Rozdział Siódmy

5.8K 678 1K
                                    

 Obraz pozostawał nietknięty przez kilka następnych dni. Przez te kilka dni, Louis jak duch snuł się bezcelowo po swoim mieszkaniu, z kąta w kąt, zbierając się długo, aby ponownie zapukać do drzwi mieszkania Harry'ego. Po raz trzeci, ponieważ mężczyzny prawdopodobnie nie było w mieszkaniu. 

 Gdy Louis obudził się samotnie w swoim łóżku, w ubraniach z poprzedniego dnia, cały usmarowany w najróżniejszych kolorach farb, zebrał się na odwagę, aby jeszcze tego samego dnia odezwać się do swojego sąsiada. Chciał podziękować mu za poprzedni wieczór, jego znaczny udział w twórczości Louisa i zatroszczenie się o jego wygodę, ponieważ usnął na ziemi, a obudził się we własnym łóżku. I tylko przy okazji mógł chcieć bądź nie, zobaczyć jego szeroki uśmiech i radosne oczy, ale to było najmniej ważne. 

 Na samo wspomnienie wyrzeźbionego ciała Harry'ego tuż przed nim, jego policzki oblewały się szkarłatną czerwienią, ale nie mógł nic poradzić na to, że się uśmiechał. Był to delikatny uśmiech, nieśmiały, który ukrywał w rękawie swetra, jakby próbował go zedrzeć lub sprawić, aby zmalał, niestety bezskutecznie. Przez te kilka dni uśmiechał się do siebie i starał się sobie wmówić, że jego wesoły nastrój był spowodowany po prostu ładną pogodą. 

 Trzeciego dnia, stanął po raz trzeci pod drzwiami jego mieszkania i wziąwszy głęboki oddech, zapukał. Nie otrzymał odzewu. Cisza po drugiej stronie, z którą spotkał się po raz trzeci, doprowadzała go do szału, a cisza w jego własnych czterech ścianach sprawiała, że popadał w obłęd. Nie chciał wiecznie zawracać Zaynowi głowy, a potrzebował do kogo otworzyć usta, potrzebował kogokolwiek

- Też się zastanawiałam, czemu go nie ma. 

 Odwrócił zaskoczony głowę i dostrzegł Meryem, która wychyliła głowę zza drzwi naprzeciwko. 

- Słyszałam, jak Pan pukał. 

 Louis westchnął.

- Meryem... 

- Tak, Louis, wiem - poprawiła się natychmiast, nie pozwalając mu skończyć. - Ale słyszałam, że rano wychodził, chyba do pracy. 

- Może jest zajęty... 

 Cały niepokój Louisa, który dotychczas odczuwał, zaczął ustępować zrozumieniu. Nie był rozczarowany, nie powinien. Przecież Harry nie miał obowiązku, aby przebywać w jego towarzystwie i rozmawiać z nim przy każdej, najbliższej okazji. Za kogo Louis się uważał? 

 Nastolatka wyłapała jego zrezygnowanie wypisane na twarzy i przygaszony wzrok, więc szybko zainterweniowała. 

- Ale możesz spróbować dziś wieczorem. Kiedyś powiedział mi, że bierze nadgodziny. 

 Po co nadgodziny komuś, kto wyrzuca trzy tysiące w błoto i oddaje je dopiero co poznanemu sąsiadowi za kawałek płótna? Czy było to możliwe, że Harry te pieniądze ukradł? 

- Sam nie wiem - wzruszył bezradnie swoimi ramionami. - Ale może po prostu jest zajęty. Zobaczę wieczorem, dziękuję Ci. 

 W samych dresowych szortach i wyciągniętym swetrze, Louis wrócił na górę, szurając skarpetkami po marmurowej podłodze. Gdy znalazł się w swoim mieszkaniu, jego wzrok niechętnie powrócił do wciąż niedokończonego obrazu, tylko czekającego na niego, na jego farby i pędzle. Ale Louis nie mógł malować, będąc sam. Po raz pierwszy nie potrzebował samotności. Louis potrzebował Harry'ego, ponieważ to właśnie jego postać zdobiła płótna Tomlinsona. Nie wiedząc czemu, Harry wydobywał z niego, z bardzo głęboka duszę artysty, która ukryła się już dawno. 

 Louis czuł się tak, jakby wszystkie jego funkcje życiowe przestały istnieć. Zanikło przekonanie o swojej egzystencji, zazwyczaj towarzyszące mu poczucie odwagi i pewność siebie. Louis przybył do Barnsley jako silny, niezależny mężczyzna, który wiedział, czego chciał. Przybył tu tylko w jednym celu. Później poznał Harry'ego, i chociaż nie wywołał on na nim najlepszego, pierwszego wrażenia, gdy Louis myślał o tym na przestrzeni czasu, stwierdził, że nie chciałby zmieniać biegu wydarzeń. 

Be My Inspiration (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz