03

91 12 6
                                    



- Vanessa Genevieve Ide, zapraszam, szef już czeka. – Brunetka o lekko skośnych oczach wyszła na korytarz, wywołując Nancy znudzonym głosem.
Dziewczyna wstała, zagryzając wargi ze zdenerwowania. Wywoływani byli alfabetycznie, więc Francesca wciąż czekała, nerwowo wyłamując palce. Minęło półtorej godziny, podczas której założyciel biura rozmawiał z trzema, może czterema kandydatami. W tym czasie Nancy poznawała się z nową koleżanką, zacząwszy od opowiedzenia sytuacji w sekretariacie. Przez kilka minut tłumiły śmiech, uspokajały, ponownie spoglądały na siebie i znów trzymały dłonie przy ustach, próbując nie parsknąć na cały korytarz. Van ponownie zerknęła na Francie – jak wcześniej kazała się nazywać – wzdychając cicho, następnie odwróciła się na pięcie i podeszła szybkim krokiem do skośnookiej asystentki. Wyminęła ją, a sekundę później dziewczyna zamknęła za nią ciężkie, ciemnobrązowe drzwi.
- Witam – mruknął mężczyzna, siedzący w głębokim, czarnym fotelu. Wpatrywał się uparcie w trzymane przez niego kartki. Nawet nie obdarzył jej spojrzeniem, po prostu rozłożył się tam, naburmuszony.
Nancy wzniosła oczy ku niebu, nienawidziła być ignorowana.
- Witam – powiedziała wreszcie, próbując brzmieć stanowczo i dojrzale.
- Usiądź, Vanesso – rozkazał.
Złość wezbrała w blondynce, usłyszawszy zbyt spoufalony zwrot. Zdecydowanie nie tego się spodziewała po szefie dużego, dobrze prosperującego biura. Posłusznie jednak usiadła, odkładając torbę za siebie.
- Zacznijmy od podstawowych rze... - zaczął, lecz gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, zbladł.
Van przyglądała mu się przez chwilę z uniesionymi brwiami, czekając, aż kontynuuje. Mężczyzna wpatrywał się w nią, co chwilę próbując coś powiedzieć i natychmiastowo z tego rezygnując. Błądził wzrokiem po kartkach, leżących teraz na biurku.
- Przepraszam? - mruknęła Nancy, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Może to taki test?
Wreszcie odchrząknął, przykładając pięść do ust i marszcząc czoło, widocznie czymś zdenerwowany.
- Helen, czy mogłabyś nas na chwilę opuścić? - zapytał basowym głosem, posyłając nerwowe spojrzenie asystentce, siedzącej na kanapie w rogu.
Dziewczyna natychmiast się poderwała, poprawiając ołówkową spódnicę do kolan.
- Oczywiście, panie prezesie. Gdyby mnie szef potrzebował, będę w sekretariacie – odpowiedziała oficjalnym, trochę zdezorientowanym tonem.
- Dziękuję – burknął tylko pod nosem, gdy skośnooka zamykała za sobą drzwi.
Przez chwilę w gabinecie zapanowała męcząca cisza. Postawny, ubrany w garnitur mężczyzna odchylił się na fotelu, składając opalone ręce w dyplomatycznym geście. Rozsunął palce obu dłoni, uderzając ich opuszkami o siebie. Oblizał wargi, po czym oparł się o biurko.
- Powiedz mi o sobie coś wyjątkowego, specjalnego – powiedział wreszcie, odrywając Nancy od dokładnego badania struktury jasnych paneli.
- Nie bardzo wiem, co pan chciałby o mnie wiedzieć – mruknęła, zbita z tropu.
Owszem, nie była na wielu rozmowach kwalifikacyjnych, – szczerze powiedziawszy, była tylko na jednej, w ohydnym, śmierdzącym piwem i męskimi perfumami barze – ale dobrze wiedziała, że nie tak powinna przebiegać ta rozmowa. Przynajmniej nie tak ją sobie wyobrażała. Liczyła na stanowcze pytania, oczekujące konkretnych odpowiedzi.
- Wszystko. – Uniósł lewy kącik ust. - Gdzie mieszkasz, gdzie się uczyłaś, czym się interesujesz.
- To wszystko jest w CV. – Za wszelką cenę nie chciała, by głos jej zadrżał.
- Tak, oczywiście, ale chciałbym, abyś sama mi o tym opowiedziała – odparł wręcz natychmiastowo, widocznie zafascynowany jej osobą. Martwiło ją tylko źródło tego zafascynowania, cholerny powód, dla którego przyglądał jej się z takim zaciekawieniem.
- Cóż, więc nazywam się Vanessa Genevieve Ide – zaczęła dość niezręcznie, uciekając wzrokiem od szarych, zapatrzonych w nią oczu szefa. - Mieszkam w Nether Edge, uczyłam się w college'u... w Sheffield – dodała szybko, nie chcąc pominąć żadnej ważniejszej informacji. - Interesuję się fotografią i jestem tu właśnie z tego powodu. Chciałabym być jednym z pańskich podwładnych.
Ostatnie zdanie ledwo przeszło jej przez gardło. Chryste, jednym z podwładnych? Nienawidziła być zależna od kogokolwiek, więc samo to słowo wywoływało u niej obrzydzenie.
- Zabawnie to ujęłaś. – Uśmiechnął się cwaniacko, z uznaniem wymachując palcem wskazującym w jej stronę.
Przytaknęła delikatnie ruchem głowy, próbując uśmiechnąć się dość naturalnie. Cała ta sytuacja bardzo ją stresowała.
- Co myślisz, gdy mówię ci „fotograf u Richarda Flack'a"? - zadał kolejne niewygodne pytanie.
Ego wyższe niż wieża Eiffla, widzę.
- Myślę „bardzo dobra posada" - odparła, próbując uniknąć dokładnej odpowiedzi.
- Och, to oczywiste, ale zależało mi na bardziej rozwiniętej myśli. Co chciałabyś dokładnie robić? Tylko proszę, nie mów, że piękne, oryginalne zdjęcia. Te słowa przyprawiają mnie o ciarki po rozmowie z poprzednimi fatalnymi kandydatami.
Autentycznie zebrało się Nancy na mdłości. Nigdy nie lubiła ludzi, którzy są aroganccy i zadufani w sobie samych. Z tego też powodu, patrząc na mężczyznę przed sobą, z trudem nie wybuchnęła. Podwinęła palce w brązowych botkach, próbując ożywić trochę rozsądku, który pod wpływem słów jej rozmówcy, ustąpił miejsca szybko rosnącej furii.
- Chciałabym być dobrym pracownikiem, spełniającym swoje powołanie – wycedziła powoli, wbijając surowy wzrok w rozbawionego przed nią osobnik.
- Ciężko się z tobą rozmawia – zaśmiał się cicho, odchylając na fotelu.
- Nawzajem – odburknęła, dając minimalny upust złości.
Na te słowa, mężczyzna usiadł sztywno, porwany nagłymi emocjami.
- Słuchaj, to ode mnie zależy, czy będziesz miała za co żyć w tym mieście, które – wbrew pozorom – wcale nie jest takie przyjemne dla początkujących fotografów, więc albo zaczniesz być uprzejma i będziesz posłusznie odpowiadać na pytania, albo nie mamy o czym rozmawiać i drzwi chętnie zamkną się za tobą z hukiem – podniósł minimalnie głos.
Vanessa otworzyła usta, zszokowana dosadnością jego słów. Może faktycznie trochę się zagalopowałam.
- Przepraszam – mruknęła.
- Zapomnijmy – sapnął, przewracając oczami.
Wziął w swoje duże, opalone dłonie kilka kartek, przeglądając je po kolei. Nancy dostrzegła swoje zdjęcie w rogu jednej z nich, więc mężczyzna musiał studiować jej CV. Cisza trwała w nieskończoność, a Van nie była pewna, czy pan Flack po prostu nie skończył rozmowy z nią i tylko czeka, żeby drzwi zamknęły się za nią z hukiem.
- Mam dla pana kilka zdjęć – mruknęła, przyglądając mu się z uwagą. Mężczyzna nawet nie spojrzał na nią, po prostu zacisnął usta, trochę zbyt gwałtownie przekładając kolejną kartkę.
- Mam dla pana kilka zdjęć, czy zechciałby je pan obejrzeć? - powtórzyła trochę głośniej.
Szef wstał z impetem z fotela, rzucając kartki na biurko. Potarł kark dłonią, odwrócony w stronę panoramy. Widok faktycznie był niesamowity, lecz to Nancy powinna być obiektem jego zainteresowania. Może nie tak silnego jak na początku, ale jednak.
- Jak bardzo zależy ci na tej pracy? - zapytał surowym głosem.
- Bardzo – odparła grzecznie.
- Nie o to mi chodziło – prychnął cicho. Położywszy dłonie na blacie biurka, pochylił się w jej stronę. - Jak cholernie bardzo zależy ci na tej pracy?
- Bardzo, proszę pana – dodała, niepewna jego intencji.
Donośny, basowy głos mężczyzny przyprawiał ją o dreszcze.
- Jak kurewsko bardzo zależy ci na tej pierdolonej pracy? - krzyknął.
Francesca oraz kilku innych kandydatów spojrzało z niepokojem w stronę drzwi do gabinetu. Sekretarka posłała im uspokajające spojrzenie, sama bardzo zaniepokojona tonem głosu pracodawcy.
Nancy poderwała się z krzesła, stając twarzą w twarz z rozwścieczonym mężczyzną.
- Cholernie bardzo. Bez tej pracy nie dam sobie, kurwa, rady – odparła równie ostro.
Czuła pieczenie pod powiekami, zwiastujące potok łez, lecz zacisnęła je na kilka sekund, po czym ponownie wbiła wzrok w szare oczy szefa.
- Świetnie – warknął, opadając na fotel.
Nancy, poczuwszy się niezręcznie, usiadła na swoim krześle. Obydwoje błądzili wzrokiem po pomieszczeniu, by tylko na siebie nie patrzeć. Mężczyzna ścisnął dwoma palcami nasadę nosa, wzdychając.
- Dobra, idź już, odezwiemy się do ciebie – mruknął, machnąwszy wolną ręką w stronę drzwi.
Przez chwilę Van patrzyła na niego z niedowierzaniem. Naprawdę? Wreszcie wstała, gwałtownym ruchem chwyciła torebkę i skierowała się w stronę wyjścia. Gdy już miała chwycić za srebrną, mosiężną klamkę, usłyszała ten sam basowy głos, jednak nieco łagodniejszy.
- Czy mogłabyś zawołać z powrotem Helen?
Odwróciła się w jego stronę, zaciskając usta w wąską linię.
- Jasne, do usłyszenia – burknęła, zupełnie wytrącona z równowagi.
Spodziewała się wielu krytycznych i zaniepokojonych spojrzeń po wyjściu z gabinetu, jednak nie wiedziała, że będzie się czuć aż tak niezręcznie pod ostrzałem ciekawskich kandydatów. Kilku z nich szeptało między sobą, lecz jeden zerknął na nią, pytając cicho:
- Jest aż tak źle?
- Jest okej – skłamała, nie mając ochoty rozmawiać z kimkolwiek.
Szybkim krokiem przemierzyła odcinek dzielący ją od zatroskanego bruneta, z którym rozmawiała, do sekretariatu. Odeszła jak najdalej od innych osób, czekających na swoją kolej, obchodząc ladę informacji. Wreszcie, zobaczywszy pytające spojrzenie rudowłosej, westchnęła, chowając twarz w dłoniach.
- Co się stało? - usłyszała ciepły głos sekretarki.
- Nieważne, ale naprawdę nie wiem, jak dostałaś tą pracę. – Nancy uniosła delikatnie kącik ust.
- Uwierz, nie było łatwo – zaśmiała się rudowłosa.
- Wierzę na słowo. Widziałaś tu gdzieś tę całą Helen? Ma do niego pójść.
Dziewczyna posłała jej uprzejmy uśmiech, znikając za drzwiami, znajdującymi się z tyłu sekretariatu. W tym czasie Van zabrała swoje bagaże. Naprawdę próbowała zapomnieć o sytuacji, lecz wspomnienie wściekłego spojrzenia szarych oczu i ust, zaciśniętych w prostą linię, tylko zwiększały jej złość. Po chwili skośnooka dziewczyna wyszła z zaplecza i podreptała w szaleńczo wysokich butach w stronę gabinetu szefa. Gdy tylko ponownie sekretarka zajęła swoje miejsce, a jej uprzejmy uśmiech uspokoił minimalnie rozszalałą Nancy, Francesca podeszła do nich.
- Vanessa? Wszystko okej? – spytała grzecznie.
- Tak, jasne, było świetnie – mruknęła, poprawiając rozpuszczone włosy.
- Ale... - zaczęła brunetka.
- To nic. Wybacz, spieszę się – żeby szukać innej pracy. - Powodzenia, Francie.
Nancy wyminęła ją, czując ponowne pieczenie pod powiekami.
- Czekaj! - Usłyszała ciepły głos koleżanki. - Podaj mi swój numer, fajnie byłoby mieć kogoś znajomego. No i wiesz, gdyby nie odzywali się do mnie w sprawie pracy, może ty byś wiedziała czy...
- Czy się dostałaś? Och, oczywiście. – Nutka ironii mimowolnie wkradła się między pozornie miłe słowa. Francie spojrzała na nią lekko urażona. - Przepraszam, po prostu... mam trochę spraw na głowie. Daj telefon, wpiszę numer.
Brunetka podała aparat, wciąż zaskoczona nieprzyjemnym tonem rozmówczyni.
- Trzymaj się – rzuciła Van, oddając urządzenie. - Powodzenia.
Miała ochotę uciec stamtąd jak najdalej. Chwyciła uchwyty bagaży, posłała kilka morderczych spojrzeń ciekawskim kandydatom, po czym po prostu ruszyła przed siebie. Szła szybko, chcąc tylko wyjść z wieżowca i rozpłakać się na środku chodnika. Czuła, że ma pełne prawo do tego rodzaju wybuchu.
Jak kurewko bardzo zależy ci na tej pierdolonej pracy?
To pytanie wciąż kotłowało się w jej głowie, choć odpowiedź wciąż była taka sama.
Cholernie.
Nie wiedziała, czemu dała się ponieść chwilowej furii, utożsamić z gniewem rozsadzającym postawnego mężczyznę. Nie miała pojęcia i właśnie to doprowadzało ją na skraj wytrzymałości.
Znów zanosiło się na deszcz, ciemne chmury pokryły znaczną część nieba, przez co mogło się wydawać, że jest znacznie później, niż faktycznie było. Gdy tylko wyszła z budynku, poczuła przyjemne chłodne podmuchy wiatru. Koniec września zapowiadał się nieciekawie. Czuć było, że jesień zagarnia coraz większą część pogody, co jakiś czas szalejąc ulewą lub wichurami. Nancy była zdecydowanie pocieszona wizją ochłodzenia, nigdy szczególnie nie przepadała za niemiłosiernie ciągnącymi się upałami. Spojrzała na ekran czarnego telefonu. Miała zaledwie dwie, trzy godziny na znalezienie dobrego hotelu, w którym mogłaby zadomowić się na kilka dni, bo przecież na więcej po prostu nie było jej stać. Chciała wybrać najkorzystniejszą ofertę i jak najszybciej zmyć z siebie trud dzisiejszego dnia, więc sięgnęła do torby po notesik, w którym zaledwie tydzień wcześniej spisała kilka adresów. Jadąc tutaj pragnęła być przygotowana do granic możliwości, dlatego też nazwy trzech hoteli z dokładnym opisem każdego z nich uważała za najlepszy z możliwych wyborów. Nie mogła być bardziej samodzielna. Chcąc zadzwonić do recepcji każdego z nich, potrzebowała spokojnego miejsca, w którym mogłaby z całą pewnością, nie zagłuszoną wieczornym hałasem miasta, podjąć odpowiednią decyzję. Biorąc pod uwagę fakt, iż wciąż nie znała rewelacyjnie wszelkich zakamarków stolicy, wybrała kawiarnię, do której schowała się podczas poprzedniej ulewy.
Zaledwie kilkadziesiąt minut później ponownie poczuła na swoim języku metaliczny smak kawy, a ciepło i pewna magia, panująca w pomieszczeniu, powoli koiła jej nerwy. Podczas czekania na cierpki napój, zdążyła zarezerwować pokój w hotelu, znajdującym się zaledwie kilka przecznic stąd. Recepcjonistka rzeczowo przyjęła jej dane, informując, że powinna stawić się w budynku do godziny 22. Zegar, wiszący na jednej z ciemnych ścian lokalu, wskazywał godzinę dziewiętnastą z minutami. Vanessa wyciągnęła z kieszeni spodni swój zniszczony telefon, po czym wybrała numer ukochanej ciotki.
Kobieta odebrała prawie natychmiastowo.
- Vanessa, dziecko, wszystko dobrze? Miałaś zadzwonić jak najszybciej! - Usłyszała na początek.
- Tak, ciociu, też miło cię słyszeć – zaśmiała się cicho. - U mnie jest okej, na rozmowie poszło całkiem nieźle, załatwiłam też nocleg, więc jakoś leci.
Naprawdę utrzymywała z chrzestną dobre relacje, ale nie miała zamiaru martwić jej swoją obecną sytuacją, a tym bardziej fatalnym przebiegiem spotkania z potencjalnym szefem.
- To wspaniale, dziecko, to wspaniale. Ja od początku mówiłam, że ty sobie tam poradzisz, bo zawsze rezolutna dziewczyna z ciebie była, ale Martha jak zwykle panikowała. W sumie nie dziwię jej się – najmłodsze dziecko wylatuje w świat. Nie wyobrażam sobie, żeby Madeleine miała mnie kiedyś opuścić. O Boże! - Kobieta jak zwykle mówiła szybko i dużo, lecz właśnie tego Nancy teraz potrzebowała – niezobowiązującej, przyjemnej rozmowy z kimś tak miłym jak ciotka Elizabeth.
- Spokojnie, ciociu, Madie ma dopiero cztery latka, więc do pierwszego wybuchu buntu zostało ci jakieś dziesięć lat. Mogłabyś opracować w tym czasie pewną strategię. – Uśmiechnęła się, opierając zmęczoną głowę na dłoni.
- Masz rację! Chociaż, z drugiej strony, twoja mama nie miała żadnego planu na wychowanie was, a wyrosłyście na rozsądne, dojrzałe kobiety. Myślę, że w wychowywaniu tego małego diabła, co to właśnie wysypuje ziemię z doniczek, posłużę się matczyną intuicją.
Ciepły głos kobiety do reszty opanował rozszalałe myśli Vanessy, przyprawiając ją o błogi nastrój. Czuła, że zmęczenie powoli opanowuje jej umysł i ciało, ale postanowiła porozmawiać jeszcze z chrzestną. Naprawdę lubiła jej optymistyczne podejście do życia.
- Leine z pewnością poradzi sobie w przyszłości, w końcu jest prawie tak uparta jak ty, a dokładając do tego wybuchowość wujka Leona nie zdziw się, jak za kilka lat podbije cały świat! A właśnie – jak zdrowie wujka? - zapytała, szczerze zaniepokojona ostatnimi bólami w klatce, na które narzekał mężczyzna.
- A tam, zdrowie! - Nancy z łatwością wyobraziła sobie jak ciotka macha ręką, absolutnie nie przejmując się problemami. - Stary dziad się z niego robi, ot, cała tajemnica.
- Nie przesadzaj, macie dopiero czterdzieści trzy lata, to przecież cudowny czas, a nie starzenie się. Powiedz mi, jak mama się trzyma? Och, i jak Rebecca?
- Ty mi tu nie mów o swojej mamie, od kiedy wyjechałaś dzwoniła do mnie przynajmniej trzy razy mówiąc, że ona nie wytrzyma i jedzie po ciebie. Za ostatnim razem tak się na nią zdenerwowałam, że kazałam jej wynająć dla ciebie prywatnego ochroniarza, a najlepiej całą grupę. Wiesz co powiedziała? „To genialny pomysł, Elizabeth, przemyślę to!" - Ciotka przedrzeźniała głos mamy Nancy, na co ta cicho się zaśmiała.
- Nie podsuwaj jej takich pomysłów, dobrze wiesz, że jest zdolna do wszystkiego. Wiesz może, co z Rebeccą?
Blondynka czuła jak jej powieki z każdą chwilą stają się cięższe, a znużenie przejmuje nad nią kontrolę.
- A co może z nią być? Pracuje, Matthew też o ile dobrze wiem, ale ostatnio chyba się posprzeczali.
- Jak to? - Ta wiadomość wyjątkowo rozbudziła Van. - To chyba jedyna para na świecie, która nigdy się nie pokłóciła.
- A tam, nie pokłóciła – każdy się kłóci, dzieciaku. Tym bardziej Becca, która odziedziczyła po twoim tacie temperament godny Ide'ów. – Ciotka pewnie ponownie nonszalancko machnęła ręką na to wszystko.
- No tak, słynni Ide'owie – uśmiechnęła się szeroko. - Ale o co im poszło?
- Cytuję „Matthew za dużo pracuje! Ciągle tylko te kredyty i pożyczki – ile można?!".
- Rebecca ma rację, Matt przesadza z tym bankiem – powiedziała, po czym dodała ściszonym już głosem. - Ciociu, muszę kończyć, jestem naprawdę zmęczona dzisiejszym dniem. Pozdrów wszystkich i wybierz się z wujkiem Leonem do lekarza, bo myślę, że te bóle w klatce to nie starzenie się, a coś poważniejszego. Och, i ucałuj ode mnie Leine, chciałabym zobaczyć jak biegnie do ciebie, krzycząc że telewizor sam spadł ze stoliczka, bo pewnie to on chciał się z nią pobawić – zaśmiała się na koniec.
- No tak, to chyba jej najsłynniejszy wybryk. Uważaj na siebie, dziecko. Pamiętaj, żeby się wysypiać i jeść zdrowo, a ja postaram się nie zwariować z twoją matką, która chyba znowu dobija się na moją komórkę. Zadzwoń niedługo, Nancy!
- Zadzwonię – obiecała, po czym połączenie urwało się, a wizja nadchodzącej nocy dopadła ją, porywając w melancholijny nastrój.
Dziewczyna zebrała swoje rzeczy, zapłaciła za kawę, tym samym ponownie kiwając głową na pożegnanie chłopakowi za ladą, po czym wyszła z kawiarni. Przyjemne, chłodne powietrze rozbudziło ją trochę, więc ruszyła, chowając twarz za blond włosami, opadającymi swobodnie na ramiona. Dobrze wiedziała, jak dojść do hotelu, więc nie przejmowała się plątaniną ulic i uliczek. Przyspieszyła kroku, nawet nie zwracając uwagi na mijane osoby. Dopiero w tamtym momencie poczuła jak zmęczona jest i jedyną myślą, wywołującą na jej twarzy uśmiech, była wizja wygodnego łóżka. Chciała zapomnieć o podróży, wpadki przy sekretariacie, kłótni z panem Flackiem i ciężkiej sytuacji. Zbyt wiele spraw kłębiło się w jej głowie, przez co Nancy zaczęła się bać, że z każdym kolejnym dniem będzie gorzej. Na szczęście nim poważnie zaczęła zamartwiać się o przyszłą dobę, wchodziła już do przestronnego hotelu.

Ani słowa, NancyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz