06. Spotkanie

148 18 3
                                    

Ludzie wrzeszczeli i szarpali mną na wszystkie strony... Moje długie do pasa włosy, które targali próbując je wyrwać... Próbowałem się jako tako bezskutecznie bronić... Przed oczami miałem ten sam przerażający obraz mojego brata... Jego ciało było naszpikowane strzałami przypominając jeża... Krew ciekła zewsząd, jego włosy i czarne pióra były pozlepiane posoką, a twarz wykrzywiona w przerażeniu... Nie celowali w głowę... Połamali mu skrzydła, nogi i strzelali jak do kaczki... Teraz przyszła kolej na mnie... Moje fioletowe szaty potargano tak że wyglądały jak szmaty... Połamane żebra kłuły nieznośnie, a skrzydła bezwładnie wlokły się za mną kalecząc je jeszcze bardziej... Moje organy wewnętrzne były na skraju wytrzymałości, słabe uderzenie już może spowodować ich pęknięcie... Gardło miałem tak zdarte że wydawanie dźwięku sprawiało ból, nawet oddychanie... Z pękniętej wargi zaschnięta krew brudziła twarz... Z trudem dotarłem do podwyższenia na rynku... Na szyji miałem obrożę z łańcuchem... Wiedzą że im nie uciekne... Nie mam jak.... Nie mam siły... Nie wiem co jeszcze trzyma mnie przy życiu... Krzyczeli coś, ale moje uszy bolały i traciłem słuch... Dwoje ludzi trzymało tępy zardzewiały nóż i hak do mięsa... Zmuszono mnie do padnięcia na kolana... Ostrze wbiło się w staw mojego skrzydła brutalnie oddzielając kości i rozrywając mięśnie... Z moich ust wydobył się straszny charczący wrzask, z oczu niepohamowanie ciekły łzy zmieszane z krwią... Ból był nie do zniesienia!!! W końcu oddzieli fragment skrzydła i rzucili rozentuzjazmowanemu tłumowi... Hak rzeźniczy podobnie do noża wbił się w drugie skrzydło odrywając mięso i łamiąc kości... Krzyczałem mimo bolącego gardła będącego na skraju wytrzymałości... Kolejny zakrwawiony kawał mięsa poleciał w tłum... Nóż i hak działały razem, rozdzierały plecy i żywcem wyrwały resztę skrzydeł, moje gardło zaczęło krwawić, a dodatkowe kopnięcia w brzuch i klatkę piersiową spowodowałoy wbicie się żeber w płuca i pęknięcie, któregoś z organów przez co traciłem olbrzymią ilość krwi, która wdzierała się do płuc i którą się dławiłem... Niech się to skończy!!! Usłyszałem jego głos...
Co się dzieje? Obraz mi się rozmazywał a przed oczami miałem mroczki, było mi słabo... Dalej będąc na kolanach usłyszałem że ktoś rozpędza tłum... Ten kto to zrobił był wszechardeven...
-Pan Rubid...- wycharczałem ledwo zmuszając gardło do ułożenia słów...
-Trzymaj się!- krzyknął mężczyzna podnosząc mnie ostrożnie do góry-Trzeba cię opatrzyć...- mówił coś, ale nie rozumiałem nic...
Bolało i było strasznie lodowato, zmęczenie tylko to potęgowało...
-Zimno...-powieki były strasznie ciężkie i same opadały...
Byłem dziwnie senny...
-Nie zasypiaj!-
-Prze.... prasz... am...- sapnąłem, a oczy same się zamknęły i opadłem bezwładnie...
Odpłynąłem, moja świadomość oderwała się od ciała... Spać... Muszę odpocząć...

Zerwałem się do siadu... Co się dzieje?! Obudziłem się dobrze po południu... Co jest ze mną nie tak?! Czuję się jeszcze gorzej niż to się zaczęło, jestem zmęczony powtarzającymi się koszmarami... Wszystkie sprowadzają się do rozrywania pleców... Mam dość...
Usłyszałem pukanie do pokoju.
-Proszę...- nie mam nastroju do rozmawiania
-Dzień Dobry...- to był szef placówki, z niewiadomych dla mnie powodów strasznie się mną przejmował i również gdy go spotkałem po raz pierwszy miałem wrażenie że go znam.
-Dzień Dobry, proszę pana...-
-Skończ z tym panem... Proszę nazywaj mnie po imieniu...- wyglądał na zmartwionego.
-Dobrze... Ee... Nathaniel...- dziwnie jest rozmawiać z szefem placówki na ty.
-Jak się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej Nox...-
-Strasznie.... Noc w noc śnią mi się te same koszmary... Rozrywają mi plecy...- jakoś mam wrażenie że mogę mu się wyżalić...
Mężczyzna przyłożył dłoń do mojego czoła.
-Pokaż język...- wykonałem prośbę-Dziwne... Nie masz gorączki... Oprócz bólu pleców nic nie dolega...- stwierdził po dłuższej chwili.
-Sam nie wiem co mi jest...- stwierdziłem
-Kiedy to się zaczęło?-
-Gdy spotkaliśmy Millenium Czarnego Kruka...-
Wydawał się być zaskoczony gdy usłyszał to imię.
-Rozumiem... -
-Najpierw zemdlałem, a później zacząłem mieć koszmary... Co się dzieje? Nie rozumiem...-
-Nox...- ściszył głos do szeptu- Musicie stąd uciec... Jakaś podejrzana organizacja przejęła tutaj kontrolę... Miałem nikomu nie mówić, ale nie chcę żebyś dostał się w ich ręce...-
-Czemu...?-
-To moja sprawa... Znikaj z tąd i zabierz bliźniaków...- skończył i nagle jego ciało przeszyła seria pocisków... Krew trysnęła na wszystkie strony i opadł bezwładnie na ziemię...
Krzyknąłem i schowałem się za łóżkiem... Co mam teraz zrobić?! Co mam teraz zrobić?! Co teraz...?!
Spoliczkowałem się. Weź się w garść! Jesteś Nox Nocturno, nie przestraszona dziewczynka... Znalazłem sprzęt do komunikacji i zkontaktowałem się z braćmi... Ubrałem szybko płaszcz i buty, a następnie poczekałem aż ten co strzela zbije przypadkiem szybę, gdy to się stało wyskoczyłem z budynku... Lecąc w dół wypatrywałem szkarłatnych włosów... Nagle ktoś mnie złapał i zawisnęliśmy w powietrzu...
-Żyjesz?- spytał znajomy głos.
-Blade?-
-Co się dzieje?-
-Zastrzelili szefa... I wylądujmy gdzieś...-
-Co? Jak to? Pana Nathaniela?!-
-Nom...-
Ruszyliśmy w jakimś kierunku i po półgodzine znowu byliśmy na ziemii. Chwilę później dołączył do nas Płomyk, obaj mieli czerwone opierzone skrzydła na wierzchu. Na szybko im objaśniłem sytuację i zdecydowaliśmy skryć się w cieniu. Musimy się ukryć... Co jest raczej trudne jeśli ma się bardzo charakterystyczny wygląd.
Zaczęło padać a nasza trójka błądziła ulicami miasta, Mirror nam nie pomoże, do kompletu opuścił miasto. Przemoknięci nie mieliśmy gdzie się schować... Najgorsze było to że nie miałem przy sobie żadnych leków przeciwbólowych...
-Co tu robicie?- odezwał się znajomy głos
-Czarny Kruk...-mruknąłem odwracając się w kierunku właściciela głosu.
-Czego chcecie?- spytał
-Nie mam na ciebie siły, znajdź sobie inną ofiarę i daj mi spokój...- stwierdziłem obojętnie mijając postać.
-Co?-
-Wystarczy mi własnych problemów...- warknąłem
-Jakich problemów dzieciaku?-
-Nie twoja sprawa staruszku.- prychnął Płomyk.
Jęknąłem z bólu i oparłem się o ścianę. Cholera jest źle... Bardzo źle... Nie zrobiłem zatsrzyku...
-Ej... Co jest?- zaniepokoił się Blade.
-Nie wziąłem leków przeciwbólowych...- sapnąłem
-Po co ci leki?- granatowowłosy nie dawał za wygraną...
-To też nie twoja sprawa.- prychnąłem -Że ten dziad zniknął w najgorszym możliwym momencie...- zjechałem na ziemię... BOLI!!!
-Nox!- bliźniaki strasznie się martwili moim stanem.
Usłyszałem że kilku uzbrojonych ludzi idzie w naszym kierunku. Że też do tego musiało dojść! Nie dam rady się bronić.
-Macie kłopoty...-mruknął
-Zauważyłem!- krzyknąłem starając sobie troszke ulżyć
-Już wiedzą gdzie jesteście...-
-Zaskocz mnie czym innym... Pomagasz im...-
-Nie... Nie jestem po żadnej stronie... A wam przydałby się pomoc...-
-Nie potrzebuję litości...- plecy płonęły jakby były rozrywane do kości.
-Mogę wam pomóc...-
Ból nasilił się odbierając mi świadomość...

HeterochromiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz