To był bardzo trudny dzień dla Jennifer. Nie dość, że wyszła z domu w starych ciuchach, które kupiła dwa tygodnie temu, to jeszcze zaczął padać deszcz, który rozmazał jej makijaż. Wciąż wściekała się na swoją matkę za to, że kazała jej kupić prezent urodzinowy dla swojego brata Jasona, którego tak strasznie nienawidziła. Ubierał się jak bezdomny - ciemne ciuszki, glany do kolan... a swą postawą reprezentował zbuntowanego hultaja. Jeszcze po okolicy chodziły słuchy, że razem z tymi swoimi brudnymi kolegami wzywa Szatana - nie żeby była jego siostrą, ale jego sprawy i ogólnie jego osobę omijała szerokim łukiem.
Jennifer należała raczej to normalnych ludzi, ubierała się na różowo, plotkowała o gwiazdach muzyki POP, komentowała sławnych aktorów na okładkach magazynów młodzieżowych dokładnie tak samo jak jej rówieśniczki. Jedyne czego w jej życiu brakowało, to kogoś, kto ją pokocha. Zawsze starała się jednak zgrywać osobę niedostępną, która woli poczekać na swojego księcia z bajki. Problem był w tym, że jej pisany nie był książę z bajki, lecz zły charakter. A to wszystko wydarzyło się w centrum handlowym...
Jennifer jak co dzień oglądała nowe ciuszki w sieciówkach, gdy nagle poczuła, że ktoś się na nią gapi. Zignorowała go i jak najszybciej pobiegła to najbliższego sklepiku z duperelkami, by kupić coś swojemu bratu na urodziny. Bo przecież matka się na nią wścieknie jak nic mu nie kupi. Temu... sataniście. Pomyślała, że bratu przyda się dezodorant, gdyż nie mogła znieść jego smrodu zdechłych kocurów każdego wieczoru przy kolacji. Chociaż poważnie zastanawiała się także nad kupnem dobrego mleczka do demakijażu, bo nie potrafiła patrzyć na ten jego cały "korpse paint". Odnalazła oba produkty, jednak oba były za drogie - za tę samą cenę mogłaby sobie kupić koronę królowej balu i szpanować nią przed koleżankami. Stwierdziła więc, że kupi mu szampon. Wybrała taki ekonomiczny, by zostało jej trochę forsy na taksówkę (ani myślała wracać autobusem i ciskać się między ludźmi ze spoconymi pachami czy też z cellulitem). Nie była jednak świadoma, że ktoś podążał za nią krok w krok. Poszła szybciutko do kasy i kupiła produkt, po czym następnie powędrowała w kierunku sklepu z ciuszkami. Żałowała, że nie ma z nią jej przyjaciółek, z którymi pośmiała by się z grubych ludzi w sklepach, usiłujących wcisnąć się w ubrania dla chudych.
Pobiegła jednak do półek z nowymi trendami, gdzie zobaczyła piękną różową bluzkę z cekinami. Założyła ją na siebie i przyjrzała się w pobliskim lustrze, kiedy zaczepił ją pewien chłopak.
- Hej, jak masz na imię? - zapytał.
- O, czekałam właśnie aż ktoś z pracowników tu podejdzie - odparła, podając mu swoją torebkę - Weź to potrzymaj, dziubek.
Zrobił zdziwioną minę
Jennifer przejrzała się w lustrze, jednak gdy w odbiciu nie zauważyła tajemniczego chłopaka, przestraszyła się, że uciekł z jej torebką.
- Co ty sobie wyobrażasz, żeby tak znikać?! - Odwróciła się gwałtownie i ku jej zdziwieniu chłopak wciąż stał za nią, trzymając w ręku jej skórzaną torebkę.
- Co?
Jennifer złapała się za głowę, po czym zemdlała, opadając w ramiona chłopaka.
CZYTASZ
Z pamiętnika typowej Jennifer
Ma cà rồngHistoria o Jennifer, która spotyka tajemniczego chłopaka...