Rozdział siódmy

4.5K 322 11
                                    

      Avalon

      Colton i Corban wyszli z domu zaledwie piętnaście minut temu, a Harper w tym czasie zdążyła zrobić i powiedzieć tyle, że normalnemu człowiekowi zajęłoby to pół dnia.

      Gdy wpadła do mojego pokoju jak tornado, rzuciła na łóżko dwie duże papierowe torby i kazała mi zwlec z niego swoje dupsko. W pierwszej chwili byłam zaskoczona jej zachowaniem, ale w ostatecznym rozrachunku spodobało mi się to.

      Wie ogólnikowo, co mnie spotkało, widziała moje rany, a nie zachowuje się tak, jakby trzeba było obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Jest stanowcza i chyba to mi się tak podoba.

      Zanim mam możliwość zobaczenia, co przyniosła, wygania mnie pod prysznic. Trwa on nieco dłużej niż powinien, ale ciepła woda sprawia, że niektóre moje zabliźniające się rany nadal pieką. Zwłaszcza ta na nodze. To ona głównie przypomina mi o tym, co przeszłam, ale także o tym, że Knife'owi nie udało się zniszczyć mojej siły walki o własne życie. Odkąd się u niego znalazłam tylko to trzymało mnie w kupie.

      — O czym tak myślisz? — pyta Harper, gdy wchodzi do łazienki i zastaje mnie wpatrującą się w lustro.

      — O tym, że Knife nie był wstanie mnie złamać.

      — I całe szczęście, bo przysięgam, że gdy cię zobaczyłam pierwszy raz, wątpiłam w to, że w najbliższym czasie uda nam się do ciebie dotrzeć. Ja osobiście, pewnie myślałabym tylko o samobójstwie. Nie, żebyś ty powinna. — Zaczyna przesadnie gestykulować rękoma. — Bardzo się cieszę, że trzymasz się na tyle dobrze, że mogę sobie z tobą porozmawiać. Wiesz — wzdycha — gdy całe życie przebywasz w towarzystwie buchającego zewsząd testosteronu, zaczynasz dziczeć i zachowywać się jak oni. A teraz — klaszcze w dłonie — czuję, że możemy zostać przyjaciółkami, że będę miała bratnią duszę, z którą znajdę inne tematy niż konie mechaniczne, smar i kto ile miał na liczniku.

      — Z całą pewnością ze mną o tym nie porozmawiasz. — Wzruszam ramionami. — Nie znam się na tym.

      — I całe szczęście. — Wywraca oczami, po czym podaje mi papierową torbę. — A teraz, moja droga, ubieraj się, a ja poczekam w pokoju.

      Wyjmuję z szafki bandaże, które Colton dla mnie schował i owijam sobie jednym z nich nogę, wcześniej smarując maścią.

      Muszę pamiętać, żeby podziękować za nią Tate'owi, gdyż nie miałam jak dotąd okazji. Wcześniej widziałam go dosłownie chwilę, zaraz po obudzeniu się, gdy znalazłam się w tym domu.

      Nadal nie rozumiem, dlaczego oni wszyscy są dla mnie tacy mili. Ciężko jest mi to ogarnąć, prawdopodobnie dlatego, że w całym moim życiu nie zaznałam tyle dobroci, co przez te kilka dni pobytu w domu Coltona.

      Ciężko jest mi też im zaufać, bo przecież czyż Dolores nie była dla mnie uosobieniem dobroci? Była. Ufałam jej i jak to się skończyło? Zdradziła mnie w najpodlejszy sposób, w jaki tylko mogła. Nigdy nie zapomnę jej wyrazu twarzy, gdy przyszła do Knife'a zobaczyć jak się sprawuję. Był zacięty i zjadliwy. Zachowywała się tak, jakbym była jej osobistym wrzodem na dupie, a gdy zobaczyła mnie skuloną w swojej celi, z rękoma związanymi na plecach, zaczęła się śmiać. Bawił ją ten widok. Była zadowolona z tego, w jaki sposób mnie zastała.

      Nigdy nie będę wstanie ubrać w słowa tego, co w tamtej chwili czułam. To było jak kopniak w twarz górskimi rakami. Jak przebicie serca tępym kołkiem. Jak wyrwanie kręgosłupa przez gardło. I choć nie mam pojęcia, co czuje się przy tych czynnościach, to właśnie tak wyobrażam sobie taki ból.

Raise the DeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz