brnąć wśród masy rozszalałych ludzi w stronę wyjścia. Gdzieś na końcu majaczył pusty kąt, kuszący z daleka spokojem. Kilka razy ktoś uderzył w nią, po czym rzucił szybkie „przepraszam" i pobiegł dalej. Po kilku minutach prawdziwej walki o tlen, Van wydostała się z tłumu. Odstawiła bagaże tym samym dając niesamowitą ulgę dłoniom. Powoli rozmasowywała nadgarstki i palce, wciąż szukając odpowiedzi na pytanie „co dalej?". Pytanie wydawało się dość proste dla kogoś, kto nie znalazł się z niewielką sumą pieniędzy w samym centrum Londynu, miał mieszkanie i przynajmniej minimalny dochód. W tamtym momencie Nancy zazdrościła nawet kilkunastolatkom, rozdającym ulotki na ulicy.
Oni przynajmniej zarabiają – pomyślała.
Przez kilka chwil patrzyła na tłum ludzi, który z każdą kolejną minutą robił się coraz rzadszy i powolniejszy. Zapłakane dziewczyny już dawno wyściskały swoich chłopaków, rodziny powitały się z czułością, a poważni biznesmeni twardym krokiem wyszli ze stacji. Jedynie Vanessa wydeptywała w betonie kółka wokół walizek, kurczowo ściskając w dłoni telefon. Wreszcie, odnalazłszy w kontaktach numer biura fotograficznego, wcisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła urządzenie do ucha.
Sygnały trwały w nieskończoność.
- Biuro Richarda Flack'a, słucham? – Usłyszała przyjemny głos sekretarki.
- Dzień dobry, nazywam się Vanessa Genevieve Ide, byłam umówiona z panem prezesem. – Nancy przybrała dojrzały, stanowczy głos.
- Proszę chwilę poczekać...
Nie mam nic innego do roboty – pomyślała.
- Tak, oczywiście, prezes czeka na panią o godzinie szesnastej – odezwała się pracownica.
Blondynka spojrzała na zegarek, wiszący na ogromnej ścianie stacji.
- Szesnastą? - powtórzyła, zaskoczona. - Dzwoniłam zaledwie trzy dni temu i spotkanie zostało ustalone na czternastą.
- Tak, oczywiście, ale pan prezes ma dzisiaj ważne spotkanie biznesowe. Niestety, nie będzie w stanie spotkać się z panią o czternastej.
- Och, rozumiem – szepnęła Vanessa.
Cisza trwała zaledwie chwilę, podczas której blondynka gorączkowo zastanawiała się, czy potwierdzić swoje przybycie. Skoro na samym wstępie jej potencjalny szef nie ma dla niej chwili, to czy kiedy zacznie starać się o stałą pracę, poświęci jej należyty czas i szacunek? Pewnie odrzuciłaby propozycję, gdyby praca w tym biurze nie była jej ostatnią deską ratunku.
- Przepraszam – powiedziała grzecznie sekretarka - mam potwierdzić spotkanie o godzinie szesnastej, czy umówić panią w innym terminie?
- A kiedy jest następny możliwy termin? - Nancy spytała odruchowo.
- Proszę chwilę poczekać...
Boże kochany.
- Za miesiąc. – Usłyszała odpowiedź.
- Słucham?! - Głos Van natychmiastowo zmienił się na piskliwy.
- Bardzo mi przykro. Niestety, prezes ma bardzo napięty grafik. Zapisać panią za miesiąc? Będzie to poniedziałek, dwudziesty szósty października. Odpowiada pani ta data?
Ness usiadła na walizce, opierając twarz na dłoni. To wszystko wydawało jej się jednym wielkim absurdem. Miała czekać pół dnia, by spotkać się z jakimś prezesem Richardem, podczas kiedy jej przyszłość wisiała na włosku? Lepsze to, niż miesiąc.
- Nie, nie, dziękuję, będę w biurze dzisiaj o szesnastej. Czy to nie problem? – westchnęła ciężko.
Sekretarka mruknęła coś do słuchawki, po czym słychać było pisanie na klawiaturze.
- Nie, oczywiście, już panią zapisałam. Vanessa Genevive Ida? - upewniła się.
- Ide – poprawiła ją Ness.
- Przepraszam, oczywiście, Ide.
Jeszcze raz usłyszę „oczywiście", to zwariuję.
- W takim razie bardzo dziękuję za informacje, do widzenia – szepnęła Nancy, zirytowana.
- Żegnam i życzę miłego dnia, pani Ide.
Nie mając siły dalej rozmawiać z przemiłą panią sekretarką, Van wcisnęła czerwoną słuchawkę, po czym schowała telefon do kieszeni. Przez chwilę siedziała na walizkach, chowając twarz w dłoniach.
W co ja się wpakowałam? - pytała samą siebie.
Ciemne chmury skłębiły się nad Londynem, zwiastując deszcz. Typowa dla tego miejsca pogoda pogłębiała tylko przygnębiający nastrój dziewczyny. Pierwsze ciężkie krople zaczęły uderzać o metalowy dach stacji, gdy Vanessa wstała z impetem, chwytając swoje bagaże. Nie miała zamiaru spędzić w tym miejscu następnych czterech godzin. Nie lubiła nic nie robić, zawsze chciała brać życie w swoje ręce i walczyć do końca. To był najczęstszy powód kłótni ze Smithy'm. Chłopak wolał czekać, aż ktoś łaskawie poukłada wszystko za niego. Mieli różne poglądy w wielu sprawach, a mimo to byli ze sobą ponad dwa lata, uzupełniając się nawzajem.
Ruchliwe miasto przytłaczało gwarem i brakiem zorganizowania. Ludzie wystukiwali na chodnikach tysiące różnych rytmów, nie zapamiętując ich nawet na chwilę. Vanessa przystanęła na skrzyżowaniu dwóch ulic, zupełnie nieróżniących się od siebie. Mnóstwo szyldów i mnóstwo kolorowych postaci. Londyn był jednym z miast wielokulturowych, co w żadnym wypadku nie przeszkadzało Nancy. Zawsze lubiła poznawać nowe osoby, ich tradycje i zwyczaje. Delikatny uśmiech wykrzywił jej usta, gdy stojąc w coraz mocniejszym deszczu, przyglądała się ludziom naokoło. Wielki świat zaczynał ją fascynować swoją wielobarwnością i możliwościami, których tak bardzo brakowało jej w rodzinnym miasteczku, pełnym staroświeckich poglądów. Chłodne krople odbijały się od jej ciała, zmuszając do ruchu. Kurczowo ściskając uchwyty bagaży, popędziła w stronę szyldu kawiarenki. Chciała poukładać myśli na nowo, od początku analizując plany.
Ciepło pomieszczenia w połączeniu z gorącą caffe latte uspokoiły jej drżące ręce i ponownie pozwoliły skupić się na nadchodzącej przyszłości. Pierwszym problemem, który nasuwał się na myśl, był nocleg. Biorąc pod uwagę jej skłonność do rozrzutności oraz poczucie zupełnego osamotnienia wśród czekających ją decyzji, miała ochotę obrócić się na pięcie i wsiąść w pierwszy pociąg w stronę domu rodzinnego. Zamiast tego, siedziała sama, popijając coraz chłodniejszą kawę w jednej z tańszych kawiarenek. Przymknęła na chwilę oczy, wzdychając cicho. Z jednej strony chciała brać z życia pełnymi garściami, czerpać jak najwięcej przyjemności ze swojej samodzielności, a z drugiej strony nie pogardziłaby czułymi radami mamy i jej smukłymi palcami, głaszczącymi uspokajająco twarz dziewczyny. Pierwszą rzeczą, co do której miała stuprocentową pewność, było pójście na rozmowę kwalifikacyjną i danie z siebie wszystkiego. Noc zamierzała spędzić w którymś z pobliskich hoteli. Przecież, do cholery, to nie może kosztować fortuny. Pieniądze, które oszczędzała przez kilka ostatnich miesięcy, wystarczyłyby na trzy, może cztery noce w jednym z lepszych apartamentowców. Zawsze zostawały schroniska i oddalone od miasta motele, ale przecież to nie było rozwiązanie na dłuższą metę. Następny dzień zamierzała przeznaczyć na szukanie jakiegoś pokoju. Tu też są ludzie, studenci, uczniowie, na pewno niejednemu nie starcza na czynsz i potrzebuje współlokatora. Po raz kolejny westchnęła, po czym szybkim ruchem dopiła kawę. Przez chwilę obracała biały kubek w dłoni, wsłuchując się w cichą muzykę, płynącą z zawieszonych w rogach głośników. Kojarzyła kilka piosenek, więc palcami cicho wybijała rytm o ciemny blat stolika. Ta chwila jej się podobała. Spokojna, ułożona. Wiedziała, że tuż za ścianami pomieszczenia, wśród wielkiej londyńskiej ulewy czekają na nią porozrzucane myśli i tysiące trudnych decyzji, których nie chciała podejmować. Nie sama. Nie tutaj. Przesunęła leniwie wzrokiem po przytulnej kawiarni. Ceny były przerażająco wysokie, co nie odzwierciedlało smaku cierpkiej, metalicznej kawy, ale podobało jej się. Ciemne ściany pasowały do ciepłego światła wysokich lamp. Było dobrze.
Siedziała w kawiarni jeszcze dwie godziny, nim deszcz nie przestał zalewać miasta. Rozpogodziło się, a londyńskie chodniki znów przypominały jeden wielki tłok. Nancy zarzuciła torbę na ramię, tym samym chwytając w dłonie uchwyty bagaży. Nim wyszła, dostrzegła przyjemny uśmiech chłopaka za ladą, kiwającego w jej stronę głową. Tak o, na pożegnanie. Odwzajemniła gest, po czym dołączyła do tłumu. Wbrew pozorom nie straciła pewnego wewnętrznego spokoju, nabytego w przytulnym lokalu, wręcz przeciwnie – podniosła wyżej głowę i coraz to pewniejszym krokiem zmierzała przed siebie. Miała zamiar dojść na pieszo do nowej pracy, przy okazji ucząc się miasta i jego zakamarków. Mijały ją tabuny ludzi od zwykłych szarych osobowości po wielobarwne postacie, zarażające swoim podejściem do życia poprzez zwykłą wymianę spojrzeń. Chyba właśnie tego potrzebowała, wyjeżdżając z rodzinnego miasteczka. Chciała znaleźć się w nowym miejscu, wśród nowych osób. Londyn wydawał się strzałem w dziesiątkę, przynajmniej w tamtym momencie.
Nie miała większego problemu ze znalezieniem wielkiego wieżowca. Już w domu wielokrotnie wpisywała nazwę firmy w wyszukiwarkę, dokładnie przeglądając wszelkie zakładki i strony o niej. Znała na pamięć ulice prowadzące do wysokiego, oszklonego budynku, więc zobaczywszy studio tańca, natychmiast skręciła w lewo i stanęła jak wryta, powoli podnosząc głowę. Majestatyczna budowla przepełniła ją pewnym niepokojem, a zarazem radością. Ile ja bym dała, żeby tylko się udało... Słońce, coraz mocniej przebijające się przez ostatnie ciemne chmury, raziło ją, więc westchnęła głęboko, zmierzając w stronę obrotowych drzwi, będących wejściem głównym wieżowca. Parter zachwycał bogatym, eleganckim wystrojem. Kilka kobiet, ubranych w te same, czarne uniformy, rozmawiało z ludźmi po drugiej stronie lad. Nancy ustawiła się za jakimś wysokim facetem w garniturze, pytającym o agencję detektywistyczną. Dokładnie przyjrzała się jego sylwetce. Nie wygląda na gliniarza. Gdy mężczyzna odszedł, przyciskając do siebie czarną, średniej wielkości teczkę, Van odstawiła bagaże. Oparła łokcie o marmurową ladę, uśmiechając się szeroko do niskiej, pulchnej dziewczyny z przypiętą na wysokości piersi plakietką „Uczę się, Marianne".
- Hej, Marianne. – Blondynka powstrzymała się od piśnięcia z podekscytowania. Zwróciła się do recepcjonistki po imieniu, ponieważ ta wyglądała, jakby była przynajmniej w jej wieku, o ile nie młodsza.
- Dzień dobry.
- Na którym piętrze znajduje się biuro fotograficzne Richarda Flack'a? - zapytała.
Dokładnie wiedziała, że jej – być może – przyszła praca zajmuje znaczną część siódmego piętra, ale nie mogła się powstrzymać przed rozmową z mile wyglądającą dziewczyną.
- Piętro siódme, gabinet pana Flack'a mieści się na końcu korytarza, ostatnie drzwi po prawo. – Marianne odparła mechanicznie, ukazując w policzkach dwa głębokie dołeczki.
- Dzięki.
Vanessa ponownie zabrała swoje bagaże z szerokim uśmiechem zmierzając w stronę windy.
Była zaskoczona surowością wystroju piętra. Długi korytarz, wyłożony szarą wykładziną od razu zmniejszył jej uśmiech, przywracając go do ledwo widocznego grymasu. Kilkanaście osób stało na korytarzu, zerkając nerwowo w stronę gabinetu szefa. Nie wyglądali zbyt pewnie, więc prawdopodobnie byli tu w tym samym celu, co Nancy. Blondynka rozejrzała się naokoło, wreszcie dostrzegając róg ciemnego blatu, wystającego zza zakrętu. Przeszła całą długość piętra, na końcu skręcając w lewo. Kilka osób stało w kolejce do informacji. Rudowłosa dziewczyna kończyła rozmowę z chłopakiem, który wciąż nerwowo przestępował z nogi na nogę. Z wcześniejszych rozmów z sekretarką Nancy wiedziała, że nim pójdzie na rozmowę kwalifikacyjną z samym szefem biura musi zgłosić się do sekretariatu i potwierdzić swoją obecność, pokazując CV i dowód osobisty. Widocznie bardzo zależy im, aby nikt niepożądany nie zagościł tu na dłużej. Nagle ciepły, dziewczęcy głos wyrwał ją z zamyśleń.
- Ty też po pracę? - usłyszała.
Spojrzała przed siebie. Dziewczyna o ciemnych, lekko skręconych włosach patrzyła na nią dużymi oczami.
- Tak – odpowiedziała Nancy, uśmiechając się delikatnie.
- W takim razie niepowodzenia. – Rozmówczyni uniosła jedną brew, uśmiechając się zawadiacko.
- Och, nawzajem – odparła Van, lekko speszona.
- Masz jakieś doświadczenie w tym zawodzie?
Kolejka przesunęła się o dwie osoby.
- Mniej więcej. A ty? - Blondynka utkwiła wzrok tuż nad głową ciemnowłosej, licząc osoby, oddzielające ją od sekretarki.
- Mniej więcej – zaśmiała się dźwięcznie.
Wreszcie ciężka atmosfera między nimi nieco się rozluźniła.
- Przepraszam, że byłam niemiła. Po prostu jestem taka zdenerwowana. – Dziewczyna wytłumaczyła się po chwili.
- Jasne, rozumiem. Też bawiłabym się palcami, ale muszę pilnować bagaży – zażartowała Nancy, widząc jak ciemnowłosa wyłamuje kostki.
Ich ciche śmiechy wypełniły korytarz.
- Mój kuzyn tu pracuje, poproś sekretarkę, żebyś mogła zostawić u niej torby na czas rozmowy. Gdyby się nie zgadzała, stanowczo powołaj się na Noaha Viviano.
- Dzięki... - urwała, nie znając imienia jej wybawczyni.
- Francesca. – Brunetka wyciągnęła rękę, uśmiechając się szeroko.
- Dzięki, Francesca.
- Nie ma za co...
- Vanessa. – Dziewczyny ponownie się zaśmiały.
- Nie ma za co, Vanessa – wydusiła nastolatka.
Nagle rudowłosa sekretarka przerwała im grzecznie, prosząc o podejście do blatu. Nowo poznana brunetka obróciła się do niej, wyciągając z ciemnej torby potrzebne dokumenty. Nancy nerwowo zagryzała wargi, czekając na swoją kolej. Chwilę później zajęła miejsce Francesci, mijającej ją z przyjemnym, dodającym otuchy uśmiechem.
- Dzień dobry, imię, nazwisko, CV i dowód osobisty, proszę. – Usłyszała od razu.
- Dzień dobry - mruknęła, zaskoczona oficjalnym tonem rudowłosej. - Vanessa Genevieve Ide, rozmawiałam z panią przez telefon.
Usilnie próbowała nawiązać z sekretarką przyjemniejsze stosunki.
- Możliwe. CV i dowód osobisty? - odparła, wystukując coś na klawiaturze.
- Już, momencik...
Szybko wyciągnęła z podręcznej torby potrzebne rzeczy, po czym podała je dziewczynie.
- Dobrze, dziękuję, będzie pani wywołana. – Usłyszała, gdy pracownica przejrzała jej dokumenty.
Ponownie je schowała, po czym odchrząknęła, nieco zdenerwowana. Nachyliła się bardziej nad ladą, posyłając sekretarce przyjemny, przekonujący uśmiech.
- Jest jeszcze jedna sprawa. Rozmawiałam z moim... chłopakiem, Noah, Noah Viviano – wykrztusiła Nancy, modląc się, aby dziewczyna jej uwierzyła. - Powiedział, że mogę zostawić na chwilę bagaże w sekretariacie. Oczywiście, tylko na czas rozmowy kwalifikacyjnej.
Sekretarka zaśmiała się cicho, przybliżając do Van.
- Tylko wiesz, jest pewna sprawa... Owszem, Noah tu pracuje i nie byłoby problemu z przechowaniem twoich bagaży, gdybyś tak uroczo nie kłamała. Noah jest zajęty, co więcej, przez chłopaka. – Rudowłosa posłała jej szeroki uśmiech.
Vanessa zacisnęła powieki i zaczęła odmawiać modlitwy, aby tylko zapaść się pod ziemię, gdy ponownie usłyszała przyjemny głos dziewczyny.
- Daj już te torby, jesteś całkiem zabawna.
Blondynka z niedowierzaniem przyjrzała się rozbawionej rozmówczyni. Ta tylko kiwnęła głową w stronę wejścia za ladę. Van szybko tam poszła, po czym odłożyła bagaże w wolny róg. Odchodząc, czuła jak zażenowanie mija, więc stanęła ponownie przed sekretarką, dziękując jej uprzejmie. Gdy znikała za zakrętem, wymieniła z nią rozbawione spojrzenie. Ciekawy, cholera, początek – zaśmiała się w myślach.  

Ani słowa, NancyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz