27. Huncwockie Gody

3.4K 89 162
                                    

[w którym Hogwart zaszczycają państwo Potter, Black, Lupin i Pettigrew]


„Żyli w dwóch odmiennych światach, ale podczas gdy on chwytał się rozpaczliwie wszystkich możliwych sposobów, aby zmniejszyć dzielący ich dystans, ona nie zrobiła niczego, co nie prowadziłoby w kierunku wprost przeciwnym. Upłynęło wiele czasu, zanim odważył się pomyśleć, iż owa obojętność nie była niczym innym jak pancerzem przed strachem."

- Gabriel García Márquez, Miłość w czasach zarazy

1.

Noc z czwartku na piątek.

Gdyby nie szereg dość niefortunnych okoliczności – takich jak potencjalne odurzenie Amortencją, mało entuzjastyczna, lakoniczna notka oraz utrzymujące się od dłuższego czasu uprzedzenie, rozczarowanie i krępacja względem jej autora – Dorcas byłaby o wiele bardziej podekscytowana perspektywą nocnego spotkania z profesorem Argentem. Nie miała zamiaru lekceważyć jego zaproszenia, nieważne, jak nieuprzejme i oszczędne było – nie pozostawało jednak tajemnicą, że wolałaby w tym momencie spać sobie w męskim dormitorium numer sześć i wdychać zapach Syriusza. Bardziej z racji dobrego wychowania niż faktycznego zaciekawienia, co ma jej do przekazania młody auror, Dorcas wyczołgała się z łóżka w środku nocy, nałożyła uszytą niedawno podomkę i wymknęła się z dormitorium żeńskiego numer cztery.

O drugiej nad ranem ziąb w zamku robił się nie do wytrzymania – jakby tego było mało, co chwila jakiś poltergeist-żartowniś otwierał na oścież okiennice, wpuszczając na Dorcas mnóstwo śniegu i podmuchy zamrażającego jej wnętrzności wiatru. Modliła się, żeby nie zostać nakrytą i ubolewała, że nie mogła powiedzieć nikomu – powiedzieć Syriuszowi – o tej wycieczce. Czułaby się o wiele pewniej, gdyby ktoś o wiele bardziej zmyślniejszy w czarach rzucił jakieś zaklęcie niewidzialności czy chociaż przetransmutował jej podomkę w gruby sweter.

Zbiegła z jeszcze kilku schodów i przecięła jeszcze kilka korytarzy, zanim trafiła pod drzwi gabinetu Liama, czując dziwny, gryzący niepokój. Przez chwilę wahała się, czy zapukać czy nie.

— Wejdź! – krzyknął Argent, zanim zdołała zebrać się w sobie i uderzyć pięścią o drzwi.

Jednak nie taki kiepski z niego Auror.

Otworzyła drzwi do skąpo oświetlonego pomieszczenia. Rozejrzała się wokół – dużo się tutaj zmieniło od jej ostatniej wizyty, to jest we wrześniu. Po pierwsze, Liam przeniósł się z górnych partii zamku na pierwsze piętro, naprzeciwko klasy transmutacji, wymieniając się gabinetami z profesor McGonagall. Dla profesorki zamiana na pewno okazała się bardzo korzystna, bo mogła łatwiej kontrolować zachowanie swoich wychowanków, ale dla Dorcas oznaczało to bardzo długą i niebezpieczną drogę powrotną – wiedziała bowiem nawet ze swojego skąpego doświadczenia, że wymknąć się jest łatwo, ale powrócić – o wiele kłopotliwej. Po drugie – zrobiło się tutaj o wiele bardziej przytulnie niż w przeszłości, zupełnie jakby jakaś kobieca dłoń postanowiła okiełznać bałagan Liama i nieco ocieplić warunki, w których sypiał. Po trzecie i najważniejsze – profesor Argent nie mieszkał już w swoim gabinecie sam.

— Diana? – syknęła Dorcas, czując się dosłownie jakby ktoś kopnął ją bardzo mocno w brzuch. Siostra Emmeliny odwróciła się w jej kierunku, skrzyżowała ręce na piersi i zrobiła typową dla siebie wszechwiedzącą minę.

Cassie – powiedziała przesadnie entuzjastycznie. Dorcas wzdrygnęła się. Nie słyszała tego zdrobnienia od tak dawna... nazywali ją tak tylko ci naprawdę starzy znajomi. – Spóźniłaś się siedem minut.

Hogwart z tamtych lat (2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz