Powrót

3.3K 206 181
                                    



Jakże podobna zimie jest rozłąka
Z tobą, radości przelotnego roku!
Jakiż chłód czułem, w jakich żyłem mrokach!
Jaka grudniowa pustka była wokół!
A przecież właśnie przechodziło lato
I jesień płodna, cała w drogich plonach,
Niosąca wiosny urodzaj bogaty
Jak owdowiała i brzemienna żona.
Lecz dla mnie były te plony dojrzałe
Gorzkim owocem mego smutku tylko,
Bo czym bez ciebie jest lato wspaniałe?
Gdy ciebie nie ma, nawet ptaki milkną
Lub taki smutek rozbrzmiewa w ich śpiewie,
Że, drżąc przed zimą, liść blednie na drzewie.  

~William Szekspir Sonet 97


[narracja Sasuke] 

Wieczór był niezwykle wietrzny i deszczowy. W oddali słychać było grzmoty, a gdzieniegdzie pochmurne niebo rozświetlane było przez uderzenie pioruna.

Stałem na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na oblewaną deszczem Konohę. Już od dawna nie byłem tak blisko domu. Naciągnąłem mocniej kaptur od mojego płaszcza i uśmiechnąłem się pod nosem. Lepszej pogody na "wielki powrót" nie mogłem sobie wyobrazić. Widocznie chciała ona zapewnić mi jak najmroczniejsze wejście. 

Pokręciłem głową z zastanowieniem. Co ja tutaj właściwie robiłem? Po zakończeniu wojny przecież zdecydowałem, że już nigdy nie pokażę się w tym miejscu. Wygląda na to, że nie dotrzymałem danej samemu sobie obietnicy.

Ogarnęło mnie nagle dziwne uczucie, podobne do strachu. Jak miałem teraz spojrzeć tym wszystkim ludziom w oczy? Spuściłem głowę i obserwowałem odbijające się u mych stóp od ziemi krople wody. Nigdy nie przejmowałem się zbytnio czyjąś opinią, lecz teraz czułem wstyd nawet przed samym sobą. Popełniłem tak wiele błędów i skrzywdziłem tak wielu ludzi. Czy istnieje narzędzie, którym mógłbym naprawić wszystko to, co zniszczyłem? I czy będę potrafił się tym narzędziem obsługiwać? Miałem świadomość, że trudno będzie mi się zmienić. Wiedziałem, że głęboko w moim sercu nadal krył się mrok. Miałem teraz inne zamiary, niż dawniej, lecz nadal były one kierowane egoistycznymi pobudkami. Wróciłem do wioski głównie dla własnej wygody, ot, taka zachcianka. 

Jakiś inny, przyzwoity człowiek wróciłby tutaj w celu odkupienia swoich win. Ja naprawdę żałowałem swoich czynów, ale na razie nie byłem gotowy na zadośćuczynienie. Obawiałem się tego powrotu. Był to bowiem powrót nie tylko do rodzinnej wioski, ale także do ludzi, do wspomnień, do dzieciństwa. Pewnie gdzieś w głębi serca pragnąłem, by było jak dawniej, dużo dawniej. 

Nie zamierzałem oczywiście nikomu zwierzać się ze swoich przemyśleń. Wyrzuty sumienia postanowiłem zachować tylko dla siebie. Niech zjedzą mnie one od środka, ale nie pozwolę sobie na utratę własnej dumy. Już nieraz była ona jedynym, co mi pozostało. Spojrzałem jeszcze raz na zalaną wioskę. Ogarnął mnie znowu strach i stwierdziłem już, że może jednak lepiej będzie zawrócić. Tymczasem moje nogi kompletnie mnie nie słuchały i jakby na przekór umysłowi ruszyły w dół stromego, zabłoconego zbocza. Już chwilę później kroczyłem wolno w stronę głównej bramy wejściowej do Konohy. Usłyszałem szczęknięcie metalu, a po chwili pytanie strażników:

- Stać! Kto idzie? 

- Uchiha Sasuke. - przysięgam, że dokładnie w tym momencie gdzieś w pobliżu uderzył piorun i oświetlił moją twarz, na której z pewnością jak zawsze widniała niezbyt przyjemna mina. Oh tak, pogoda zdecydowanie chciała, żeby wszyscy na mój widok zeszli na zawał serca. Dobre wrażenie po powrocie zaliczone.

Byłem już na tyle blisko, że mogłem dostrzec jak dwójka strażników patrzy po sobie nawzajem ze zdezorientowaniem. I pomyśleć, że takie ofermy strzegą wejścia do wioski. Powinni w tym momencie rzucić się do ataku, albo szybko zawiadomić kogoś. Tymczasem oni chyba nie do końca przekonani odsunęli się i umożliwili mi przejście, nie mówiąc przy tym ani słowa. Robiąc kilka kroków naprzód zdałem sobie sprawę, że nawet nie wiem dokąd mam pójść. Nie zamierzałem powrócić do dzielnicy klanu Uchiha. Możliwe zresztą, że została ona już zlikwidowana, skoro pod moją nieobecność nie pozostała w wiosce ani jedna osoba wywodząca się z tego klanu. Stałem chwilę na środku drogi, aż wreszcie zrozumiałem, że jeśli nie chcę dzisiejszej nocy spędzić na dworze, to mam tylko jedno wyjście. Zawróciłem więc w stronę strażników.

- Mam pytanie! - krzyknąłem, próbując przebić się głosem przez szum deszczu. Zdawało mi się, albo tamta dwójka podskoczyła na dźwięk mojego głosu. Z całych sił próbowałem powstrzymać śmiech. - Gdzie teraz mieszka Naruto? 

Znowu to samo zdezorientowanie na ich twarzach. Przez chwilę po prostu wpatrywali się we mnie nie wiedząc, czy mogą udzielić mi odpowiedzi. Jeden z nich w końcu kiwnął drugiemu głową.

- Tam gdzie zawsze. 

Przyznam, że była to bardzo sprytna odpowiedź. Wrogowi nic nie mówiła, ale dla mnie była pomocna.

Odwróciłem się i ruszyłem w stronę jego domu. Byłem dość mocno zdziwiony. Taki bohater wojenny, jakim był Naruto, kandydat numer jeden na przyszłego hokage i zbawca tego świata nie dostał jakiejś specjalnej rezydencji zbudowanej z najdroższego marmuru, tylko nadal mieszkał w tej ruderze? Ten młotek pewnie nawet nie widział w tym nic zaskakującego. Sam nie wiem, czemu poszedłem akurat w stronę jego domu.

Z drugiej strony, gdzie indziej miałbym się podziać? 

Wszyscy inni splunęliby mi w twarz, a mój dawny dom przynosił zbyt wiele nieprzyjemnych wspomnień. Miałem tylko nadzieję, że Naruto jeszcze nie poszedł spać. Nie wiem nawet, która to była godzina. Wszedłem po mokrych schodach prowadzących do jego mieszkanka. Były oczywiście mokre i śliskie. Łatwo było z nich spaść.  Zapukałem głośno do jego drzwi. Czekałem kilka sekund. Czyżby jednak już spał? A co jeśli nie jest sam? Spiąłem się i cofnąłem krok w tył z zamiarem odwrotu. 

Po chwili zza drzwi usłyszałem czyjeś narzekanie, które brzmiało mniej więcej jak "Zabiję tego, kto przyłazi do mnie o tej porze!". Znowu musiałem powstrzymać uśmiech. Drzwi otworzyły się i stanął w nich wściekły Naruto. Tylko na jednej nodze miał skarpetkę, a jego czarna piżama była poplamiona jakąś zieloną breją. W jednej ręce trzymał namoczony farbą pędzel, a w drugiej kawałek ciasta. Na głowie miał założoną jakąś śmieszną czapkę zrobioną z gazety, którą po chwili porwał wiatr. Eh, nic się nie zmienił.

 Ciekawe, który z nas miał teraz głupszą minę. Mimo, że sam byłem ogłupiony tym widokiem to nie sądzę, bym wygrał z nim akurat w tym konkursie. Obserwowałem, jak z jego twarzy powoli znika wściekłość i jest zastępowana osłupieniem.  

- Saa... Sasuke?

Gapił się na mnie jeszcze jakiś czas,  a potem po prostu rzucił mi się na szyję. W pierwszej sekundzie myślałem, że chce mi przywalić w twarz. Ledwo udało mi się zachować równowagę i nie stoczyć razem z nim ze schodów.  

- Puszczaj mnie młotku! - jego palce boleśnie wżynały mi się w plecy. 

- Nie.

- Puszczaj i wpuść do środka. Jestem cały przemoczony! 

- yyy ach tak, masz racją! Właź! 

Wbrew swoim słowom nie wypuścił mnie jednak z tego morderczego uścisku. Zdałem sobie sprawę, że poplamił mnie też tą farbą, którą cały był upaprany. Tym razem nawet nie próbowałem powstrzymać uśmiechu. 

Qan Zemra, czyli inne zakończenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz