II.

73 8 0
                                    

Pełna twarz księżyca zaglądała do izby przez niewielkie, spróchniałe okiennice. Świeca już dawno straciła swój knot topiąc ogień w parafinie. Nie przeszkadzało to jednak Advarze by odszyfrować i przepisać treść listu. Wyglądało na to, że osławiona szkoła wiedźmińska Kaer Morhen ma poważne kłopoty. Wątpiła też, w to, że adresat zwyczajnie oddał list. Co oznaczało, że jedyna osoba, która mogła by pomóc twierdzy nie wie nawet jaka jest sytuacja. Białowłosa zacisnęła pięść. Słyszała, że Vesemir był bardzo obiecującym wiedźminem. Nie miała jednak sposobności by ujrzeć choć rycinę z jego podobizną. Mur Gór Smoczych zatrzymał również dla siebie informacje czy chociaż został poddany mutacjom i w jakim stopniu odbiło sie to na jego wyglądzie. Odchylając się na krześle spojrzała w upajającą biel księżyca. Jej długie, rozplecione teraz włosy kolorem wpasowały się w smugę księżycowego światła. Wyprawa ta zapowiadała się na znacznie dłuższą niż zaplanowała. Z założenia miała jedynie wybadać ile ludzie wiedzą o Valtarii. O Aen Gwynvael, wspominanych w zapiskach ludzi jako Elfy Białe. Tutaj, uważane były za baśnie i legendy, o których tomy układano jako bajdy do snu. Ten świat nie przestawał jej zaskakiwać, choć znała każdą stronę ksiąg poświęconych Ziemi Kwiatów. Jej mieszkańcy posiadali w sercach ogień, czasem dając się ponieść jego temperamentowi. Doprowadziło to do tego, iż stali się ludem bitnym. A ich wojny pozostawiały po sobie jedynie zgliszcza. Jednakże, byli i tacy, którzy jak płomyki smagali swoim ciepłem i dobrem wymarznięte, zbłąkane oddechy. Dobroć Gwynvael wynikała raczej z poczucia obowiązku. Valtaria była całkiem dobrze opisywana przez tutejsze tomy. "Ziemia wiecznie skuta czapą śniegu i lodu, o stromych wąwozach i oddychających szczelinach." Byli zmuszeni pomagać sobie nawzajem by przetrwać. To samo czuła Advara wobec tutejszych wiedźminów, w głębi serca wiedziała też, że tylko im mogłaby zaufać. Nie tracąc więcej czasu, chwyciła za niewielką torbę i przypięła ją do klamry z tyłu gorsetu i jednego z pasów u boku, po czym stanęła w oknie pochylając się mocno. Zawahała się przez sekundę, spoglądając na dwa miecze złożone pod płachtą na stole. Liczyła się każda chwila, nie mogła więc sobie pozwolić na spowolnienie z powodu obciążenia. Rozejrzała po okolicy i odbijając się z jednej nogi skoczyła na dach domu po drugiej stronie ulicy. Nie wytrącając szybkości i płynności ruszyła biegiem w stronę wielkiej wyrwy w murze.

Siedząc na trawiastej górce, skubała pojedyncze źdźbła trawy. Czuła jak świeży sok spowija jej mały palec kiedy obracała zielony skrawek. Była to kolejna piękna noc, las który zalewał teren dzielący miasteczko od Wielkiego Morza zdawał się być ciemnym, nieprzebadanym oceanem. Za jej plecami na horyzoncie odznaczał się mur Dorianu. Lekkie powiewy wiatru czasem wprawiały w ruch śnieżne kosmyki włosów dziewczyny. Nagle zefir stał się silnym porywem, który smagnął twarz i włosy wiedźminki. Wstała błyskawicznie, dostrzegając w sekundę tnący powietrze, niczym grot strzały, ciemny kształt. Rzuciła się za nim do biegu, wprost w ocean cieni drzew. Biegła alejką pomiędzy nimi, nie tracąc uwagi z celu. Choć z początku kształt zdawał się być nie do doścignięcia, w końcu stopy Advary zaczęły deptać jego cień. Ruchliwa forma nagle obniżyła pułap lotu zmuszając białowłosą do przekoziołkowania wśród trawiastych krzewów polany, na którą właśnie dobiegła. Kiedy oparła dłonie na ziemi hamując cały pęd ciała uśmiechała się szeroko. Czarna, poszarpana plama teraz stała przed nią, tworząc wizerunek skalnego smoka. Wielkością odpowiadał przeciętnemu ogierowi, jednak miał znacznie drobniejszą budowę. Smukły łeb zdobiony dwoma błyszczącymi oczyskami łypał na nią bacznie. Wcześniej rozpięte skrzydła złożyły się jak wachlarze i otuliły boki gada. Długością nie przekraczał 2 metrów, nie licząc ogona który wił się czasem jak wąż przy masywnych łapach dzierżących równie potężne pazury. Wbrew pozorom jego łuski nie były czarne ani szare, przypominały ciemny granit zdobiony ametystowymi drobinami.
- Pe'saeth! - Wołając imię smoka uradowała się i podbiegła do niego. Smoczy łeb sięgał jej nieco ponad głowę. Teraz zniżył się kierując ślepia wprost w jej oczy i poddając podgardle ulubionym pieszczotom. Te zaczęły się niemal natychmiast, delikatne drapanie spodu żuchwy i głaskanie chrap sprawiały, że gad zaczął zachowywać się jak wytęskniony psiak. - Widzę, że już wypłoszyłeś wszystkie drapieżniki i nawet kikimory. - Zaśmiała się, a pupil wydał z siebie pomruk sprawiając wrażenie bardzo dumnego ze swoich czynów. Po chwili jednak zdawał się być bardzo zainteresowany saszetką przypiętą do boku Advary. Usłyszała pytanie, mimo iż pysk Pe'saetha nawet nie drgnął. Postanowiła nie nadwyrężać smoczej cierpliwości i wyjęła z niej dwa czerwone jabłka.
- Mogę obydwa?! - Znów usłyszała ten sam głos.
- Proszę, proszę wiem jak bardzo Ci smakują. - Dialog nie odbijał się dźwiękiem w powietrzu. Nie uchylał również warg ani nie rozwierał pyska rozmówców. - Będziesz mi potrzebny Saeth. - Miewała zwyczaj zdrabniać tak imię przyjaciela. Stała obok niego kiedy pałaszował soczyste owoce wprost z jej nieosłoniętej dłoni. Opowiedziała jak wygląda sytuacja Szkoły Wilka i kogo trzeba będzie znaleźć, żeby ponieść jej pomoc. Choć jej struny głosowe nawet na chwilę nie drgnęły od powietrza. W trakcie niesłyszalnej dla ludzkiego ucha opowieści smok położył się by dziewczyna mogła usiąść oparta o jego bok.
- Joccardya, wiesz, że Ci pomogę. Nie sądzisz jednak, że to odrobinę za duże ryzyko? - Smok złożył łeb na jej zgrabnych, teraz ugiętych kolanach i patrzył na nią, nieruchomo, jakby był posągiem.
- Może. Dobrze wiesz, że najważniejsza jest dla mnie wiedza. Gdzie dowiem się o nich więcej jak właśnie nie w Kaer Morhen? - W odpowiedzi nozdrza gada szarpnęły powietrze ciężkim westchnięciem. Choć Saeth miał poważne wątpliwości, których nie ukrywał, to jednak nic nie mogło liczyć się z wolą jego wybawcy. - Jeśli zrobi się nieciekawie, odpuszczę. Wrócimy do domu. - Na to Saeth uniósł łeb i przytaknął. Patrzył na dziewczynę ciepłym, spokojnym wzrokiem. Emanował z niego szereg emocji i uczuć, jednocześnie pozbawiając sensu tutejsze powiedzenie "ty gadzie", które zdawało się opisywać istotę wredną i bezduszną. Księżyc chylił się do horyzontu niemal jak matka chcąca ucałować swe dziecię do snu. Nastał czas pożegnania, Advara ruszyła w stronę muru, a Saeth wzbił się w powietrze, przecinając łunę światła na polanie jak czarny grot.

Szkarłat i szmaragdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz