0.2

138 16 1
                                    

Moja praca.
Kolejna zgłoszenia. Kradzieże, bójki, wypadki, zaginięcia... Tyle rzeczy, którymi mógłbym się zajmować. Tyle rzeczy, dzięki którym przyczyniłbym się do czyjegoś szczęścia. Wiem, że oddając się pracy - zapomnę. Ale ja nie chcę. Brakuje mi motywacji, tego zapału, tryskałem nim już dawno temu i nie pamiętam tego uczucia.
Może przesadzam. Bo przesadzam, wiem to. Strata ważnej, bliskiej osoby rani. Zostawia brzydką bruzdę na sercu, która uniemożliwia odczuwanie radości. Nie widziałem jej dwa lata, logicznie jest uznać, że nie żyje... Tylko ja nie chcę. Nie chcę tak uznawać.
Czuję się jak pies ogrodnika. Ja się nie śmieję, innym też nie wolno. A kiedy widzę na ulicach uśmiechniętych ludzi, chcę krzyczeć.
Słyszę głos dowódcy.
- Adam. Jest wezwanie - mówi.
Wzdycham. Czyżby znowu gimnazjaliści posprzeczali się o plastikową lalunię? Zagryzam wargę i wstaję.
- Chłopaki, jedziemy - rzucam i idę do radiowozu.
Zatrzaskuję za sobą głośno drzwi. Czekam na kierowcę, dowiaduję się szczegółów. Krzywię się, ale jedziemy. Przemierzamy szybko ulice i jesteśmy na miejscu - klub nocny.
Ochroniarze witają się z nami skinieniem głowami. Jeden prowadzi nas do pokoju socjalnego. Na kanapie siedzi młoda dziewczyna. Ma rude, kręcone włosy. Patrzyła gdzieś w przestrzeń z morderczymi intencjami. Z jej wargi kapie krew, z zadrapań na nagich ramionach również. Po drugiej stronie pomieszczenia siedzi jakiś człowiek, pewnie mężczyzna. Nie widziałem jego twarzy.
Kaszlę. Dziewczyna rzuca mi spojrzenie. Jej twarz do bólu przypomina JEJ twarz, twarz Sophie. Patrzę w oczy, ale nie widzę tego samego ciepła i zrozumienia.
- Witam. Dostaliśmy zgłoszenie, że zostało tu popełnione przestępstwo. Proszę o dowody osobiste.
Wyjmuję notatnik z kieszeni i biorę kawałek plastiku do ręki. Serce zaczyna mi szybciej bić, a ręce drżeć. Przekręcam go, aby ujrzeć niezbędne mi do pracy nazwisko. Do pracy, tak.
Katherine Jones.
Oczywiście, że to nie Sophie. Niby dlaczego? To nie te oczy. Czemu w ogóle miałem nadzieję?
Przeprowadzamy krótki wywiad z poszkodowaną, zabieramy mężczyznę na posterunek. I koniec. Tyle. Mogę już iść do domu, ale nie chcę. Boli mnie, że zastanę tam Alice, a nie osobę, którą kochałem i kocham najbardziej na świecie.

PolicemanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz