Rozdział XVI

273 24 1
                                    

Równie dobrze mogłyby się zderzyć dwa meteoryty, gwiazdy czy inne kosmiczne folies. Nie mam pojęcia, uwierzcie mi mój podręcznik od fizyki już dawno przywykł do roli poduszki i albumu karykatur pana Johnsona. W każdym razie jestem pewna, że siła uderzenia nie byłaby wcale mniejsza od tej, którą wytworzyłam, gdy z impetem przytuliłam Maricę. Marica. Marica. Moja rudowłosa, dziwaczna przyjaciółka. Nie mogłam uwierzyć, że to ona.

- Błejpłe płochę i me udusys – powiedziała Marica.

- Co ? Wyraźniej, nie mówię po kosmicku, tępa pało – odpowiedziałam. Nie znaliście mnie od strony głębokiego wzruszenia, prawda? No, to widzicie moją wrażliwość. Delikatna jak wór ziemniaków.

- Mówię : Jeszcze trochę i mnie udusisz. Tępa pało – wyrzuciła rozmasowując sobie gardło – I tak, też cię kocham idiotko.

Przytuliłam ją ze śmiechem. To cud. Przecież nie powinna żyć. Przecież powinna zginąć. Przecież była wtedy w domu paryskim...

Fakty pomogła mi złożyć w całość przerażona twarz Annabeth. I jej niespokojny szept.

- Lena ?

Odsunęłam się od Marici. To nie mogła być prawda. Zacisnęłam ręce w pięści.

- Powiedz... - głos mi lekko zadrżał – Powiedz, że tego nie zrobiłaś. To nie ty ich zabiłaś.

Cisza. Gorsza od wszystkich sennych koszmarów.

- I tak tego nie zrozumiesz – wzrok miała wbity w podłogę – Ty zawsze miałaś rodzinę. Wiem, że nie prwadziwą. Ale dobrą. A ja ? Ja jestem sierotą.

- Miałaś przecież dziadka.

Wybuchnęła gorzkim śmiechem.

- Nienawidził mnie ! Tak jak cała reszta ! Jak wszyscy ! Dlatego...

- Dlatego ich zabiłaś ?! Zniszczyłaś swój dom ?! - krzyknęłam.

Poczerwieniała na twarzy.

- Nie zabiłam ich...

- Tylko umożliwiłaś to Chaosowi ! – nie pozowliałam jej skończyć.

Spojrzała na mnie swoimi złocistymi, smutnymi oczami.

- Co ? Myślisz jak mnie zabić ? A może co sobie zrobisz z moich kości jak ze mną już skończysz – warknęłam.

- Lena, wiesz, że nie zamierzam cię zabić – powiedziała ostrożnie – On dał ci szansę. Powiedział, że możesz być przydatna i, że jeśli się zgodzisz to nie tylko ciebie, a i Toma z Peterem ocali.

- Percym – poprawiłam ją machinalnie. Usłyszałam westchnięcie ulgi. Odwróciłam głowę w tamtą stronę. No, tak. Annanbeth właśnie otrzymała zapewnienie, że jej chłopak nadal żyje. Pewnie powinnam się cieszyć i ja (w końcu to mój brat), ale jakoś nie potrafiłam. Złość na Maricię i smutek, że straciłam przyjaciółkę przyćmiewały wszytko.

- Ta ? I co pewnie dał mi jakieś warunki. Mam złożyć kogoś w ofierze czy może zniszczyć obóz – syknęłam wściekle. Marica pokręciła przecząco głową.

- Jest tylko jeden warunek. Ona – wskazała palcem na Annabeth – Musi zginąć.

Córka Ateny spojrzała na mnie. Szare oczy uważnie śledziły każdy mój ruch.

Już miałam odpowiedzieć Marice, żeby spadała i, że nie wydam przyjaciółki, ale...Właśnie, jedno tyci maleńkie, ale jednak duże ale.

Przecież kim ona dla mnie była ? Nikim. Tylko wredną małpą, która odbijała mi brata i jeszcze udawała, że mnie lubi.

Historie z Olimpu (seria II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz