Rozdział 9

10 0 0
                                    

-nie wiedziałam, że Derec to twój typ... - rzuciła Nicole na co szeroko otworzyłam oczy

-,,mój typ"? - zapytałam prawie się dławiąc

-ej. Żartowałam.- powiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się ukazując idealnie proste zęby.

Zazdroszcze jej tego. Zawsze wygląda perfekcyjnie. Jak idzie na lekcje, impreze, jak wraca cała nawalona... Ja wystarczy, że wyjde z pokoju i już wyglądam jak potwór.

-emmm...Nicole...chciałaś o czymś pogadać?

-tak, dwie sprawy jedna to twoja dzisiejsza nieobecność. Nie wiem czy wiesz, ale to JA odpowiadam za wszystkich z akademiku dziewcząt. Powiedziałam każdemu po koleji, że się źle czułaś i zażygałaś pół pokoju - szeroko otworzyłam usta ze zdziwienia - nie musisz dziękować. Druga sprawa to drobnostka, twój brat pobił się z Mark'iem i Sean'em. Myślę, że powinnaś z nim pogadać. Nasłałam Travisa to odszedł ze środkowym palcem.

-zaraz...Alex się pobił? Czemu?!

-Skąd mam wiedzieć. Od tak podszedł i ich popchnął. A potem to już była walka o przetrwanie.

-i mówisz to tak lekko?

-tak. Tu ciągle się coś dzieje. A propo wydarzeń jutro ognisko. Idziesz?

-emmm...

-świetnie! Do zobaczenia wieczorem - odwróciła się ode mnie i zaczęła grzebać w szafce koło łóżka.

Czułam się oddelegowana, więc wyszłam z pokoju. Nicole ma rację. Muszę pogadać z Alexem. Nie wiem czemu mu odbiło, ale... Nie. To nie jest normalne nawet jak na niego. Poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na podłodze i schyliłam się pod łóżko. Wyjęłam spod niego niewielki fioletowy zeszyt. Był to mój pamiętnik, którego jeszcze nie zdążyłam nawet otworzyć. Obracałam kartki, aż dotarłam na ostatnią stronę. Przykleiłam tam zdjęcie mamy zaraz po tym, gdy umarła. Ciekawe czy ona też miała tyle na głowie. Opieke nad rodzeństwem, próbę przypodobania się, radzenie sobie z wredną suką...dobra to ostatnie mogłam sobie darować. Merci jest wstrętna, ale... Do przeżycia. Gdy tak patrzyłam na zdjęcie po moim policzku zaczęły niekontrolowanie spływać łzy. Tęskniłam za nią. Zawsze się uśmiechała. Pocieszała mnie. Rozumiała. Może dlatego, że była psychologiem. Często ja i Alex przychodziliśmy do niej do gabinetu po szkole bo wiedzieliśmy, że w domu będzie dość późni, gdy mama wreszcie wróci do domu.

Ktoś zastukał do drzwi i od razu je otworzył. Stała w nich rudowłosa, piegowata, zielonooka, piękna dziewczyna. Sydney Cross. Popatrzyła na mnie. Zamknęła drzwi i usiadła koło mnie.

-wszystko okey? - zapytała niepewnie

-jasne...to nic - mruknęłam i już chciałam zamknąć pamiętnik. Sydney mnie powstrzymała i zerknęła na zdjęcie

-kto to?

-moja mama.

-tęsknisz za nią - skinęłam głową - jak chcesz to porzyczę ci telefon, będziesz mogła zadzwonić. Słyszałam, że twój się zepsuł...

-nie - przerwałam. - i tak nie zadzwonię. Ona nie żyje. Umarła jak miałam 13 lat...no prawie 14. - dodałam

-przykro mi - powiedziała zakłopotana dziewczyna.

-to nic. Było dawno. Już i tak nic nie pamiętam - skłamałam

-wtedy byś nie płakała - rzuciła marszcząc brwi. - Po człowieku nie płaczemy bo go nie ma, ale przez związane z nim wspomnienia.

-Ja poprostu...zaczęłam się zastanawiać czy jej życie wyglądało tak jak moje.

-Pewnie było podobne. Chociażby w niewielkim stopniu. - uśmiechnęła się - Była piękna. Powiem ci, że jesteś nawet do niej podobna.

-dzięki - powiedziałam

-nie chcę wam przeszkadzać, ale Sydney, poszłaś po nią bo zaczął się obiad, a nie aby okazywać czułości - rzucił Veronica przez drzwi, które teraz były uchylone.

-och...emmm sory. Zapomniałam - rzuciła do brunetki. - to jak idziemy?

-pewnie - odpowiedziałam i wstałyśmy, a następnie poszłyśmy w trójkę w kierunku stołówki.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 17, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Nie (tylko) dla plebsaWhere stories live. Discover now