Rozdział 9

676 51 2
                                    

W drodzę powrotnej, byliśmy szybciej w obozie. Na początku powoli szliśmy, w połowie drogi trochę szybciej, a na końcu zrobiliśmy małe wyścigi. Wygrała Zuza, później Maciek, następnie ja, a na końcy Ante. Byłam o niego trochę szybsza. Ha!
Zjadłam obiad. Był bardzo smaczny, ale nie taki dobry, jak tata robi. Tata. Gdy tylko odniosłam pani talerz, poszłam po telefon. Zobaczyłam, że Kinga do mnie dzwoniła.
Do kogo by tu zadzwonić? Tak jak sobie postanowiłam, zadzwoniłam najpierw do taty, a po dziesięciu minutach (gdyż tyle trwała nasza rozmowa) zadzwoniłam do Kingi. Także rozmawiałam z nią dziesięć minut. Później była siatkówka. W ćwiczeniach w parze byłam z Maćkiem. Niezabardzo z nim gadam. Oboje siebie unikamy, a ćwiczymy razem dlatego, że pan nas ustawiał. Każda dziewczyna była z chłopakiem w parze, więc nie tylko ja. Przy jednym ćwiczeniu, w którym mieliśmy lekką zagrywkę do partnera, zagrałam ją za mocno i poleciała daleko. Prawie pod sam las.
- Ja po nią pójdę. - Rzekłam i pobiegłam.
- Nie, bo ja. - I pobiegł za mną. Był szybszy i gdy miałam wziąć piłkę. - I kto ma teraz piłkę?
- No ty i co?
- Nie dostaniesz jej, póki się nie wysylisz.
- Nie potrzebna mi jest. Wezmę nową.
- Robisz mi przykrość. - A niech mu będzie. Wyciągnęłam ręce, a on schował piłkę za plecy. Prawą ręką chciałam ją wybić, ale na marne. Próbowałam też z lewą. Było jeszcze gorzej.
- Nie! Ja tak się nie bawię!
- Ej, wy tam! Już ćwiczyć, a nie gdzieś się chodzić. Chcecie spędzić czas, to po siatkówce się umówcie. Dobra?! No już odbicia, aby piłka nie spadła na ziemię. - Ach, ten pan. Wszystko zepsuł. Wróciliśmy na miejsce i wykonaliśmy polecenia. Niedługo potem rozegrały się cztery mecze. Drużyny były takie same jak wczoraj. Był remis. Cieszę się z tego, bo nikt nie przegrał. Chociaż wszyscy przegrani wygrali, gdyż ani na moment się nie poddawali.
- Remis. Czyli kto wygrał?
- Zuzo, remis oznacza... - Wyjaśniała Lori.
- Tak wiem co oznacza, ale... W wojnie musi ktoś wygrać, a ktoś przyjąć klęskę. Tak samo jak tu.
- Więc raczej może nasza drużyna, bo jako pierwsza zwyciężyła. - Odezwałam się.
- Tak! Ja nigdy nie przegrywam.
- Przegrałaś w drugim meczu i w czwartym. - Powiedziała Julia. Ona ma racje.
- No, ale tak ogólnie. - Ach ta Zuza. Lubi, a raczej kocha, wygrywać, ale i tak zawsze będzie ze swoimi przyjaciółkami w zgodzie. - No to idziemy na lody?
- Tu nie ma lodów.
- To nad jezioro. Chętnie poszłabym na tamto, ale późno i zmęczona jestem.

ObózOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz