Rozdział 2

18 0 0
                                    



Connor zaprowadził mnie do budynku i udzielił wstępnie paru wskazuwek czego unikać i co robić. Na koniec mu podzienkowałam i chłopak odbiegł. Weszłam powoli do pomieszczenia i zaczęłam się wspinać niepewnie po schodach. Zauważyłam, że mniej więcej międźy trzecim, a czwartym piętrem poręcz była mniej zniszczona, a schody czystrze. Tak jakby szczególną uwagę zwracano na piętra elity. Ja miałam być w pokoju na piętrze trzecim według rozpiski. Miałam jednak pewien problem. Nikt nie powiedział, który pokój jest mój... Szłam powoli przez korytarz. Na jego końcu zauważyłam dziewczynę kucającą w rogu i myjącą podłogę pod dywanem. Miała rude włosy i zielone oczy. Ubrana była w mundurek.
-emmm przepraszam? - podeszłam do niej, ale dziewczyna spuściła głowę.
Zerknęłam do wnętrza pomieszczenia obok, którego się znajdowała. W środku stała Nicole oparta o szafę ze skrzyżowanymi rękami.
-nie miałaś grać na boisku. Twoje zadanie było prostę. Musiałaś przyjść do akademiku. Nawet tego nie umiesz.
-A ty miałaś mnie przyprowadzić. Wydaje ci się, że możesz wszystko?
-moge wszystko, widzę wszystko i wiem wszystko.
-nie wiesz wszystkiego. O mnie nie wiesz nic. - powiedziałam z determinacją na co Nicole się uśmiechnęła.
-Susannah Cortez lat 16. Urodzona 22 kwietnia. Ma brata Alex'a Cortez. Pisze wiersze i piosenki od kiedy skończyła 10 lat. Średnia szkolna nigdy nie wyższa od 5.45. Kontynuować?
-Nie. - odpowiedziałam zrezygnowana i przysiadłam na łóżku. Nicole kucnęła przede mną i wyszeptała...
-przede mną nikt nie ma i nie będzie miał tajemnic. Znajde twój słaby punkt i cię zniszcze rozumiesz? Nie narażaj się. Jesteś nowa, ale wiedz, że jesteś wyjątkowa. Chętnie bym cię zaakceptowała i przyłączyła do elity, ale... Muszę mieć do tego podstawy. Mamy kilka wymagań i...inicjacje...
-inicjacje?
-owszem. Nie jest prosta, ale pomyśl. Teraz szereg wymagań, potem nagroda. Nieskończona ilość morzliwości. Niczego ci nie mogą zabronić.
-zdajesz sobie sprawę, że cię nie lubię prawda?
-Mnie nie lubisz. Ale twoje ambicje są wysokie. Cenię cię. - dodała i wyszła. Dziewczyna z korytarza weszła do pokoju i popatrzyła na mnie szeroko owartmi oczyma.
-ty wiesz, że właśnie powidziałaś Nicole McAlliston, że masz ją gdzieś?! - gdy to usłyszałam o mało się nie zaksztusiłam powietrzem
-chwilecze...ta McAlliston? To ona?! Córka najbardziej znanego na świecie bilionera? Najbardziej wpływowego człowieka na świecie?!
-owszem. Nie widziałam nigdy, aby ktoś się jej postawił. Pokazałaś jej, że jesteś coś warta. Jestem Rose. Z naprzeciwka. - rzuciła
-Susan. - powiedziałam dalej oszołomiona.
-zaskoczyłam cię? Wiem, że tego po niej nie widać. Są też tu Veronica Costello i Sydney Cross. I reszta nadzianych dzieciaków.
-zepsułam wam z bratem reputacje?
-Hmmm...czemu?
-nasi rodzice nawet nie mają porządnej pracy. Dwa lata zbieraliśmy na te szkołe.
-Oł...dziwne. Jakim cudem Nicole zainteresowała się takim plebsem. - najwyraźniej zauważyła, że mnie to uraziło bo dodała - znaczy nie rzeby coś...
-daj sobie spokój. Ja też uważam, że jestem tu po nic. Myśle, że tak naprawdę to wszystko co mówiła Nicole miało mi pokazać ile jest dla mnie nie osiągalnego. Nie pasuje tutaj.
-ej. Nie poddawaj się. Jeszcze znajdziesz się w elicie. Mi i większości bogaczy się nie udało. Czas sprawdzić jak sobie poradzi plebs...emmm jak sobie poradzi Susan...sory.
-dzięki. - powiedziałam z uśmiechem, wstałam i wyjęłam z szafy cały strój składający się na mundurek. Rose wyszła z pokoju, a ja po chwili przeglądałam się w lustrze. Miałam na sobie rajtki, spódnice, tenisówki, krawat i koszulę z herbem. Rzęcy przeciągnęłam tuszem i zrobiłam kreski. Usta przejechałam błyszczykiem. Włosy zakręciłam na lokówce, którą znalazłam w szufladzie biórka, a gumkę do włosów nałożyłam na rękę tak na wszelk wypadek. Wyjęłam z szafy torebkę i wpakowałam do niej moją komórkę - cegłę, należącą tak naprawdę do brata i którą muszę mu oddać oraz chusteczki do nosa. Wyszłam z pokoju i opuściłam budynek. Na murku koło szkoły zobaczyłam słynną trójkę w otoczeniu przyjaciół. Nicole, Veronica i Sydney wpatrywały się we mnie pytającym wzrokiem na co się uśmiechnęłam z największą na jaką było mnie stać pogardą i odwróciłam głowę. Usiadłam na ławeczce postawionej koło budynku szkolnego. Po chwili zauważyłam, że Nicole, Veronica i jeszcze jakiś chłopak idą w moim kierunku. Nicole zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu i spojrzała na mnię z aprobatą
-nieźle mała.
-Dobra koniec tego. Co ty sobie myślisz? - powiedziała długowłosa brunetka o piwnych oczach i zgrabnej sylwetce. - myślisz, że możesz za nami chodzić krok w krok? To nie robi na nas wrażenia.
-nie chodzę za wami, tobą, ani nikim ok? Znajdź sobie lepsze zajęcie!
-Nie chodzisz? Widziałm cię w każdym miejscu, w którym byłam. Boisko, akademik, a teraz dziedziniec. Nie potrzeba nam tu prześladującego nas plebsa.
-Gdybyś była w połowie tak ładna jak wredna to byłabyś dwa razy ładniejsza niż teraz.
-Oooo... Veronica, ty wiesz, że mała ma racje?!
-Nie nazywajcie mnie mała, plebs...nie jesteście wyjątkowi, aby mieć takie prawo jasne? Jestem Susannah i mam własną godność! A wy zachowujecie się jak banda rozkapryszonych i rozpieszczonych dzieciaków. Wy dwie i ten koleś.
-koleś to Derec tak dla ścisłości - prychnął chłopak w czarnych włosach i piwnych oczach. - przy okazji...nieźle grasz. Widziałem cię.
-Dzięki, ale i tak jesteś palantem.
-posłuchaj Susan. Jeszcze się dobrze nie znamy, więc nie oceniajmy się pochopnie. Może zjesz z nami kolacje?
-nie dzięki. - rzuciłam i odeszłam.
Może i są bogate i mogą mieć wszystko, ale to nie kupii mojej przyjaźni. Pieniądze dla mnie to niewielka wartość życiowa. Kolacja...jest za pięć minut. Poczekam przed wejściem do jadalni na Alexa i oddam mu komórkę. Stałam tak czekając, aż mój brat przyjdzie. Niestety, nie było po nim nawet śladu. Jedynie Nicole przyszła mi się naprzykszać.
-Susan.
-o co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że mam was dość...
-chciałam ci pogratulować - powiedziała na co odpowiedziała jej moja zaskoczona mina.
-nie rozumiem...
-Zdobyłaś mój szacunek. Potrafisz się postawić i pokazać ile jesteś wartap
-ech...dzięki. - w tym momencie drzwi od stołówki otworzyły się od środka i popchnęły mnie do przodu. Telefon, który miałam w ręce wpadł do studzienki koło wejścia.
-kurcze!
-Szkoda trochę, ale się nie przejmuj. Jutro rano czekaj na mnie w pokoju.
-Ok. - powiedziałam niepewnie, ale dziewczyny już nie było, a uczniowie zapełniali jadalnie. Weszłam do niej i stanęłam w kolejce po jedzenie. Wzięłam dwie kanapki z szynką i bułkę z serem. Zobaczyłam Rose w rogu sali i ruszyłam w tamtym kierunku, ale gdy przechodziłam koło największego stołu ktoś chwycił mnie w pasie i posadził na krześle obok Travisa i Veronici. Był to Derec. Sam usiadł na przeciwko mnie. Obok Travisa i Dereca siedziała Nicole. Pozostałe miejsca były albo puste, albo zajmowały je osoby, których nie znam. Na miejscu koło mojej ,,koleżanki" oczywiście przemiłek rozpoznałam Sydney po podobieństwie do ojca, który plebsem nie da się ukryć nie jest. Ma ona długie rude włosy i niebieskie oczy. U niej chyba jako u jedynej na świecie piegi są plusem.
-może ja pójdę? Do końca nie wiem co tu robię... - zaczęłam, ale Veronica mi przerwała
-Ja też nie.
-Jestem Mark. - odezwał się uśmiechnięty chłopak obok, którego właśnie usiadł Connor.
-Susan.
-a ja Zeke! Fajnie poznać!
-mi też. - odpowiedziałam.
-mam dla ciebie zadani Suz... - zaczęła Nicole
-czyli dobrze, że nie chciałam tu siedzieć...
-dzisiaj w nocy kilka osób wychodzi...ale ktoś komu ufamy musi pilnować, aby opiekunka akademiku się nie interesowała...
-to co mam zrobić?
-udawać mnie. - powiedziała dziewczyna - jeśl ja załatwie usprawiedliwienie wszystkim to opiekunka da spokój i nie będzie problemów i dlatego jesteś nam potrzebna. Zgodzisz się?
-a mam wybór?
-właśnie takie nastawienie lubie - rzuciła i uśmiechnęła się
Wstałam w celu przyniesienia sobie napoju, ale zatrzymał mnie głos Travisa.
-gdzie idziesz?
-po kawe.
-to niekulturalne - zauważyła Veronica.
-chyba rozumiem... Co wam przynieść?
-Dla mnie latte, dla Nicole rozpuszczala, a Sydney ty jaką? - zapytała dziewczyna
-ja nic nie chce...
-mi przynieś herbate gorzką i jabłko i to będzie na tyle. - Dodał z sarkastycznym uśmieszkiem Derec.
Poszłam do bufetu i wzięłam cztery szklanki napełniając je po koleji odpowiednim napojem. Na koniec ułożyłam wszystko na jednym talerzu i dorzuciłam jabłko. Poszłam znowu do stolika, ale tam czekała mnie niespodzinka. Wszyscy już wychodzili.
-Ej zaraz! A kawa?
-tak się grzebałaś, że musimy już iść. - powiedział Derec - ale chętnie wezmę swoje jabłko. - dodał i wziął owoc z naczynia wywracając kawe rozpuszczalną i latte, która wylała się na moją bluzkę i mnie poparzyła. Odruchowo krzyknęłam i upuściłam tależ.
-uuu...wiesz ktoś to musi posprzątać. - oznajmił Derec
-łał geniuszu. To może się za to weźmiesz?
-nie dzięki - uśmiechnął się sarkastycznie - to nie moja bajka plebsie. - po tych słowach Nicole nadepnęła mu na stope, a następnie skinęła na mnie abym poszła za nią.
Bez słowa wykonałam polecenie. Nie wiedziałam do kąd idziemy, ale nie protestowałam. Właściwie nawet się nie oddzywałam. Dziewczyna zatrzymała się na tyłach kaplicy. Płynął tam niewielki strumień otoczony przez drzewa. Rzeka zakręcała za ogrodzenie w większą część lasu. Nicole siadła na ławeczce koło wody i dała mi znak, abym się dosiadła.
-Susannah...posłuchaj. - powiedziała przeczesując ręką bląd włosy. - szanuję cię i widzę w tobie ogromny potencjał, podobnie jak Sydney i Veronica...
-Veronica? Proszę cię. Przecież widzę jak się zachowuje... - warknęłam
-spokojnie Susan. Ona po prostu ma charakter. Kazałam ci tu przyjść nie po to, abyśmy sobie pogadały. W środę idziemy do fryzjera i na zakupy przed balem...
-jakim balem?
-co rocznym. W czwartek będzie 174 rocznica założenia Blackwood Academy. Mniejsza z tym...mam nadzieję, że zechcesz iść razem z nami. Z elitą.
-Pewnie, że chcę! - dziewczyna uśmiechnęła się zwycięzko. - ale Nicole...jak? Znaczy...myślałam, że nie można wychodzić poza terytorium szkoły...
-to wyjście z Elity. Na nie wyjdą tylko najlepsi, a najlepsi nie mają zakazów.
-myślałam, że...ten regulamin
-autorem regulaminu jest przewodnicząca tej szkoły, naszego akademiku i elity czyli ja. I tylko ja mogę go nagiąć wedle własnego upodobania i zrobie to tym razem.
-łał Nicole...dzięki...
-nie ma sprawy. - odwróciła się, aby odejść, ale złapałam ją za łokieć, gdy dziewczyna spojrzała na mnie dodałam - i jeszcze jedno. Przepraszam, że miałyśmy taki słaby początek.
-ależ oczywiść...ja ciebie też i nic wielkiego i tak się nie stało. Jestem pewna, że przeznaczone nam było się zaprzyjaźnić. - ponownie się uśmiechnęła ukazując idealnie proste, białe zęby i po chwili już jej nie było. Właściwie wszystko w jej wyglądzie było idealne, tak jak u Sydney i Veronici. Właściwie większość dziewczyn tutaj była piękna. Szkoda tylko, że od każdej reguły jestem wyjątkiem.

Nie (tylko) dla plebsaWhere stories live. Discover now