Rozdział VI

7.2K 412 229
                                    

Wzbiła się w powietrze, czując na skórze podmuchy chłodnego, wieczornego wiatru; jej zmysły czujnie badały otoczenie, w jakim się właśnie znajdowała, czułe na każdy, nawet najmniej dostrzegalny bodziec. Tęskniła za tym niewyobrażalnie pięknym poczuciem ogarniającej jej wolności. W takich chwilach miała wrażenie, jakby obdarzono ją najprawdziwszymi skrzydłami, dzięki którym była w stanie odlecieć nie wiadomo gdzie i już nigdy nie wrócić. Czasem miała takie marzenia, owszem, a jednak trudno by jej było zostawić za sobą część samej siebie, gdyby kiedykolwiek miała opuścić Paryż i jego mieszkańców. Czuła się odpowiedzialna za miejsce, w którym mieszkała i za ludzi, którymi się otaczała. Jak mogłaby w ogóle pomyśleć o opuszczeniu rodziców, Alyi, Adriena...?

Na wspomnienie o nim westchnęła, kiedy jej stopy uderzyły o metalowy dach kolejnej kamienicy. Puściła się wzdłuż niego biegiem i pozwoliła wszelakim myślom opanować jej umysł.

Wypuszczono ją ze szpitala dwa dni wcześniej. Łącznie przesiedziała pod obserwacją specjalistów około półtora tygodnia. Udało jej się w tym czasie nawiązać znajomości z pacjentkami z sali, w której ją położono, a także porozmawiać z Adrienem. Pierwszy raz zupełnie naturalnie potrafiła wypowiedzieć w jego obecności całe zdanie, nie jąkając się przy tym, jakby była ułomna w jakikolwiek sposób. Była z siebie niezwykle dumna, bo po kilku przyjemnych konwersacjach zaistniałych między nią a ukochanym chłopakiem, nie tyle formułowała pełne zdania, ile nawet monologi. Kamień spadł jej z serca, gdy z jego ust usłyszała, że jej jąkanie i nieśmiałość w żadnym wypadku mu nie przeszkadzały; co więcej, przecież Adrien powiedział jej prosto w oczy, że uważa jej nieporadność za coś uroczego. Od tamtego momentu jej serce głupiało na jego widok jeszcze bardziej niż dotychczas, a pamiętnego, ulewnego dnia, gdy przyszedł do niej i pozwolił jej trzymać się w ramionach, biedna Marinette kompletnie oszalała z miłości. Przesiedzieli tak dobre kilka godzin, co jakiś czas niby przypadkiem dotykając drugiej osoby nieśmiało; a to Adrien ocierał się ramieniem o jej ramię, a to Marinette w swojej niezdarności opuszkami palców dotykała wierzchu jego dłoni lub przedramienia. Żadne z nich nie odezwało się na ten temat ani słowem, co tylko utwierdziło dziewczynę w cudownym przekonaniu, że blondyn może również coś do niej czuć.

Prawdę mówiąc, Adrien czuł coś do Marinette. Jego problem polegał na tym, że: po pierwsze nie rozumiał tego uczucia, a po drugie - Biedronka zawsze była u niego na pierwszym miejscu. I choć od jakiegoś czasu coraz to częściej myślał o delikatnej sylwetce Marinette, jej wiecznie zimnych dłoniach i miękkości ciemnych włosów, to nie zmieniało to faktu, że zaraz do jego wyobrażeń wkradała się postać superbohaterki, którą wielbił ponad wszystko. Biedronka nawiedzała go w snach niemalże każdej nocy, a działo się to od dnia, w którym zrozumiał, jak bardzo pokochał tę zamaskowaną młodą kobietę. Uczucie rosło w miarę upływających lat, podsycane przez jej okazjonalne, szczere uśmiechy, które posyłała w jego stronę, przeciągłe spojrzenia oraz przelotne gesty i dotyk jej dłoni, gdy łaskotała go pod brodą, mówiąc, że świetnie się spisał. W takich chwilach trudno mu było skupić się na kimkolwiek lub czymkolwiek poza nią; właściwie to nie tylko wtedy nie myślał o nikim innym. Mniej więcej w połowie drugiej klasy liceum zaczął dostrzegać niezwykłość koleżanki z klasy, która patrzyła na niego łagodniej niż Biedronka, a której spojrzenie mimo wszystko do złudzenia przypominało spojrzenie jego ukochanej. Adrien mógłby przysiąc, że Marinette i Biedronka miały tak samo piękne, błękitno-fiołkowe oczy, pełne blasku i iskry - ukrytej w przypadku nieśmiałej dziewczyny, a widocznej gołym okiem w przypadku obrończyni Paryża.

Adrien nie wiedział już, co myśleć. Bał się swoich przypuszczeń i ewentualnych możliwości, jakie podsyłał mu rozgorączkowany umysł. Perspektywa odkrycia tożsamości dziewczyny, którą kochał, nie przerażałaby go ani trochę, gdyby nie fakt, że Biedronka za wszelką cenę pragnęła pozostać anonimowa. Jej partner w walce nie był żadnym wyjątkiem. Gdyby okazało się, że dwie osoby, na których naprawdę mu zależało, były jedną i tą samą kobietą, umarłby prawdopodobnie ze szczęścia. Czego więc się lękał, skoro wszystko mogłoby się skończyć absolutnie szczęśliwie? Otóż...

Fire in the rain [Miraculous PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz