Rozdział Dziesiąty, Część Druga

5.8K 620 1.1K
                                    

Jak czuł zakochany człowiek? Co czuł i czy uczucia te były materialne, widoczne dla oczu? Czy były ukryte gdzieś głęboko, czy krzyczały całymi sobą, wszem i wobec obwieszczając, że była to miłość?

Serce Louisa, niegdyś jeszcze odporne na zewnętrzne bodźce, takie jak silne przywiązanie do drugiej osoby, teraz puchło na samą myśl o jego zauroczeniu do starszego mężczyzny. W pewnym momencie swojego życia, zaczął po prostu regularnie o nim rozmyślać, gdy otwierał oczy każdego poranka, i gdy układał się do snu. W rozmowie telefonicznej z najlepszym przyjacielem, chociaż nieświadomie, kiedy odwiedził swoją mamę i teraz, gdy malował. Nieśpiesznymi, leniwymi ruchami dopracowywał obraz zielonych tęczówek, nadając mu niecodzienny charakter.

Wczesną porą, gdy słonce dopiero co wzeszło, goszcząc wraz z promieniami w sypialni Louisa, który niecierpliwie wyczekiwał nowego dnia, w życie weszły radykalne postanowienia. Pudła, gotowe do przeprowadzki, zalegały w korytarzu, aby nie przypominać mu o swojej obecności, a płótna rozłożone zostały na każdym, dostępnym kawałku podłogi. Musiały poddać się sporej korekcie, aby były w pełni gotowe do oceny publicznej. I nie tylko do oceny. Miały zachwycać swym pięknem.

W przetartych, starych, jeansowych ogrodniczkach (których nogawki podwinął kilka razy, bo były za duże, a które uważał za swój domowy uniform), wyciągniętym swetrze i z potarganymi włosami, siedział na gołej ziemi w otoczeniu obrazów, a jego nagie stopy owiewał chłód, przedostający się przez uchylone okno. Nie zdawał się tym jednak przejmować. Okulary zsunęły mu się na czubek nosa, gdy przechylał swoją glowę w prawo, a spomiędzy warg wytykał w skupieniu język. To było coś niezwykłego. Każdy detal poprawiał przynajmniej kilka razy, aby był jeszcze doskonalszy, niż dotychczas.

Louis pozwolił sobie posłużyć się taktyką, jaką nie zwykł się posługiwać. Tam, gdzie gościła gorycz i smutek, uścielił kwiaty, a tam, gdzie w odbiciu tęczówek nie widział nic, prócz szarej rzeczywistości, jasno mienił się księżyc. Bez wahania, krok po kroku, jak tylko mógł, starał się, aby nigdzie niczego nie brakowało. Wiecznie towarzyszący mu niedosyt, gdy tylko spoglądał na swoje dzieła, zastępowała duma i ekscytacja. Były jego chlubą i nie mógł pozwolić, aby kryły się w po kątach, nieosiągalne dla oczu innych. Potrzebowały, aby ujrzał je świat i docenił ich piękno.

Po siedemnastej rozległo się pukanie do drzwi, które kompletnie go zaskoczyło. Miał być przecież gotowy na dziewiętnastą, Harry uprzedził go o tym, wsuwając małą karteczkę pod drzwi jego mieszkania, zanim jeszcze zaczęło świtać.

Niepewnie uchylił drzwi i gdy spostrzegł Harry'ego, odetchnął z ulgą, że to był on, a nie zrzędliwa sąsiadka. Otworzył je szerzej i stanął w progu.

- Harry, nie jestem gotowy. Czy zepsuł mi się zegarek? - zerknął na zegar, wysoko wiszący na ścianie wewnątrz mieszkania.

- Nie, Louis. Po prostu nie chciałem, abyś się przygotowywał. - Harry wyjaśnił wesoło, uśmiechnięty od ucha do ucha.

Louis znów na niego spojrzał, ale tym razem w oczy rzucił mu się ubiór Harry'ego. Był zwyczajny. Materiał ciemnych jeansów przylegał do jego szczupłych nóg, zwiewna koszula luźno wisiała na jego ramionach, a buty... nie posiadał ich. Był bosy, tak, jak Louis.

- Ale wyglądam... wyglądam... - zwrócił oczy na swoje poplamione ubrania i bose stopy. Zarumienił się, nieco zakłopotany, bo wyglądał jak najgorsza wersja siebie, a Harry był tego świadkiem. - Nie, przebiorę się. Zaczekaj tu.

- Nie, Lou, chodź - złapał go za rękę, nie pozwalając wrócić i wyciągnął go z mieszkania, ignorując wyraźny protest ze strony mężczyzny. - Wyglądasz ładnie tak, jak wyglądasz.

Be My Inspiration (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz