A może Black Veil Brides

122 15 4
                                    


Dochodziła szósta rano gdy Andy wreszcie poczuł się senny. Nie chciał jednak opuszczać swojego przyjaciela więc najzwyczajniej w świecie wcisnął się obok niego i lekko objął go ramieniem. Myśli, które krążyły w jego głowie wreszcie trochę się uspokoiły jednakże cały czas były pytania, na które niebieskooki nie znajdował odpowiedzi. Dlaczego Gabriel powiedział do mnie synu? Przecież nigdy czegoś takiego nie robił. Kim byli napastnicy, którzy zaatakowali Asha? Skąd wiedzieli, że jest Upadłym? Przecież nikt na Ziemi o nas nie wie. I choć Biersack nie znał na te pytania odpowiedzi i tak się niepokoił tym, co widział i słyszał. Nie wiedział nawet jak to powiedzieć pozostałej trójce. To co przydarzyło się Ashley'owi było tak niezwykłe i dziwne zarazem, że Andy nie miał słów by to opisać. Właśnie ta ciągła gonitwa myśli spowodowała, że Biersack wreszcie zasnął licząc na to, że we śnie odnajdzie odpowiedź. Tak minęło kilka następnych godzin. Podczas gdy reszta Upadłych spała Jake, który miał najlżejszy sen i należał raczej do rannych ptaszków zszedł cicho do salonu i to co zobaczył lekko go zdziwiło. Cóż wiedział, że Biersack bardzo lubi Purdy'ego jednak nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie świadkiem takiego widoku. Owszem sam obrazek był słodki i na twarz Pittsa sam wypełzł lekki uśmieszek jednak gdy przyjrzał się im bliżej zobaczył, że Ash jest ranny i to już mu się nie spodobało. Jednak nie zamierzał budzić, któregokolwiek ze swoich przyjaciół, by dowiedzieć się co zaszło. Postał jeszcze chwilę przyglądając się swoim kompanom i poszedł do kuchni, by przygotować śniadanie dla wygłodniałego towarzystwa. Właśnie zaparzał kawę gdy usłyszał ciche kroki zbliżające się w jego kierunku. Pitts spiął wszystkie mięśnie szykując się do walki jednak gdy zobaczył głowę Ashley'a wychylającą się zza ściany lekko się uspokoił.
- Ash nigdy więcej się tak do mnie nie skradaj. Już myślałem, że to jakiś złodziej czy inna cholera. – powiedział poważnie Pitts i spojrzał na Pury'ego. Jednak w momencie gdy na twarz brązowookiego wypełzł lekki uśmieszek Jake zorientował się, że palnął głupotę.
- Rozumiem, że się denerwujesz przyjacielu jednak pomyśl, co złodziej mógłby szukać w domu, który z zewnątrz wygląda jak rudera. A nawet jeśli ktoś zdecydowałby się wejść do środka nic ciekawego by nie zobaczył. Zapomniałeś o tym, że ta posiadłość jest stworzona magicznie? – zapytał Ash z nutką wesołości w głosie choć tak naprawdę nie było mu do śmiechu. Rany jakich doznał podczas starcia nadal lekko krwawiły czym osłabiały Upadłego, a to, że Purdy w ogóle wstał z kanapy tylko pogarszało sprawę.
- Masz rację przyjacielu. Czasem nie myślę co mówię i zachowuję się jak Christian. – powiedział Pitts i wymownie spojrzał na Asha. –A ty nie powinieneś leżeć. Wiesz, że nie wyglądasz za dobrze? – zapytał Jake z wyczuwalną troską w głosie. Ashley spojrzał na siebie i znów lekko się uśmiechnął. Owszem wyglądał jak śmierć na urlopie jednak musiał się zająć swoim podopiecznym, który też wymagał pewnych zabiegów.
- To nic wielkiego i obiecuję, że niedługo się znowu położę jednak najpierw muszę nakarmić mojego podopiecznego. On dużo przeszedł wczorajszej nocy. – powiedział i podszedł do lodówki. Wyjął jakiś kawałek surowego mięsa i zaczął je kroić na drobniejsze kawałeczki. Jednak każdy ruch sprawiał ból Upadłemu. Owszem teoretycznie Ash wiedział, że powinien leżeć jednak nie mógł zostawić swojego opiekuna samego sobie.
- No dobrze. Skoro tak mówisz to ci wierzę. I zaraz powiedz mi skąd w naszym domu wziął się ten ptak, a ty wyglądasz jakby ktoś spuścił ci niezłe manto? – zapytał Pitts. Purdy spojrzał na niego i pokiwał głową zgadzając się, że musi mu parę rzeczy wyjaśnić. Po czym usiadł na jednym z krzeseł przy stole i zaczął streszczać Jake'owi wydarzenia, które miały miejsce w nocy. Opowiedział mu też o tych dziwnych istotach, które torturowały ptaka. Pitts słuchał tego z coraz bardziej otwartymi ustami, a jego oczy robiły się coraz to większe.
- Zaraz ale jak to się stało, że te istoty wiedziały kim jesteś? Przecież nikt nie wie skąd pochodzimy, ani kim jesteśmy. – powiedział lekko zszokowany Jake. Ashley na to wzruszył ramionami. Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. W sumie jego samego też to nurtowało. Poza tym mieli jego opiekuna i chcieli zrobić krzywdę temu zwierzęciu jednakże oprawcy srebrnopiórego nie zdradzili Purdy'emu kim byli.
- Rozumiem. Teraz jednak powinieneś się położyć. Zawołam ciebie jak śniadanie będzie gotowe. – powiedział odprowadzając osłabionego Devianta na kanapę. Posadził na niej mężczyznę i lekko starając się nie dotykając jego ran położyć go na niej. W końcu się to udało jednak wcale nie było to łatwym zajęciem. Po chwili na torsie Asha pojawił się srebrnopióry ptak. Usiadł mniej więcej na środku klatki piersiowej mężczyzny i zaczął się mu przypatrywać. Deviant uśmiechnął się lekko i zaczął karmić kruka, choć nie wiedział co te zwierzaki jedzą. Widział jak ptak szybko pochłania kolejne kawałki mięsa i coraz bardziej przybliża się do ręki, którą Ashley go karmił. Purdy nie wiedział ile czasu mu zajęła mu ta czynność jednak był tak nią pochłonięty, że nie zauważył nawet, że na fotelach i kanapie siedzą jego przyjaciele. Dopiero gdy srebrnopióry zakrakał i chciał się schować Deviant wrócił do rzeczywistości.
- A tobie co się stało, że wyglądasz jakbyś spadł z konia, który potem jeszcze po tobie przebiegł? – wypalił Christian pożerając swoją porcję naleśników. Ash odetchnął głęboko i uniósł się lekko na łokciach. Od razu dostał też swój talerz ze śniadaniem i gdy brązowooki przełknął już parę kęsów posiłku opowiedział pozostałym chłopakom wszystko po kolei. Widział jak ich oczy robią się coraz większe, a buzie coraz bardziej się rozszerzają. Jednak wolał by między nimi nie było żadnych niedomówień i tajemnic.
- ... a mój pierzasty przyjaciel nazywa się Silver Claw. – zakończył głaszcząc lekko wystraszone zwierzę po łebku. Oczywiście później wszyscy starali się rozwikłać zagadkę nocnych przygód Asha jednak żaden z nich nie miał pomysłu kim, lub też czym mogły być te dziwne istoty.
- No cóż... zaczął Jeremy, który właśnie wrócił z kuchni z nieciekawą miną. - ... problemem tych istot zajmiemy się później. Teraz mamy poważniejsze zmartwienie. Skąd mamy wziąć środki na jedzenie. W końcu zapasy wkrótce się nam skończą. – powiedział poważnie patrząc po każdym z osobna. Widać było, że ten problem martwił nie tylko Fergusona ale i pozostałą czwórkę Upadłych. W końcu wiedzieli, że nie mają żadnego zawodu, a jedyne w czym są podobno nieźli było granie i śpiewanie, lecz do tego potrzebowali instrumentów, na które również potrzebowali pieniądze.
- Wiem, że może to głupie co teraz powiem, ale wszyscy wiemy, że nic nie sprawi nam takiej radości jak przebywanie we wspólnym gronie. Może więc założymy jakiś zespół. Oczywiście to tylko propozycja, którą możemy rozważyć. – powiedział Biersack, a reszta chłopaków go podchwyciła. Prawda była taka, że Upadli rzeczywiście potrafili tylko i wyłącznie śpiewać i grać jednak osobno ich talent nie zabłysnął by tak samo gdyby przebywali razem.
- Andy pomysł jest super. Jednak musimy jakoś zdobyć instrumenty. – stwierdził Jake i właśnie w tym momencie w salonie pojawił się Gabriel. Upadli oniemieli widząc Archanioła obładowanego jakimiś pudłami i pokrowcami jednak gdy Jeremy jako pierwszy otworzył swój pokrowiec ujrzał w nim swój ukochany instrument, na którym grał będąc jeszcze aniołem. Pozostała czwórka zrobiła to samo i po krótkiej chwili na ich twarzach również pojawiły się uśmiechy.
- Słyszałem, że macie problem. Co prawda nie pomogę wam znaleźć pieniędzy na jedzenie, ale mogę wam na początek dać wam instrumenty, na których graliście będąc jeszcze w Królestwie. Skorzystajcie z nich i pokażcie całemu światu wasz talent. – powiedział Archanioł i zniknął tak nagle jak się pojawił. Piątka Upadłych długo jeszcze wpatrywała się w swoje ukochane instrumenty i nie wiedziała czy to sen czy też jawa.
- No to jeden problem został rozwiązany. Teraz pozostaje tylko znaleźć jakąś chwytliwą nazwę dla naszej kapeli i możemy działać. – powiedział cały podekscytowany Bierszack, który najbardziej zapalił się do tego pomysłu. Pozostała czwórka też miała podobne zdanie więc przez kolejne godziny mężczyźni próbowali wymyśleć jakąś nazwę, która będzie zarówno oryginalna jak i nie będzie zdradzała ich pochodzenia. Jednak wszystko co piątka przyjaciół rzucała jako propozycje kojarzyło się albo z niebem, albo z aniołami. W końcu po pięciu godzinach zażartej dyskusji Ashley spojrzał na swoich pozostałych przyjaciół i lekko się uśmiechnął.
- Mam pomysł jak nas nazwać. Nie wiem jednak czy wam się spodoba. Bo wiecie nie jest to... - zaczął jednak nie skończył, bo w środek zdania wszedł mu Andy. Mając nadzieję, że wreszcie będą mieli coś, co będzie do nich pasowało.
- Ash nie trzymaj nas w niepewności jak masz jakiś pomysł to wal, a nie się ceregielisz jakbyś miał problemy z wysłowieniem się. - prawie krzyknął Biersack i spojrzał na zaskoczonego Devianta. W końcu należało ten wyskok zrozumieć. Chcieli grać więc musieli mieć nazwę, a przedłużająca się dyskusja do niczego nie prowadziła.
- No dobrze. A więc przyszedł mi do głowy taki pomysł by nasz zespół nazwać Black Veil Brides. – powiedział i spojrzał na resztę. Widział na ich twarzach uśmiechy i choć nie wiedział co one oznaczają zaczął obawiać się najgorszego. Odruchowo jego ręka powędrowała na łepek srebrnopiórego kruka i Purdy zaczął gładzić swojego opiekuna po łebku. Cisza jaka zapadła w salonie domu Upadłych się przedłużała. Powoli Ash zaczynał tracić nadzieję, że jego pomysł w ogóle zyska jakąś aprobatę. Wreszcie na twarzach swoich przyjaciół Deviant zaczął zauważać uśmiechy.
- To jest świetne Ash. – krzyknęli chórem pozostali i spojrzeli na zszokowanego Purdy'ego. Brazowooki Upadły nie mógł przez chwilę w to uwierzyć. Jednak gdy podszedł do niego Biersack i lekko poklepał go po ramieniu, Ash lekko się rozluźnił.
- Zatem ogłaszam powstanie zespołu Black Veil Brides. – powiedział i przybił ze wszystkimi chłopakami piątkę. Teraz pozostawało tylko jedno i chłopcy doskonale o tym wiedzieli. Musieli zacząć ćwiczyć i tworzyć teksty piosenek, by być przygotowanymi gdy przyjdzie ten moment, gdy będą musieli pokazać się producentom muzycznym i zainteresować go swoją muzyką i pasja do gry.

We are the chosen onesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz