Początki

550 25 3
                                    

Wtorek, pierwszego września. Pierwszy dzień w liceum im. Antoinego de Saint-Exupéry-ego. Mój pierwszy dzień.

O 6:00 zadzwonił budzik. Byłam jeszcze zmęczona po wczorajszym przyjeździe do Paryża. Powoli wstałam z bardzo wygodnego łóżka, umyłam się i ubrałam. Mój dzisiejszy zestaw to biała bluzka z kwiatami wiśni, czarna kurtka, różowe rurki oraz jasnoróżowe trampki. Wzięłam migiem torbę i tablet. Szybko uczesałam się w dwie kitki z tyłu i pobiegłam do kuchni po świeżo przygotowane śniadanie: croissant z nutelą i szklanka ciepłego mleka (ach, co za pychota! Jakie to szczęście, że ten apartament jest zautomatyzowany, tak to nie miałabym czasu na śniadanie). Spojrzałam na zegarek.

- "Dopiero 7:00. Mam jeszcze pół godziny, ale wiem, że o tej porze już są korki." - pomyślałam.

Pędem wyszłam z domu i podbiegłam do pustej jeszcze windy. Przycisnęłam guzik "PARKING" i już po chwili byłam na miejscu. Zapaliłam przycisk na zegarku (tak, mam wiele gadżetów różnego rodzaju), który migiem zlokalizował mój motocykl (szybka wyścigówa, cieszę się, że akurat tą dostałam na 16-ste urodziny. Uwielbiam, jak rozpędza się do setki w parę sekund). Nałożyłam kask, kurtkę skórzaną, a torbę przewiesiłam sobie na ramię. Odpaliłam motor. Zamruczał jak kocur. Jeszcze chwilę wsłuchałam się w jego pomruki i wyjechałam przez otwartą bramę. Wprowadziłam w GPS lokalizację szkoły i już po 5 min. byłam pod budynkiem. Było dużo osób pod szkołą. Nic dziwnego, dziś jest słonecznie i ciepło. Nie lubię widowni. Znajdując miejsce, szybko zaparkowałam mojego "kocurka". Zdjęłam kask i roztrzepałam włosy. Wyłączyłam silnik, wyjęłam kluczyk ze stacyjki. Wchodząc na schody, widziałam kątem oka spojrzenia tych wszystkich nastolatków, którzy nie wiedzą, jakie zagrożenie może na nich czyhać za rogiem. Te zazdrosne spojrzenia. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do szkoły, gdzie ku mojemu zaskoczeniu było o wiele więcej osób niż na dworze, mimo słonecznej pogody.

- "Dobra. Teraz do dyrektora po plan lekcji i potrzebne papiery" - uspokoiłam się.

Nie musiałam długo szukać, gdyż od razu przy pierwszych drzwiach rozpoznałam te złote litery, informujące, że właśnie tu urzęduje gospodarz tego domu. (Niezły żart. dop. aut.) Zapukałam i nie czekając na odpowiedź, weszłam do dużego pomieszczenia, gdzie było bardzo dużo segregatorów, wielkie okno z widokiem na dziedziniec liceum oraz, oczywiście, wielkie biurko, przy którym siedział wysoki mężczyzna po czterdziestce, w okularach i z lekkim zarostem.

- Yy...dzień dobry - zaczęłam niepewnie - jestem Marinette Chang. Przysłano mnie z agencji anty-przestępczej w Waszyngtonie. Tu mój identyfikator i potrzebne papiery tj. prośba na użycie broni i użyczenie sali na...

- Tak panno Chang, zostaliśmy szczegółowo poinformowani. Proszę, oto pozwolenie, twój plan lekcji oraz rozkład wszystkich sal w tej szkole. O, prawie bym zapomniał, znaleźliśmy ci miejsce na twoje ćwiczenia i wiadomo, sprawdzanie lekcje - zaśmiał się - wszystko jest przygotowane od wczoraj i czeka tylko na twoje przybycie. Już wysyłam kogoś, kto cię tam zaprowadzi.

- Nie, nie trzeba, sama znajdę. A powie mi pan jeszcze, czy jest ono tam, gdzie nikomu nie przyjdzie do głowy, aby tam wchodzić? - zapytałam.

- Proszę się nie martwić, nikt tam od dawna nie zagląda. To wielki zaszczyt mieć taką osobę w naszej szkole. Mam nadzieję, że jeszcze długo będziesz się tu uczyć. - uśmiechnął się.

- Też mam taką nadzieję - odpowiedziałam - Dobrze. To ja już pójdę, bo jeszcze się spóźnię na lekcje - zaśmiałam się.

- Dobrze, miłego dnia - powiedział ze szczerym uśmiechem.

- Do widzenia.

Wyszłam z gabinetu, wyjęłam rozkład i szybko znalazłam miejsce docelowe. Spojrzałam na zegarek.

Wyzwolicielka ParyżaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz