Rozdział 3

49 3 1
                                    

Przez następne kilka dni zrezygnowałam z chodzenia do szkoły. Nie odbierałam telefonów od nikogo. Dostałam chyba z dwadzieścia wiadomości od Audrey, ale nie odpowiedziałam na żadną. Musiałam sobie to poukładać w głowie. Na początku mama próbowała złapać ze mną jakikolwiek kontakt, ale teraz się poddała. Byłam na nią śmiertelnie obrażona – jak ona mogła mi to zrobić? Leżąc w tym łóżku całe dnie straciłam poczucie czasu. Tak naprawdę spędziłam je śpiąc i patrząc się w sufit – oczywiście z małymi przerwami na posiłki i łazienkę. Byłam załamana wyjazdem. W piątek o 6 rano już nie spałam. Wodziłam wzrokiem po swoich ranach na ręku. Były zaczerwienione, ale już się zabliźniały. Fatalna sprawa. Wtedy do mojego pokoju zapukała mama. Przewróciłam się na drugi bok i udawałam, że śpię.

— Kochanie, śpisz? — spytała zatroskana mama.
Teatralnie się przeciągnęłam i spojrzałam na nią spod byka.
— Nie, powieki oglądam.
— Nie bądź dla mnie taka opryskliwa. Musisz to zrozumieć — zależy mi na Twoim szczęściu.
— Skoro tak bardzo Ci zależy na moim szczęściu, to z łaski swojej nie budź mnie o szóstej rano — powiedziałam zbulwersowana.
— Ależ Vivien, dziś jest zakończenie roku szkolnego! Musisz iść odebrać świadectwo. Później pójdziemy do sklepu — kupię Ci coś do jedzenia na jutrzejszą podróż.

Zamurowało mnie. Wiedziałam, że zmarnowałam parę ładnych dni – ale że aż tydzień? Tego się nie spodziewałam. Leniwie podniosłam się z łóżka, wzięłam ubrania i szczotkę do zębów i poszłam do łazienki. Niestety, mieszkałam w takich warunkach, że łazienkę dzieliłam z całym blokiem. Modliłam się w duchu, żeby nikogo tam nie było. Wyszłam z mieszkania i poszłam na górę. Zapukałam do drzwi łazienki, ale nikt mi nie odpowiedział. Po dwudziestu minutach byłam już gotowa. O dziwo, nikt mi nie przeszkodził. Zabrałam ręcznik i piżamę i wróciłam do swojego pokoju. Rzuciłam to wszystko na łóżko. Przejrzałam się w lustrze. Nie lubiłam swojego wyglądu.

Miałam falowane, brązowe włosy sięgające mniej więcej do pasa. Duże, zielone oczy przykuwały wzrok ze względu na długie, smoliste rzęsy. Brwi też miałam gęste i czarne. Cieszyłam się się tego, bo nie musiałam się mocno malować – zresztą, kosmetyki to tylko zbędny wydatek. Ogólnie byłam dosyć ciemna - karnacja też była śniada. Musiałam być podobna do ojca – moja matka była blondynką, a jej oprawa oczu była niemalże niewidoczna. Byłam jej kompletnym przeciwieństwem. Matka miała małe, wąskie usta, ja – duże i pełne. Jedyne, co miałyśmy podobne to figury. Obie byłyśmy dość niskie (około 160cm) i drobne. Moją analizę przerwała mama.

— Vivien, żyjesz? Zrobiłam Ci śniadanie.
— Nie jestem głodna — odpowiedziałam.
— Jak sobie chcesz. Masz jeszcze pół godziny na dojście do szkoły — powiedziała mama i wyszła z pokoju.

Było mi przykro z powodu mojego zachowania, ale byłam tak poirytowana, że nie potrafiłam być milsza. Ubrałam swoje poobdzierane, szare balerinki i wyszłam z domu nie żegnając się z mamą.
Poszłam do szkoły na piechotę, bo musiałam sobie wszystko przemyśleć.
Czasem czułam się tak beznadziejnie. Miałam ochotę odejść z tego świata. Wiedziałam, że nikogo nie obchodzę. Równie dobrze mogłoby tu mnie nie być – chyba nawet tak byłoby lepiej. Uważałam, że jestem tragiczna, paskudna, najgorsza na całej tej planecie. To był jeden z tych dni. Mam nieraz takie napady, ostatnio coraz częściej.

Do szkoły dotarłam dwadzieścia minut przed planowanym zakończeniem roku szkolnego, więc miałam jeszcze nieco czasu na pożegnanie się ze znajomymi. Audrey jeszcze nie przyszła, ale na szczęście była już Nathalie i Cassie. Nie mówiłam im o tym, że wyjeżdżam. Tak naprawdę to nikt o tym nie wiedział – nawet Audrey.

Be my heroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz