Rozdział 1

210 29 10
                                    

- Nie denerwujesz się? - zapytał zdezorientowany Ares.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie ma czym - odpowiedziałam.
Parsknął cicho i usiadł na krześle obok mnie.
Prawdę mówiąc, byłam zdenerwowana.
Byłam w tym miejscu pierwszy raz, nie wiedziałam czego oczekiwać.
Olimp nie posiadał takich miejsc.
Po prostu nie lubiłam okazywać emocji.
- Nie jesteście stąd, prawda? - zapytała sekretarka, która dopiero weszła do sekretariatu, a ja zmrużyłam oczy patrząc na nią.
Gdy tylko wślizgnęłam się do jej umysłu, natychmiast z niego wypadłam, widząc wszystkie wyjątkowo obrzydliwe sceny z moim bratem w roli głównej.
Już takie coś, powinno być karane za pedofilię.
Najwyższy wymiar kary.
- Niby dlaczego? - zapytałam ostrzej niż zamierzałam.
- Normalni Amerykańscy nastolatkowie nie siedzą tak prosto - odpowiedziała nieśmiało.
- Z tamtąd skąd pochodzimy, to jest normalne - wyjaśnił spokojnie Ares. - Wychowanie i etykieta są najważniejsze.
Gdy to powiedział wydawało się, że nie mógł zrobić nic więcej aby jej zaimponować.
Uśmiechnęła się w jego stronę, a potem na mnie spojrzała.
- Jesteście rodziną?
- Rodzeństwem - mruknęłam nie mogąc znieść jej dociekliwości.
Gdybym tylko mogła delikatnie przysmażyć jej blond kudły...
Ares słysząc moje myśli, chwycił mnie mocniej za ramię niż powinien i uśmiechnął się lekko do kobiety.
Blondynka nagle zmarszczyła swój mały nos i rozejrzała się dookoła.
- Czy coś się tu pali? - zapytała, a ja prawie wybuchnęłam śmiechem.
Brat rzucił mi zirytowane spojrzenie gdy kobieta obejrzała się za siebie i dostrzegła, że to ona jest powodem dymu i przykrego zapachu.
Zatliłam tylko ogień w jej włosach, aby nie spłonęła cała.
- Jesteś nieprawdopodobna - zbeształ mnie Ares gdy kobieta wyszła ale wiedziałam, że miał ochotę się zaśmiać. - Powinni trzymać cię w klatce.
- Nawet w klatce mogłabym spalić jej te okropne tlenione kudły. - odpowiedziałam z uśmiechem, a wtedy z gabinetu dyrektora wyszedł jakiś facet i zaprosił nas do środka.

- Aria i Ares Carter - przeczytał dyrektor z naszych teczek. - Oryginalne imiona. Witajcie w St. Lincoln High School.
Ares skinął mu domyślając się, że to jest jego tymczasowe imię.
- Patrząc na wasze oceny z poprzedniej szkoły jestem niemal pewny, że będziecie naszymi nowymi geniuszami - powiedział, a ja niemal prychnęłam.
Przed tą szkołą nie chodziliśmy do żadnej innej.
- Postaramy się najbardziej ja potrafimy - odezwał się brat opierając plecy o oparcie fotela.
Dyrektor spojrzał na mnie z lekkim powątpiewaniem.
- Przestudiowaliście regulamin szkoły? - zapytał, a my pokręciliśmy głową.
Nie miałam co robić?
Staruszek zerknął na moje buty i sukienkę.
- Taki strój jest niedozwolony - powiedział. - Obowiązkowe są schludne ubrania i buty na płaskim obcasie.
Spojrzałam na Ares'a, a on na mnie.
Tym razem trafiliśmy do prawdziwego piekła.
- Hailey! - dyrektor gwałtownie zawołał dosyć wysoką brunetkę, której odbicie obserwowałam od kilku minut.
Jej ręce były zapełnione książkami, jednak posłusznie podeszła. - Oprowadziłabyś ich po szkole? Są nowi i jestem pewien, że się zaprzyjaźnicie.
Jej miodowe oczy z lekkim strachem przestudiowały nasze osoby, jednak się zgodziła.

- Skąd jesteście? - zapytała z ciekawością, gdy szła przed siebie w poszukiwaniu naszych szafek.
- Z Kanady - odpowiedział Ares z chłodną uprzejmością.
Nie byliśmy tu aby zawierać przyjaźnie.
Najwidoczniej to nie zniechęciło dziewczyny.
- Szybko przyzwyczaicie się do Kalifornijskiego klimatu - powiedziała radośnie. - 342 jest tutaj, a 354 jest kawałek dalej.
Kiwnęłam do Ares'a, że wszystko jest w porządku, a on z posępną miną odszedł razem z brunetką.
Próbowałam ignorować spojrzenia płci męskiej ale wiedziałam, że ze względu na mniejszą część genów, będą to robić.
Byłam córką Afrodyty, najpiękniejszej z bogiń. Byłam jej odpowiednikiem, więc wiedziałam, że ze względu na moją urodę będą się gapić.
Szkoda tylko, że to piękno jest zabójcze.
W papierach odnalazłam kod do szafki i probowałam jednak nie potrafiłam.
Cholerne ustrojstwo.
W momencie w którym chciałam rozwiązać problem magią, czyjaś dłoń oparła się o szafkę.
- Potrzebujesz pomocy? - zapytał niskim głosem.
Zerknęłam w jego stronę.
Był wysoki, ciemne włosy, jasne oczy, wysportowany.
Jednak wiedziałam, że jego głowa świeciła pustkami.
- Nie - mruknęłam siląc się na spokojny ton. - Dam sobie radę.
- Nie wyglądasz jakbyś dawała sobie radę - stwierdził, a mnie zaskoczyła jego bezczelność.
Sądziłam, że ludzie są uprzejmi i do każdego się uśmiechają, a nie są aż tak pewni siebie.
Odwróciłam się z zamiarem powiedzenia facetowi żeby sobie poszedł jednak osoba na końcu korytarza przykuła moje spojrzenie.
Odrzucił głowę do tyłu, śmiejąc się z żartu powiedzionego przez jednego z jego kumpli, a dziewczyny dookoła zachwycały się z jego wyglądu.
Zaskoczona patrzyłam w jego stronę, zastanawiając się dlaczego przyciągnął mój wzrok.
I dlaczego gdy tylko go dostrzegłam mój kark zaczął łaskotać.
Chłopak odwrócił wzrok od znajomych, a jego niebieskie oczy spotkały się z moimi.
Z dziwnym uczuciem rozsadzającym mnie w środku, spokojnie odwróciłam wzrok wracając do natręta stojącego obok.
- Nie potrzebuję pomocy kotku - powiedziałam do faceta przede mną.
Wyglądał na totalnego dupka i łamacza serc, a ja nie zamierzałam zawierać przyjaźni.
Facet przede mną się uśmiechnął i przejechał palcami po moim policzku.
Poczułam gotującą się we mnie złość.
Starałam się robić wszystko aby utrzymać swoje myśli na wodzy.
- Ty, ja kolacja o 7 - powiedział, a ja uśmiechnęłam się na jego zaproszenie.
Odgięłam jego palce od mojej twarzy i spojrzałam na niego.
- Jeśli sądzisz, że dzięki takiemu gadaniu się z tobą umówię, jesteś w błędzie - wyszeptałam i schowałam swoje rzeczy do otwartej już szafki. Zatrzasnęłam ją z hukiem. - Szukaj szczęścia gdzie indziej.

- Powitajcie swoją nową koleżankę, która przybyła do nas z...
- Kanady - odpowiedziałam szybko, chcąc aby przestała wertować mój temat.
- To dziwne, nie masz akcentu - powiedziała z kpiną dziewczyna, która siedziała z tyłu, a ja wiedziałam, ze nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami.
Odwróciłam się w jej stronę z uśmiechem na ustach.
- To dziwne, masz blond włosy, a twoje brwi są czarne - zauważyłam, a klasa wybuchnęła śmiechem.
Dziewczyna wyglądała na oburzoną.
- No proszę, nowa Kanadyjska koleżanka ma temperament - nie musiałam się zastanawiać kto to powiedział. - Jestem zaskoczony
Nie byłam zaskoczona gdy się odwróciłam i zobaczyłam tego samego chłopaka co chwilę wcześniej przyciągnął mój wzrok przy szafkach.
Co dziwne, dziwne mrowienie wróciło.
Wyglądał na pewnego siebie.
- Zaskoczony czym? - zapytałam. - Tym, że umiem komuś odpyskować czy tym, że jeszcze cie nie uwielbiam?
- Obiema rzeczami - odpowiedział, a ja próbowałam wedrzeć się do jego głowy.
Nagły ból wydawał się rozsadzać mi czaszkę.
Z zaciśniętymi zębami odwróciłam się z powrotem do tablicy zastanawiając się czy to on jest tak wyjątkowy czy to moje zdolności nawalają.

Uśmiechnęłam się do Ares'a, który czekał na mnie po lekcjach.
- Widzę, że masz już fanclub - powiedziałam rozbawiona patrząc na dziewczyny, które żywo rozmawiały o chłopaku.
Zaśmiał się ale jego twarz pokazywała, że wcale nie był tego zadowolony.
Ares chwycił mnie za rękę i uniósł ją abym zobaczyła blizny na wewnętrznej stronie przedramienia.
Wyrwałam rękę z jego uścisku i zaciągnęłam rękaw.
Była kara za zbyt częste używanie moich mocy.
Mogłam zrobić cokolwiek chciałam gdy tylko o tym pomyślałam, jednak gdy robiłam to zbyt wiele razy raniłam samą siebie.
Na mojej ręce pojawiały się poziome rany przypominające mi o tym jak niebezpieczna była moja moc, jak ja byłam niebezpieczna.
- Mam to pod kontrolą - odpowiedziałam szybko.
- Wtedy też miałaś - odpowiedział, a ja pokręciłam głową.
To się nigdy więcej nie stanie.

AriadnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz