Rozdział trzynasty

3.8K 312 10
                                    

Avalon

Po raz pierwszy od dawna budzę się wyspana. Lekko ścierpnięta, ale wyspana. Szybko uświadamiam sobie, dlaczego mam wrażenie, że moje mięśnie są obolałe. Wczoraj zasnęłam w objęciach Coltona i najwyraźniej został ze mną całą noc. Wsłuchuję się w jego niespokojne oddechy i zastanawiam, czy nadal śpi. Nie ruszam się, bo nie chcę go obudzić, jednak z nieznanego mi powodu, jestem spocona i jest mi wyjątkowo gorąco. Mija chwila nim uświadamiam sobie, dlaczego. Podnoszę głowę i zerkam na twarz Coltona. Jest pokryta małymi kropelkami, które są potem. Niepewnie unoszę dłoń i przykładam do jego policzka. Jest rozpalony, a ja przerażona. Podnoszę się delikatnie, obserwuję jego ciało i zauważam coś niepokojącego. Na jego koszulce widnieje różowa plama.

– Colton – mówię półszeptem, jakbym nie chciała go zbudzić, a przecież na tym właśnie mi zależy. – Colton – powtarzam pewniej i głośniej.

Brak reakcji z jego strony przeraża mnie. Nie mam pojęcia, co robić.

Nie poddawaj się. Wiesz, co robić, tylko się boisz. – Cichy głos w głowie szydzi ze mnie.

Biorę głęboki wdech i ku własnemu zdziwieniu, odnajduję w sobie siłę. Colton nie raz udowodnił, że moje życie w jakiś pokręcony sposób jest dla niego ważne i walczył o nie bardziej niż ja sama. Teraz moja kolej.

Dotykam jego ramienia i nim potrząsam. W pierwszej chwili niepewnie, ale z każdym kolejnym szturchnięciem wkładam w to więcej siły.

– Colton, obudź się.

Nie robi tego. Wierci się za to niespokojnie, jakby próbował wyrwać się ze snu, ale Morfeusz nie chciał go wypuścić ze swoich objęć.

Niepewna, czy mi wypada, dotykam rąbek jego koszulki i delikatnie ją unoszę. Zakrywam sobie usta dłonią, żeby nie zacząć krzyczeć, gdy zauważam zakrwawiony opatrunek. Panika, którą czułam chwilę wcześniej rośnie do rangi nieprawdopodobnie olbrzymiej. Wiem już, że sama nie dam sobie rady, dlatego zeskakuję z łóżka, zostawiając Coltona i wybiegam z pokoju. Staję przed drzwiami pokoju Corbana i walę w nie pięścią. Kiedy nie słyszę żadnej odpowiedzi, mam ochotę się rozpłakać, ale chwilowa desperacja i pragnienie pomocy chłopakowi leżącemu w moim łóżku sprawiają, że przełykam łzy i robię coś, o co bym się nawet nie podejrzewała – nie czekam na zaproszenie i wchodzę do środka, kompletnie nieprzygotowana na to, co zastaję. Czyli wielkie nic. Po Corbanie nie ma nawet śladu. Jego łóżko jest idealnie zasłane, a w pokoju panuje porządek, który mogłaby mu pozazdrościć niejedna perfekcyjna pani domu. Jednak to nie czas na podziwianie czterech ścian Speeda.

Do głowy przychodzi mi myśl, że może jest na dole. Zanim idę go tam szukać, zaglądam do siebie i zerkam na niespokojnego Coltona. Żyje, ta jedna myśl sprawia, że oddycham z ulgą i zbiegam do salonu, a następnie kuchni, ale po Corbanie nie ma śladu. Moja panika przekracza wszelką możliwą skalę, gdy zauważam na stoliku w salonie czyjś telefon. Nie zastanawiam się długo i zabieram go. Pierwszym odruchem jest chęć wykręcenia numeru do szpitala, ale uświadamiam sobie, że to nie jest zwykła rana, a lekarze będą zadawać pytania. Dużo pytań, zwłaszcza tych niewygodnych. Decyduję się przejrzeć listę kontaktów i znajduję numer Tate'a. Bez chwili wahania łączę się z nim. Odbiera po drugim sygnale.

– Co jest, Sicko?

– On cię potrzebuje. Możesz przyjechać? – wypalam.

– Kto mówi? – W jego głosie słychać ostrożność.

– Avalon. Tate, z Coltonem coś jest nie tak, a ja nie wiem, co robić.

Pociągam nosem, nieświadoma tego, że zaczęłam płakać.

Raise the DeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz