Rozdział 9

117 12 3
                                    

Droga do piekielnego pałacu nigdy nie należała do najprzyjemniejszych.
Tartarskie krzyki mroziły krew w żyłach, a coraz to dziwniejsze mijane istoty sprawiały, że zastanawiałam się skąd oni wszyscy się wzięli.
Hades był miejscem wszystkich koszmarów.
- Jesteśmy już w tym momencie, że mnie okłamujesz? - gwałtownie się zatrzymałam, słysząc niski głos.
Zacisnęłam oczy z irytacją odwracając się w stronę głosu.
Ares spowity przez ognisty cień wyłonił się z ciemności.
Jego twarz pogrążona w mroku wygladała jeszcze groźniej niż zazwyczaj.
Nie tylko mnie zaskoczył jego widok.
Kreatury na widok Boga, zaczęły klękać składając mu hołd.
A on nawet na nich nie spojrzał.
- Niezłe przedstawienie - mruknął mi do ucha Alex, a ja się uśmiechnęłam.
- Niech zgadnę, twoje psychiczne wizje pokazały ci, że wracam do domu? - zapytałam będąc naprawdę ciekawa.
- Twoja niezdolność kłamania mi to pokazała - odparł ruszając do przodu i chwytając moje ramię.
Zachowywał się nadopiekuńczo, nie był moją matką.
Chłopcy skinęli sobie nawzajem głowami.

Zamek Hades'a w niczym nie przypomniał tych budynków, które przedstawia sztuka.
Jako wysokie jaskinie, ociekające wodą i pachnące wilgocią.
Prawda była taka, że był to budynek jak każdy inny.
Staroświeckie meble zajmowały cały ogromny budynek.
Jednak nie potrafiłam nazwać tego miejsca domem.
Nigdy nim nie był.
Największa komnata zamku byka zamieszkiwana przez naszego ojca i jego obecną żonę, Persefonę.
Gdy tylko w ogóle otwierała w moją stronę usta, jej głos ociekał jadem, gardziła mną, tak samo jak ja gardziłam nią.
- Córka marnotrawna powróciła! - zawołała, a jej głos poniósł się echem po całym pomieszczeniu. - Słońce za bardzo przypaliło twoją nieskazitelną skórę?
- Daruj sobie - powiedziałam podchodząc bliżej postaci siedzącej na tronie.
Długa broda jak i włosy, spływające błyszczącymi kaskadami na ramiona, odziane w bordową szatę ciało i wywyższone spojrzenie było tym z czego zapamiętałam mojego ojca.
W końcu tym właśnie był.
Egoistycznym i aroganckim bogiem.
- Ojcze - powiedziałam nisko gdy uniósł na mnie wzrok.
Klasnął w dłonie, a świece w pomieszczeniu się zapaliły.
- Misja zakończona? - zapytał unosząc na mnie wzrok.
- Nie wróciliśmy - Ares natychmiast znalazł się obok mnie i zmierzył się z ojcem spojrzeniem.
Nie pałał do niego sympatią, obwiniał go za wszystko złe co kiedykolwiek zrobił.
Chłodna uprzejmość była wszystkim co mu kiedykolwiek okazywał.
To ja byłam córeczką tatusia, to mnie zawsze okazywano więcej...zrozumienia?
Nasi rodzice nie pałali do nas miłością.
Bogowie nie potrafili kochać. - Ariadna jest ranna. To rana z tytanu, mógłbyś chociaż udać odrobinę troski i jej pomóc, ja nie potrafię.
Spojrzałam na brata czując dziwne uczucie w brzuchu.
Wiedziałam, że będzie się obwiniał za moja ranę jednak nie sądziłam, że weźmie również winę tego, że nie potrafi mi pomóc.
- Nie proszę cię o ojcowską miłość, której nigdy nie otrzymałam - odezwałam się patrząc na ojca unosząc wysoko podbródek. - Przełykam dumę aby poprosić o pomoc, to powinno pokazywać jak zdesperowana jestem.
Hades zarzucając swoim czarnym płaszczem podniósł się z tronu i podszedł do mnie dumnym krokiem.
Przesunął palcami po moich włosach, uważnie mnie obserwując.
- Moja droga córka - odezwał się ciężko. - Pomogę ci, chcę abyś przyniosła mi dumę.
Najróżniejsze kreatury błąkające się po zamku uciekały gdzie tylko mogły gdy ich pan się tylko się ukazał.
Zaprowadził mnie w te rejony pałacu, których nigdy nie miałam sposobności ujrzeć.
Przez dobre pare godzin, najbardziej zaufany sługa ojca skakał nade mną uważając na absolutnie każdy swój ruch i każde swoje słowo.
Moja rana została zakryta bandażem nasączonym jakimś ziołem, które podobno miało sprawić, że przypalona blizna zniknie.
Nie zanosiło się na to jak narazie.
- Nienawidzę go! - warknęłam rzucając zapaloną książką prosto w drzwi, prosto w miejsce w którym stał jedyny znany mi przyjaciel.
Alexander posłał mi lekki uśmiech zbliżając się.
- Jestem zaskoczony, że nie odprawił was z kwitkiem.
- Hades ma zbyt wiele do stracenia - mruknęłam starając się opanować złość.
- Więc jak, zdejmą ci bandaż i wracasz na górę? - uniosłam wzrok spoglądając na Alexandra, który zmierzał w moją stronę.
- Taka jest kolej rzeczy - odpowiedziałam posyłając mu lekki uśmiech. - Nie kręci mnie wizja spędzenia paru wieków z rozżarzonym prętem w tyłku.
Parsknął cicho i położył się na łóżku kładąc głowę na moich udach.
- Zapominasz, że właśnie tak spędziłem połowę mojego życia.
- Ale cie stamtąd wciągnęłam - uśmiechnęłam się lekko.
- Gdyby tylko wszystko wyglądało inaczej - westchnął lekko, a ja wbiłam mu palec w policzek.
- Ale nie wygląda - powiedziałam, bo taka była prawda. - Nigdy nie podejrzewałabym cie za sentymenty Alexandrze.
- Nie jestem sentymentalny - zaprzeczył natychmiastowo, niemal urażony tym co powiedziałam. - Po prostu zastanawiam się co by było gdybyśmy my byli...normalni.
W momencie w którym chciałam już odpowiedzieć, naprawdę odpowiedzieć, bez żadnych półsłówek, Ares wszedł do pomieszczenia patrząc na nas krytycznym wzrokiem.
- Ojciec przeniesie nas na górę - powiedział patrząc na mnie z nieukrywanym zawodem. - Pożegnaj się, szkoła na nas czeka.
- Nigdy nie będziemy normalni - mruknęłam podnosząc się i chcąc wyjść z pokoju jednak demon chwycił mnie za rękę.
Spojrzałam na niego, a wyraz jego twarzy oraz to co dostrzegłam w jego oczach sprawiło, że moje teoretycznie nieistniejące serce się ścisnęło.
- Zostań - wyszeptał cicho błagalnym tonem. - Jakoś sobie poradzimy.
Przysunęłam się bliżej, a moje usta spoczęły na jego policzku.
- Żegnaj - powiedziałam cicho, nawet na niego nie patrząc i rozpływając się w powietrzu.

AriadnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz