#05 Inni

313 35 4
                                    

Wyszedłem z celi i ruszyłem z Claudią i Patrickiem, żeby poznać odpowiedzi. Czułem, że już niedługo będę wszystko wiedział. Więzienie było sporych rozmiarów. Cele znajdowały się tylko po jednej stronie i były oddalone od siebie o dobre dziesięć metrów. Moja była na samym końcu. Teraz dopiero zobaczyłem, że nie było sensu zalewać więzienia. Po pierwsze, było ono zbyt wielkie i żeby cokolwiek zalać, to każdy więzień musiałby przyłączyć się do tego planu. Po drugie, najwyraźniej nie było to podobne więzienie do tego, w którym byłem uwięziony z ojcem, gdyż było bardziej nowoczesne i nie widziałem tam żadnej elektroniki. Celi było dziesięć, a na samym końcu było wyjście, do którego prowadziły schody do góry. Gdy przeszliśmy przez drzwi, miałem nadzieję znaleźć się gdzieś na otwartym terenie. Niestety, weszliśmy do kolejnego korytarza. Co kawałek było podobne wejście jak to którym się dostaliśmy. Więzienie było ogromne i nie zdziwiłbym się, gdyby takich jak to było jeszcze więcej. Claudia rozmawiała o czymś z Patrickiem. Przybliżyłem się do nich, by posłuchać, o czym rozmawiają.

- To nie jest tak, że cię nie wspieram. Jestem po prostu wierna swoim ideom - odparła Claudia. Jej ton świadczył, że przed momentem doszło u nich do niemiłej wymiany zdań.

- Ale ja uważam, że zdrajca musiał mieć swoje powody. Zaryzykować całe swoje życie dla jednej osoby? To heroiczne. On też musi mieć swoje idee, którymi się kieruje - zauważył Patrick. Czyli rozmawiali o tym uciekinierze. Na pewno wiedzieli więcej, niż mi powiedzieli.

- Masz rację. Jednak nie podzielam tych idei. We wszechświecie powinna panować harmonia. Taki uciekinier na pewno tę harmonię zaburzy - zauważyła Claudia.

Zauważyli, że podsłuchuję i zaczęli mówić ciszej. Zresztą długo już nie rozmawiali, gdyż doszliśmy do skrzyżowania dróg. Na ścianie zobaczyłem napis „Blok B360". Blokami zazwyczaj oznaczano określone miejsca w więzieniach. Czyli takich jak to, było przynajmniej 359, a to na pewno nie wszystkie. Przeraziłem się. Czym tak naprawdę było to miejsce? Skręciliśmy w lewą odnowę, gdzie na końcu były dwuskrzydłowe drzwi. Na górze napis głosił, że jest to stołówka.

-Jesteś ostatni. Zajmij swoje miejsce i czekaj. Po wszystkim wróć tu do nas. Jesteś wybuchowy wiec nie zarób znowu kilka szwów - dodała złośliwie Claudia. Uśmiechnąłem się z lekkim grymasem i otworzyłem drzwi do stołówki. Nie było tam wiele osób. Mniej więcej pięćdziesiąt albo i mniej. Było tylko jedno wolne miejsce i właśnie tam się skierowałem. Wszyscy patrzyli się na mnie i wymieniali uwagi. Nie dziwiło mnie to. Jako jedyny miałem na twarzy szwy. Musiałem trafić na kogoś, kto miał po prostu gorszy dzień. Jednego chłopaka poznałem. Był z naszego schronu, ale nie przepadałem za nim. Całą resztę widziałem po raz pierwszy. Już kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Gdy rozpoczęła się wojna, dotarliśmy do metra. Wtedy jeszcze nie mieliśmy tam materacy ani innego wyposażenia. Wszyscy siedzieli w podziemnej kawiarni i wpatrywali się we mnie i moją rodzinę. Wiedziałem, że ci ludzie, będą moimi nowymi znajomymi, czy nawet rodziną, dopóki wszystko się nie uspokoi. Tak samo teraz. Widząc pięćdziesiąt nieznanych twarzy, miałem wrażenie, że będą moimi jedynym znajomymi. Przeważali ludzie młodzi. Zaledwie kilku było po pięćdziesiątce. Usiadłem i zetknąłem na stół. Było kilka potraw do wyboru. Nie wyglądało to na byle jakie więzienne jedzenie. Nałożyłem sobie piersi z kurczaka i dużą porcję ziemniaków. Dopiero teraz poczułem, jaki jestem głodny. W schronie niewiele jadaliśmy. O ile w wieku ośmiu lat, gdy wybuchła wojna byłem otyły, tak już dwa lata później miałem na wierzchu żebra. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem coś takiego. Wziąłem do ust kęs soczystego kurczaka i zapchałem się ziemniakami. Pojawiły mi się łzy w oczach. Nigdy w życiu nie jadłem czegoś równie dobrego. Mogą mnie więzić całe życie, niech tylko karmią przynajmniej w połowie tak jak dzisiaj. Nie patrząc na to, co inni mogą sobie pomyśleć o mnie, zacząłem wpychać w siebie coraz to większe ilości jedzenia. Kurczak i ziemniaki nie wystarczyły. Wziąłem do tego kiełbaski opiekane w cieście i całość dopchałem krokietem. Inni już przestali jeść albo kończyli. Tak czy inaczej, byłem jednym z ostatnich.

- Jestem Paweł. Również dzisiaj zginałeś? - zapytał się mnie chłopak po lewej.

Wyglądał na młodszego ode mnie. Miał na policzku bliznę po jakimś rozcięciu, a jego twarz pokrywała pierwsza, niewielka bródka i wąsik. Miał on długie i kasztanowe włosy. W przeciwieństwie do mnie był całkiem przystojny.

- Tak wyszło, że dzisiaj zastrzelił mnie imigrant, podczas potajemnej mszy. A tobie co się stało? - spytałem zaskoczony tym, że on również umarł. I to tego samego dnia.

- Byliśmy w Warszawie przy Pałacu Kultury, żeby zdobyć trochę jedzenia. Niestety, zaskoczyli nas wrogowie i wybili co do jednego - odparł smutno chłopak.

Przypomniałem sobie, że wciąż nie wyjawiłem swojego imienia.

- Wygląda na to, że będziemy zmuszeni tutaj przebywać. Jestem Martin i mam nadzieję, że dowiemy się co tu jest grane - odparłem zadowolony, że ktoś koło mnie może myśleć podobnie i, że nie jestem sam.

Do stołówki wszedł starszy mężczyzna z siwymi włosami, który podpierał się o lasce. Miał coś koło osiemdziesiątki, jednak trzymał się zadziwiająco dobrze. Popatrzył na nas i z niewielkim, wymuszonym uśmiechem, odezwał się.

- Witajcie wszyscy zebrani w naszej stołówce! Przykro mi, że zakończyliście swój ziemski żywot, ale to nie koniec! Chcecie dowiedzieć się, co tutaj robicie i jaki jest wasz prawdziwy cel? - Mężczyzna, trzeba przyznać, że miał charyzmę. Wszyscy łącznie ze mną zaczęli się przekrzykiwać, każdy chciał się dowiedzieć o wszystkim. Już za chwilę miałem się dowiedzieć prawdy.

Po drugiej stronie tunelu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz