10. Muszę odejść

807 70 14
                                    

*CLARY*

– Muszę odejść – powiedziała Clary bez ceregieli, wchodząc do pokoju.

Jonathan wyprostował się i otworzył szerzej oczy. Zanim zdążył coś powiedzieć zaczęła wyjaśniać.

– Nie tak jak myślisz. Zamierzam wrócić, możesz nawet iść ze mną. Muszę porozmawiać z Jocelyn – powiedziała na jednym wdechu.

– Dlaczego do cholery? Mówiłem ci, że nie wrócisz już do tamtego życia. Po co chcesz się z nią widzieć? – zapytał.

A właściwie to niemal warknął. Przewróciła oczami.

– Nie chcę się z nią zobaczyć. Muszę. A to dwie różne rzeczy. Właśnie dowiedziałam się od Simona, że powiadomiła policję i wszystkich innych ludzi na planecie o moim zniknięciu. Muszę jej powiedzieć, żeby to przerwała. Nie chcę, żeby ludzie mnie szukali. – Ta odpowiedź wyraźnie go uspokoiła. Jego rysy złagodniały

– Clary, to nie jest ważne. Ona cię nie znajdzie. Nikt cię nie znajdzie. Zaufaj mi.

– Ale ludzie... Będą na mnie patrzeć. No wiesz, to ta dziewczyna, która zaginęła. To nie będzie źle? Boże jak to brzmi. Chodzi mi o to, czy to nie będzie nam przeszkadzać. W tym... czymkolwiek – Wyjaśniła.

Naprawdę nie chciała widzieć się z Jocelyn. Zwłaszcza po tym, jak ta okłamywała ją przez całe życie. Ale groźba powrotu do tamtego życia... Bez tego chłopca, który stał przed nią. Bez chłopca, w którym prawdopodobnie się zakochała. Była co najmniej niewygodna. Ba! Więcej niż niewygodna. Nie chciała się tym martwić.


*JONATHAN*

Jonathan zaczął zapewniać ją, że nikt jej nie znajdzie, że będzie dobrze. Mówił jej te wszystkie puste słowa, starał się ją przekonać, ale dostrzegł to w jej oczach. Rzeczywiste zmartwienie.

No i został powalony. Czy ona musi zaczynać koniecznie teraz? Wiedział, że nikt nie będzie w stanie jej kontrolować. Nigdy. Była zbyt sprytna, miała za wiele energii. Fakt, mógłby ja od razu wywieźć do Idrisu, ale to w niczym by nie pomogło. A ostatnią rzeczą jakiej teraz chciał to to, aby straciła do niego zaufanie.

Poklepał miejsce obok siebie na łóżku, pokazując jej, żeby przyszła. Kąciki jej ust drgnęły w uśmiechu i podeszła do niego. Przyciągnął ją do siebie i poczuł jak spięła się na chwilę. Pomyślał o ostatnich tygodniach. O tym, że był tak rozkojarzony treningami, że zapomniał o tym, co powinien (chciał) zrobić. Pewnie nawet nie miała pojęcia, że był nią zainteresowany. Trzeba to zmienić.

– Dlaczego się martwisz, że twoje stare życie cię dogoni? – zapytał ją.

– Ponieważ... Jeśli mnie znajdzie już nigdy nie pozwoli mi odejść. Mogę być pewna, że nie pozwoli mi na to wszystko. – Wykonała nieokreślony ruch ręką

– Clary, zrozum. Naprawdę myślisz, że ona coś powie i ty musisz jej słuchać? Jesteś dużo silniejsza niż przedtem, nie musisz nikogo słuchać, nikt nie ma nad tobą kontroli. A ty nie jesteś jej już nic winna. Nie ma prawa niczego od ciebie wymagać ani tym bardziej niczego ci zabraniać.

– A jeśli ktoś nas znajdzie... – zaczęła

– To żaden kłopot, aby uciec. A jeśli jakimś dziwnym zrządzeniem się rozdzielimy, ja zawsze cię znajdę. Pamiętaj, że jesteśmy tacy sami. Ty i ja, Clary. – Pocieszał ją.


*CLARY*

Odsunęła się nieco od niego i popatrzyła mu w oczy. Były tak czarne, że ledwo można było odróżnić tęczówki od źrenic. A to sprawiało, że były niezwykłe. Na początku wydawały jej się po prostu puste. Jednak im dłużej go znała, im więcej razy w nie patrzyła... Ktoś mógł powiedzieć, że to świadczy o jego mroku. Jego złości. Ale Clary dostrzegała coś, co było głębiej, ukryte. Mógł być groźny i niebezpieczny, ale mógł też trzymać ją w ramionach i pocieszać.

Wiedziała, że nie pozwoli nikomu, zwłaszcza jej zakłamanej matce stanąć pomiędzy nią a tym chłopcem. Więc jeśli ktoś ją znajdzie, ona po prostu go zabije. Jonathan ma rację. Była silniejsza. I zrobi wszystko by utrzymać się u jego boku. Już na zawsze.

Miał rację. Byli tacy sami. Nikt nie mógł ich rozdzielić. W końcu to zrozumiała. 

Demona krew - Dary Anioła ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz