Rozdział XV

296 15 1
                                    


I tak oto umierałam spadając w dół z wysokiej wieży. Ja, która mam lęk wysokości! Ja , która zamyka oczy za każdym razem, gdy gdzieś w pobliżu przelatuje samolot!

Śmierć jest naprawdę niesprawiedliwa. Czy do cholery nie mogę sobie wybrać jak chcę zginąć?!

Wtedy zadławiłabym się, a następnie udusiła moją ulubioną czekoladą. Albo zakrztusiła tą pyszną kawą na którą zawsze chodzimy z Sadie.

Właśnie. Sadie.

„ Skoro to moje ostatnie chwile, to proszę niech chociaż przeżyją. Niech rodzeństwo Kane, Jackson oraz Annabeth z Tomem wrócą bezpiecznie. Skoro ja muszę zginąć – oszczędźcie chociaż ich" - pomodliłam się w myślach do fat.

Opadanie zaczynało się robić nudne. Żołądek nadal miałam skurczony ze strachu, ale powoli się przyzwyczaiłam. Kiedy to się wreszcie skończy? Przecież to urwisko musi mieć jakieś dno.

Nagle ze strachem uświadomiłam sobie, że to może jednak wcale nie ma końca. I nigdy nie będzie miało. I, że gorsze od śmierci może być to wieczne spadanie. Oraz strach, który temu towarzyszy.

I żal za tym co straciłam. Już nigdy nie powiem Tomowi co do niego czuje. Zabawne, że jestem tego całkowicie pewna dopiero teraz. Takie to zabawne, że aż chce mi się płakać. Pomachałam rękami trochę jak w tych kreskówkach których bohaterowie dopóki nie zdadzą sobie sprawy, że nie mają gruntu pod nogami dopóty mogą latać.

Niestety moja mamusia pakując we mnie te swoje cudowne moce nie pomyślała o czymś takim jak wbudowanie jet packa w ...tylnią część ciała.

Ja nie umiem latać, ale za to Tomowi świetnie to szło. Nawet nie musiał wymachiwać rękami jak debil tylko szybuje zgrabnie unoszony przez wiatr.

Zaraz, zaraz...Tom?!!

Co on tu robi?

Opadał nisko, coraz niżej, aż w końcu zrównał się ze mną. Wyciągnął obie ręce w moją stronę, a ja miałam wrażenie, że powietrze wokół nas jakoś dziwnie zwalnia. Chwyciłam jego dłoń.

- Co ty tu robisz idioto? - wrzasnęłam próbując przekrzyczeć wiatr – Sama bym sobie dała radę, miałam wszystko pod kontrolą!!

- Wiem, widziałem. Ten wrzask to był zapewne okrzyk radości? - zakpił. O, bogowie. Czy naprawdę, aż tak głośno się darłam i nie zdawałam sobie z tego sprawy?

W tej chwili myślałam tylko o tym, żeby zapaść się pod ziemię. Zrobiłam z siebie idiotkę, na dodatek miałam strasznie potargane włosy.

To z pewnością nie był dobry moment na zwierzenia. Nie, zdecydowanie nie.

Ale Tomowi to nie przeszkadzało. To on przejął inicjatywę.

„Chyba już nigdy nie będę się bała wysokości" przemknęło mi przez głowę, kiedy mnie pocałował.


Historie z Olimpu (seria II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz