V. część 1

40 6 2
                                    


Spod powoli uniesionych powiek ukazał się jej znajomy pokój. Promienie słońca okalały niemal całą jego powierzchnie rzucając krótki cień klęczącej postaci na żłobioną ścianę. Na wysokości oczu, trzy łokcie przed nią stał stół, a na jego blacie obiecany glejt i klucz. Tuż obok leżał łańcuszek ułożony w gniazdo, w środku którego spoczywała smocza głowa, szczerząc swe zębiska, jakby chciała dziabnąć drobiny kurzu mieniące się w słońcu. Z lewej strony poczuła przyjemny powiew wiatru, który zaprosiła do izby otwartym oknem zanim zapadła w medytację. Świeże powietrze zachęciło do głębokiego i pełnego wdechu, który nie był już tłamszony żadnym bólem. Obserwowała jak drobinki pyłu tańczyły w świetle to znikając to ukazując się jej spojrzeniu. Została godzina do południa. Doświadczenie z upiorami nauczyło ją by działać im na przekór. Wykorzystywała ich irytację czy nierzadko nienawiść kiedy zmuszała je do aktywności o nie tej dwunastej, o której by sobie życzyły. Nawet jeśli od słońca oddzielone były grubą warstwą ziemi i murów to wciąż zjawiały się tylko w wyjątkowych okolicznościach. Wszytko miało jednak swoją cenę i aby tego dokonać należało nie tylko wzmocnić drzemiące pokłady magii ale też w pełni skoncentrować się na jej użyciu. W innym razie, pobudzona eliksirem aura mogłaby rozszarpać jej ciało zanim upiory by się ukazały. Nieśpiesznie Advara przygotowała miksturę wykorzystując 2 małe flakony. Wlewając ich różnobarwną zawartość do żłobionej w metalu miseczki, wstrzymała oddech po czym bez ceregieli wypiła mieszankę jednym haustem. Następnie złożyła pięści na dłoniach i zamknęła oczy. Po chwili uścisk zacieśnił się aż pobielały jej kłykcie. Szarpnęło ją raz do przodu a za chwilę do tyłu. Mimo to jej oddech pozostał spokojny i miarowy. Pozostała przez chwilę w bez ruchu, aż nagle wszelkie przedmioty od niej lżejsze powoli uniosły się nieco w powietrze i za chwilę opadły. Niewzruszone pozostały tylko jej miecze i sakwa. Rozłożyła dłonie na udach, otworzyła oczy i wstała by splunąć w pobliski kąt. Widoczne dłonie i twarz spowiły liczne, nieco wypukłe żyły natomiast oczy zdawały się iskrzyć. Jednak śnieżnobiała koszula wciąż unosiła się i opadała powoli. Zawsze powtarzała sobie, że kontrola nad sercem i oddechem jest najważniejsza dla wiedźmina. Tylko to może go zdradzić. Jego własne serce. Lecz teraz miała okazję przekonać się, że nie tylko ono. Nagle, w jej oczach ściany pokoju zamieniły się w kamienne, zimne mury. Nie, to nie była teleportacja. Pobyt w pokoju okazał się ostatnim wierszem, który zapisał jej umysł. Advara stała jak wryta, nie pojmując czemu doznaje takich rzeczy. Eliksir, który sporządziła w żaden sposób nie wpływał na pamięć. Może coś w tym miejscu tak bardzo nie mogło się doczekać spotkania z nią? A może ten świat ma jednak jakiś wpływ na eliksiry sporządzone z ingredientów zza Smoczych Gór? Co było bardziej prawdopodobne? Z bez ruchowego letargu wyrwało ją szarpnięcie łańcuszka, rubinowe oczy wisiora delikatnie się jarzyły. Choć nie pamiętała kiedy go założyła to jego obecność podniosła ją nieco na duchu. Zauważyła też, że jej przedramiona były okalane zbrojoną skórą, dłonie okrywały rękawice a przy pasie dyndała saszetka przygotowana niemal na każdą okoliczność. Zdawało się, że ma prawdopodobnie wszystko przy sobie. Wisior zadygotał nieco mocniej. Joccardya zmarszczyła brwi i przyjęła pełną gotowości pozycję, czując jednocześnie ulgę kiedy uświadomiła sobie znajomy ciężar mieczów na plecach. Teraz czuła się znacznie pewniej można by nawet rzec, że odrobinę za bardzo. Podrygi smoczego łba ustały pozwalając jej nieco rozluźnić naprężone mięśnie. Zastanawiała się ile czasu już spędziła w krypcie. Nie pamiętała jak przemierzyła drogę z karczmy do biblioteki ani jak wyglądała jej droga do obecnego miejsca. Nie pamiętała też czy kogokolwiek spotkała. Okalała ją niemal nieprzenikniona ciemność, lecz to nie było dla dziewczyny żadnym problem - widziała doskonale nawet w najgłębszym mroku. Znajdowała się po środku niewielkiej sali. W jednym rogu leżał skulony szkielet, a po środku tuż obok niej stał kamienny sarkofag. Z pomieszczenia było tylko jedno wyjście, wyglądało, że prowadziło na dość wąski korytarz. "Biblioteka. Krypta. Mogiła. Po prostu pięknie." - Syknęła w myślach wiedząc, że zabawi tu dłużej niżby chciała. Co gorsza, jej niespodziewany zanik pamięci również wypadałoby wyjaśnić, czy chociaż zbadać. Nie miała na to czasu. Wciąż nie odnalazła Vesemira, Kaer Morhen nadal zagraża niebezpieczeństwo, a tutejsza sprawa wcale nie zdawała się mieć jakiekolwiek granice. Przybywając do Dorianu miała jeden cel: wyszukać choćby najmniejszej przesłanki o Valtarii, jej domu. Ewentualne zweryfikować i sprawdzić czy mieszkańcy Krain Kwiatów przypadkiem nie mają chrapki by nawiedzić jej kraj. O nawiedzonej bibliotece dowiedziała się praktycznie przypadkiem, siedząc pewnego wieczoru przy stoliku "Pod Złotą Francą" od pijanego strażnika, który z wielkim trudem wypowiadał słowa dłuższe niż "cyc". Oblewał ponoć swój bohaterski czyn powstrzymania jedną z, cytując "trupich kurew", od wtargnięcia na ulice miasta. Prawdopodobnie była to po prostu bardzo smukła panienka do towarzystwa, która najwidoczniej pomieszkiwała w zniszczonej świątyni sypiając nieopodal jej drzwi i akurat tego dnia najzwyczajniej zaspała do swych codziennych obowiązków. Advara wiedziała doskonale, że nie mógł to być jakiekolwiek typu krwiopijca, przecież strażnik nie byłby w stanie czegokolwiek opijać z rozszarpanym gardłem. Rozglądanie i rozmyślanie przerwał jej nagły, przeszywający umysł, pisk. Jakby właśnie dostała metalowym obuchem przez głowę. Przycisnęła dłonie do skroni nieco się garbiąc. Strażnik - przez ułamki sekund widziała przed sobą rękawice z zaciśniętym w dłoni glejtem, która demonstracyjnie go sponiewierała. Następnie śmignął jej obraz zdemolowanego ołtarzu i prawie całkowicie zawalonych, wyłamanych z zawiasów, drzwi, a za nimi mrok. I znów cisza. Stęknęła ciężko mimo uczucia ulgi. Wyglądała na to, że pamięć będzie powracać. Boleśnie i powoli. Szczątkowe informacje jakie dotarły do niej w tej wizji pozwoliły jej domyślić się, że znajdowała się dalej niżby sobie tego życzyła. Jeszcze głębiej, za biblioteką i całym labiryntem podziemi. Klnąc siarczyście pomyślała, że ten świat wcale nie działał tak jak należy. Nic tu nie działo się jak powinno. Losy tutejszych wiedźminów zaczęły wydawać się półelfce niezmiernie trudne. I upierdliwe. Nie chcąc tracić cennego czasu sięgnęła do miecza. Srebrna klinga wybrzmiała z okalającej ją skóry odbijając się głucho o ściany. Wiedźminka podeszła do trumny i napierając niemal całym ciałem, pchnęła jej lite wieko gwałtownym ruchem. Pokrywa prawie zsunęła się na ziemię a kurz liczący zapewne setki lat wzbił się w gęstą chmurę, która sprawiła, że należało chwilę odczekać zanim można było ujrzeć zawartość grobu. Smoczy łeb drgał jakby opętał go szaleńczy taniec ponadto do nozdrzy wdarł się ciężki, nie do zidentyfikowania, smród. Mimo, iż Joccardya miała za sobą duże doświadczenie z wszelkiego rodzaju szczątkami i ich zapachami to wzdrygnął nią odruch wymiotny. Od razu cofnęła się o dwa kroki po czym szepnęła kilka słów w otwartą, ustawioną bokiem względem nosa, dłoń. Ciemność nagle rozerwał świetlisty punkcik, który przebiegł po ręce od koniuszka kciuka, przez resztę palców, po łokieć. Teraz dziewczyna zamachnęła się ramieniem jakby chciała okryć całą podłogę niewidzialną płachtą. Kurz i smród zdały się zniknąć równie szybko jak promyczek magicznej poświaty. Ostrożnie i w gotowości znów zbliżyła się do grobowca. Jej przymrużonym oczom ukazał się powykręcany i zniekształcony szkielet. Deformacja była na tyle posunięta, że zajęło jej chwilę by zidentyfikować rasę nieboszczyka - człowiek. Płeć niestety pozostawała enigmą. Jasna cholera, co tu się dzieje? Zastanawiała się w głębi duszy. Jej natura nienawidziła wszelkich abominacji, choć w dużej mierze, sama była jedną z nich. Nagle medalion zmienił rytm swoich podrygów, a po kobiecym ciele przemaszerowało odczucie obecności czyjegoś wzroku. To był ten moment, na który szykowała się w swoim ostatnim z ocalałych wspomnień. Wolną dłoń złożyła na nasadzie miecza, dwa gołe palce zaginając pod jelcem. Zamknęła oczy, ponieważ wzrok mógłby ją tylko teraz rozproszyć, a na to nie mogła sobie w żadnym wypadku pozwolić. Odrzuciła już też myśl, że w każdej chwili wspomnienia znów mogą boleśnie powrócić. Szeptała, choć każde ze słów nakreślone było precyzyjnie mimo skomplikowanego języka Starej Mowy. Medalion uspokoił się a zbroczę miecza zaczęły wypełniać świetliste znaki. Z każdym słowem ich luminacja wzmagała się i kiedy rzuciły postać Advary cieniem na jedną z kamiennych ścian z równoległej, jakby w szaleńczym locie, do pomieszczenia wparował upiór. Podobizną łudząco podobny do nieboszczyka spoczywającego w najdalszym kącie, aczkolwiek tego białowłosa nie mogła dostrzec ponieważ wciąż eliminowała jeden ze swych zmysłów. Fantom wyciągając swe pokrzywione łapy pruł powietrze, w którym zdawał się również wznosić wrzask, jednak wiedźminka kolejny zmysł, słuch, powoli oddawała na rzecz kontroli nad magiczną aura. Kiedy zbliżył się niemal na tyle by chwycić jej, okrytą lnem, szyję, symbole na orężu zagrzmiały a duch z podwojonym impetem odleciał na kilka łokci. Padł na posadzkę i zagotował się niczym woda w rondelku zbyt długo trzymanym nad paleniskiem. Po czym za chwilę zamienił się w niebieskawą, lekko świetlistą parę. Białowłosa nawet nie drgnęła lecz teraz wyczuwała w powietrzu wściekłość i żal. Miała w tym momencie przewagę, wiedziała teraz więcej niż mogły jej dać naturalne zmysły. Poprawiła zacisk na rękojeści i wreszcie wyszła z sali grobowej. Choć korytarz rozświetlała poświata srebrnej klingi to żadne zmysły nie mogłyby i tak dosięgnąć tego co widziała i słyszała Advara. Krocząc przez przejście mijała gąszcz zmarnowanych i okaleczonych rąk, słyszała chaos błagań, łkań oraz wrzasków. Kiedy jednak zjawy zbliżały się do niej były odrzucane albo same odskakiwały jak poparzone. Nie widziała jednak niczego po za różnymi wariantami bieli i czerni, więc były to dla niej białe, a nie niebieskie, rozświetlenia. Aura, która chłonęła zmysły potrzebne w świecie żywych obracała zamiary istot, które zbliżały się do łącznika, przeciwko nim. Tym łącznikiem była obecnie ślepa, głucha i już teraz, niema, półelfka. Prowadzona wydobytą, nieokreśloną siłą nie wiedziała czego może spodziewać się u celu. Mijała często wejścia do kolejnych komnat, grobowców i wybierała drogę na rozwidleniu jakby szła po nitce do kłębka. Jedno jest pewne: będzie to źródło aktywności czarnej magii bądź czegoś jeszcze mniej znanego. W końcu, powszechnie wiadomo jest, że przeciwieństwa się przyciągają, a dziewczyna korzystała z najczystszej magii tego świata.

Szkarłat i szmaragdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz