04

74 8 2
                                    


 Obudził ją natarczywy dźwięk budzika, uparcie zmuszając do wstania. Zamaszystym ruchem złapała telefon, po czym przesunęła kciukiem po ekranie, wyłączając alarm. Cisza przyjemnie otuliła jej myśli. Czuła, że powieki z każdą chwilą robią się cięższe, a półmrok panujący w pokoju wcale nie pomagał w rozbudzeniu się. Z chęcią przykryłaby się szczelniej niebieską kołdrą, wracając do przyjemnego snu, ale świadomość, że właśnie tego dnia miała zapewnić sobie jakiś start w mieście, podziałał jak kubeł zimnej wody. Podniosła się do siadu prostego, przecierając leniwie całą twarz. Czuła pod palcami szorstką skórę i kilka wypukłych punktów, przez co westchnęła z rozdrażnieniem. Miała już dwadzieścia jeden lat, więc czemu problemy z cerą wciąż dawały o sobie znać? Z niechęcią wyszła z ciepłej pościeli. Chłód, panujący w pomieszczeniu zdecydowanie nie przypadł jej do gustu. Wyjęła z leżącej przy łóżku walizki grubą granatową bluzę i szybko wciągnęła ją na zmarznięte ciało. Po chwili namysłu, ponownie wsunęła się pod niebieską kołdrę, obiecując sobie w duchu, że jeśli tylko zrobi jej się cieplej to wyjdzie. Nie zdążyła się głębiej nad tym zastanowić, gdy już oddawała się w ramiona Morfeusza...
Comatose brutalnie wwiercało się w jej umysł, wyrywając z błogiej nieświadomości. Wyciągnęła rękę w stronę szafki, na której – jak mniemała – znajdował się winowajca pobudki, lecz nie poczuła pod palcami niczego prócz drewnianej faktury mebla. Odwróciła się na drugi bok, uderzając ręką o kant łóżka, przez co zaklęła cicho pod nosem. Po chwili rozglądania się po pokoju zmrużonymi oczami, dostrzegła telefon, leżący na jasnej wykładzinie pokoju. Ze złością odebrała połączenie, nie mogąc wysłuchiwać dalszego ciągu piosenki.
- Halo? - powiedziała z nutką złości w głosie.
- Pani Vanessa Gienevieve Ide? - usłyszała po drugiej stronie dziewczęcy głos, który z kimś jej się kojarzył, jednak – wciąż zaspana – nie mogła dopasować go do konkretnej osoby.
- Tak? - odmruknęła, przecierając drugą dłonią zmęczoną twarz.
- Z tej strony Ivone Blade, jestem sekretarką w biurze Richarda Flack'a. Dzwonię, by zapytać o dogodny dla pani termin kolejnego spotkania z szefem.
- Szefem? - powtórzyła głucho, wstając z łóżka.
- Tak, pan Flack chciałby ponownie się z panią spotkać – rozmówczyni widocznie był nieco podirytowana niezrozumiałymi odpowiedziami Nancy.
- Och, tak – mruknęła, przyglądając się naściennemu zegarowi, który od jakiegoś czasu uparcie wskazywał godzinę piątą czterdzieści siedem. - Niech pani chwilę poczeka.
Van, widząc na ekranie telefonu białe cyfry, układające się w godzinę jedenastą dwadzieścia, głośno przeklęła.
- Przepraszam? - usłyszała zaniepokojony głos Ivone.
- Może dzisiaj? - skróciła zdanie do minimum, w pośpiechu szukając swojej kosmetyczki.
- Sprawdzę, proszę chwilkę poczekać... - zaczęła. - Może o dwunastej? To niestety jedyny wolny termin, jeśli chodzi o dzień dzisiejszy.
- Och, tak, tak – wydusiła, przyciskając urządzenie ramieniem tak, by mogła dokładnie słyszeć głos sekretarki. - W gabinecie, tak?
- Oczywiście. W takim razie życzę miłego dnia i do zobaczenia – pożegnała się.
- Jasne, do widzenia.
Vanessa rzuciła telefon na łóżko, po czym nerwowo przeszukiwała walizkę. Martwiła się o przebieg rozmowy z potencjalnym szefem. Po ostatniej próbie nie chciała robić sobie złudnych nadziei, aczkolwiek czuła gdzieś w sobie, że jest to właśnie ostateczne spotkanie, ważące nad jej losem. Potrzebowała tej pracy jak nikt inny i tylko ona wiedziała dlaczego. Chciała zaprezentować się z jak najlepszej strony, więc gdy tylko dostrzegła pogniecioną, przylegającą do ciała sukienkę, z tryumfującym uśmiechem, pobiegła do łazienki. Uporawszy się z cielistymi rajstopami, postanowiła zatuszować niedoskonałości na twarzy. Za każdym razem, gdy patrzyła w lustro, a pierwszą rzeczą jaka rzucała jej się w oczy były czerwone punkciki, z cichym jękiem odwracała wzrok. Próbowała już wszelkich lekarstw i maści, jednak jej dermatolog zakończył leczenie na słowach „minie z wiekiem". Tymczasem miała już dwadzieścia jeden lat, a problem wciąż pozostał. Zakryła wszystkie niedoskonałości korektorem, po czym umyła zęby i przypudrowała całą twarz. Zostało jej niecałe piętnaście minut na dojście do biura, co – biorąc pod uwagę jej niemożliwie wysokie szpilki – graniczyło z cudem. W pośpiechu zabrała potrzebne rzeczy, zamknęła drzwi hotelowego pokoju i z równomiernym odgłosem obcasów, pędziła na złamanie karku prosto w paszczę lwa.
Po dotarciu do biura, od szaleńczego biegu płuca paliły ją jakby przed chwilą wypaliła całą paczkę Marlboro, a mimo to była spóźniona. Dopadłszy windę, drżącą dłonią wcisnęła guzik z siódemką. Czuła niemiłosierny ból w stopach, a wygodne dotychczas szpilki stały się jej wrogiem numer dwa – zaraz po Richardzie Flack'u, który z pewnością odliczał każdą następną sekundę składającą się na jej spóźnienie. Winda wreszcie zatrzymała się. Vanessa natychmiast pobiegła w stronę sekretariatu. Za blatem niezmiennie siedziała miła rudowłosa dziewczyna.
- Hej – wydusiła Nancy, łapiąc się za gardło, piekące przy każdym wdechu. - Mogę już tam wejść?
- Dokumenty – sekretarka posłała jej uśmiech, bardziej przypominający grymas niż oznakę radości.
- Spieszy mi się! Jestem spóźniona! - wysapała blondynka, patrząc na rozmówczynię błagalnym spojrzeniem.
- W rogu jest kamera, muszę cię sprawdzić – westchnęła. - On wszystko widzi.
- Cholera – mruknęła Nancy, przeszukując brązową torbę w poszukiwaniu teczki z papierami. W końcu nerwowo podała je dziewczynie, modląc się, by pan Flack jej nie zabił. Albo, co gorsza, nie wyprosił, odmawiając spotkania.
Rudowłosa miała na imię Ivone, o czym informowała plakietka, przyczepiona do koszulki na wysokości jej piersi. Van, zobaczywszy napis, skarciła się w myślach za beznamiętny stosunek wobec niej podczas rozmowy telefonicznej. W sumie wiele zawdzięczała sekretarce.
- Dobra, idź już – usłyszała.
Vanessa nie potrzebowała większej zachęty. Wyminęła kilka elegancko ubranych osób, które nagle pojawiły się na korytarzu, po czym podniosła rękę, chcąc zapukać.
- Nie musisz, on wie, że idziesz! - Ivone syknęła do niej, nachylając się nad blatem.
Nancy posłała jej uśmiech pełen wdzięczności. Wzięła głęboki oddech, otwierając drzwi do gabinetu szefa. Mężczyzna nalewał akurat jakiś trunek do szklanki z grubego szkła. Panorama miasta, rozciągająca się za jego plecami na nowo zachwyciła blondynkę.
- Dwanaście minut spóźnienia – powiedział na wstępie.
- Przepraszam, nie spodziewałam się, że tak szybko... - zaczęła, lecz szef uśmiechnął się do niej przymilająco.
- Czy wyglądam na złego? - zapytał, wstając z czarnego fotela. Potrząsnął delikatnie szklanką, przez co brązowy płyn zawirował lekko. Nancy z trudem odwróciła wzrok od alkoholu, żałując, że nie wzięła kilku łyków na odwagę przed przyjściem tutaj. Musiała zdać się na urok osobisty i intuicję.
- Och, nie – mruknęła uprzejmie, wciąż zachowując pewien dystans. Wspomnienie zdenerwowanego pana Flack'a nieustannie nawiedzało jej myśli.
- Masz rację. Spieszyłaś się? - spytał, unosząc lekko kącik ust. Wyglądał męsko.
- Bardzo, naprawdę – odparła.
Przyjrzała się dokładnie krzesłu naprzeciw niej. Jej stopy boleśnie wołały o chwilę odpoczynku.
- Siadaj, proszę – usłyszała rozbawiony głos mężczyzny, który wskazywał właśnie dużą dłonią na obiekt jej zainteresowania.
- Dziękuję – wydusiła.
Robi się niezręcznie – przemknęło przez jej myśli. Właściciel biura powolnym krokiem przechadzał się po pokoju, co chwilę upijając mały łyk z przezroczystej szklanki.
- Musiałaś szybko biec, prawda? - spytał nagle, wybijając z transu zapatrzoną w panoramę miasta dziewczynę.
- Tak – odpowiedziała, czując że ta rozmowa ponownie zmierza w niewłaściwym kierunku.
- Ale chyba łatwiej biegać w trampkach, nie uważasz?
Po co drąży temat?

- Zdecydowanie – posłała mu sztuczny uśmiech, próbując zachować przynajmniej pozory spokoju.
- No tak... Przeglądałem twoje dokumenty, przyznam, że mnie nie zachwyciły.
Nancy czuła, jak jej usta rozchylają się. Ja biegnę na złamanie karku, a on mówi, że nie nadaje się do tej pracy?!
- O tym chciał pan ze mną porozmawiać? - spytała, gdy cisza przedłużała się.
- W sumie to... tak. Widzisz, Vanesso, na twoje miejsce mam przynajmniej trzech wspaniałych kandydatów. Skończyli najlepsze uczelnie w kraju, pracowali z najznakomitszymi fotografami, tworzyli własne wystawy. Jak myślisz, gdzie w tym wszystkim jesteś ty?
Nancy już miała mu odpowiedzieć, lecz natychmiast jej przerwał.
- Nigdzie. Nie pasujesz do nich. Jeśli myślisz, że przez tę sukienkę wyglądasz dojrzalej, to owszem - masz rację. Tylko że w tej pracy nie wystarczy być dojrzałym, trzeba mieć to coś - podkreślił dosadnie ostatnie słowa. - A, mówiąc szczerze, ty tego nie masz. Jesteś jedną z wielu amatorek, które odprawiałem z niczym. Nawet nie pamiętam ich imion.
- Więc czemu chciał się pan ze mną spotkać? - Zaryzykowała.
Mężczyzna sięgnął po butelkę whisky, po czym nalał płyn do pustej już szklanki. Ponownie potrząsnął nią, przyglądając się trunkowi.
- Bo jesteś mi do czegoś bardzo potrzebna – odpowiedział po wypiciu połowy zawartości. Widok alkoholu zdecydowanie rozpraszał Nancy.
Widząc, że dziewczyna chce coś powiedzieć, powstrzymał ją ruchem dłoni. Obszedł biurko, po czym odstawił szklankę na ciemnobrązowy blat. Przez chwilę porządkował kartki, lecz w końcu westchnął ciężko, odsuwając szufladę. Wyciągnąwszy z niej kilka kolorowych zdjęć, rzucił je na drugi koniec biurka.
Gdyby nie jego słowa, blondynka z pewnością zemdlałaby na widok fotografii.
- Vanesso Genevieve Ide, gra właśnie się zaczęła.

Ani słowa, NancyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz