Rozdział 10

262 10 2
                                    


Zrywam się na równe nogi, słysząc huknięcie. Kto w ogóle jest taki mądry, żeby hałasować o siódmej rano? Słyszę kolejne zderzenie.

- Cholera! - syczy. Zaraz. Luke? Wchodzę do kuchni i zastaję chłopaka, z głową w szafce.

- Wszystko w porządku? Narnii szukasz? - zakładam ramiona na piersi, przyglądając się całemu zajściu z rozbawieniem. Luke gwałtownie podnosi się, w skutek czego uderza się w głowę z dość dużą siłą. Chyba nie słyszał, jak tu przyszłam. Ups?

- Kurwa. - znowu syczy, trzymając się za głowę. Powoli odwraca się w moją stronę. Ma na sobie czarne, dopasowane dżinsy, tego samego koloru podkoszulek i czerwoną koszulę w kratę.

- Możesz mi powiedzieć, co ty, do cholery, wyprawiasz?

- Chciałem zrobić śniadanie, ale coś mi nie idzie. - krzywi się.

- Właśnie widzę. Nawet nie zacząłeś.

- W tym problem. Ash ma zjebane szafki. Za chuja nie da się wyciągnąć tych garnków!

- Woah! Stopuj z językiem - chichoczę. - Odejdź, nieudaczniku.

- Sama jesteś nieudacznikiem. - prycha, na co wywracam oczami. Po chwili podaję chłopakowi mały garnek i patelnię.

- Tak, ja to chyba sobie nie dam rady w przyszłości. Co chcesz przygotować? - wstaję i opieram się biodrem o blat.

- Może jajka, jakaś sałatka, kanapki? - porusza zabawnie brwiami.

- Pomogę ci, tylko nie utnij sobie palca. Ani nie podpal włosów. Szkoda ich. - uśmiecham się niewinnie, czochrając jego postawione do góry blond kosmyki.

- Ej! Układałem je! - odpycha moje ręce, poprawiając fryzurę. Śmieję się i zabieram za przygotowanie śniadania.

Luke dzielnie mi pomagał, choć nie obeszło się bez uszkodzeń. Jemu nie powinno się dawać noży. Zaciął się dwa razy i są to dość głębokie rany. Jak on to zrobił? Właśnie stoję przed nim. Siedzi na stołku barowym i obserwuje moje ruchy.

- Nawet plastra nie umiesz założyć? - zerkam na niego, po czym powracam do przerwanej czynności. Tak, właśnie zakładam Lukowi plaster. I kto tutaj jest nieudacznikiem?

- Robisz to delikatniej. - śmieje się.

- Oczywiście. A teraz idź obudź resztę, a ja nakryję do stołu. Tylko proszę... nie zrób sobie krzywdy. - jęczę, odsuwając się od niego. Chłopak śmieje się pod nosem, macha na mnie ręką i odchodzi. Biorę talerze, sztućce, szklanki i na końcu przygotowane przez nas jedzenie. Idę po sok, kiedy słyszę zaspane głosy. Kiwam głową rozbawiona i wracam z napojem do reszty.

- Hej, śpiochy.

- Jest dopiero ósma. - mamrocze Cami, pocierając twarz dłońmi i siadając na jednym z wolnych miejsc.

- Tak, tak. Siadajcie. - macham na nich ręką. Wszyscy posłusznie wykonują moje polecenie.

- Co dzisiaj robimy? - pyta Ash z pełną buzią.

- Jak to co? - patrzy na nas zdziwiony Calum. - Boże, żyję z idiotami. Halo, dzisiaj sobota! Impreza. Mówi wam to coś?

- A no tak - blondyn uderza się z otwartej dłoni w czoło. - Zapomniałem o tym.

- Czyżbym dożył czasów, w których Ashton Irwin zapomniał o imprezie? - pyta zaskoczony Luke.

- Ja przynajmniej umiem używać noża. - zerka na jego palce.

Układ // L.Hemmings [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz