Naprawdę cię lubię

6.2K 258 24
                                    

Nie spałem przez całą noc, co akurat dziś działało na moją korzyść, bo nie nastawiłem budzika do szkoły. Zresztą: co za różnica? I tak zawsze jestem spóźniony. Czy to wina Spider-Mana czy Petera Parkera? Myślę, że obu. Zanim zostałem obdarzony tymi mocami, i tak się spóźniałem. No cóż... Geniusze się nie spóźniają, tylko przychodzą o wyznaczonej przez siebie godzinie, tak? Przynajmniej tak mawiał wujek Ben... Czas w końcu podnieść tyłek z wygrzanego materaca. Ucieszyłem się widząc, że zegarek wskazuje godzinę szóstą, co oznaczało, że mam dodatkową godzinę spokoju. Jeśli Spider-Man, kiedykolwiek dostaje taką godzinę... Poranną toaletę miałem już z głowy. Śniadanie zjadłem najszybciej, jak potrafiłem. W końcu miałem okazję zająć się konstruowaniem ulepszenia do mojego kostiumu, który zwiększy siłę sieci dziesięciokrotnie i przestanie reagować na szkodliwe dla niej czynniki, jak woda czy prąd. Ostatnio udało mi się znaleźć idealne części na ten projekt i to w dodatku w przystępnej cenie! Nie chcę zdawać się na Pana Starka. Próbuję działać na własną rękę, nawet jeśli to oznacza poświęcenie nad czymś kilkukrotnie więcej czasu. Dziwne, że tak prosta czynność, jak odkręcanie i zakręcanie śrub, a także łączenie kablów może zająć tyle czasu. A właśnie; ile mi jeszcze zostało czasu? Moje serce stanęło, kiedy uświadomiłem sobie, że wskazówki na zegarze wciąż wskazywały szóstą. Nie, nie, nie, nie! Odblokowałem swój telefon, a na wyświetlaczu ujrzałem godzinę 7:53. Mam tylko siedem minut! Tylko w stroju dojdę tam szybciej. Nie mam innego wyjścia. Autobus szkolny już dawno odjechał. Wcisnąłem na siebie strój i wrzuciłem do plecaka pierwsze lepsze rzeczy, które (chyba) przydadzą mi się na lekcjach. Wyleciałem z mieszkania, jak oparzony. Spider-Man w plecaku, hę? Już widzę nowy nagłówek Daily Bugle: "Spider-Man i skradzione pieniądze w plecaku!". Jakoś to przełknę. Nie obchodzi mnie nienawiść Jamesona, jaką do mnie pała, tylko przyjaźń i zaufanie jakimi darzą mnie nowojorczycy. Po dwóch minutach pałętania się po skrótach pomiędzy budynkami, wreszcie dotarłem do drzwi frontowych szkoły. Została mi zaledwie minuta do rozpoczęcia zajęć, więc ściągnąłem tylko maskę, a strój ukryłem pod warstwą ubrań, w tym bluzy, którą zapiąłem pod szyję. Byłem zdeterminowany wbiegając do szkoły, jak jakiś dziki byk. Rozwarłem drzwi główne, jak najbardziej to było możliwe i biegłem do klasy numer 7 na złamanie karku. Byłem święcie przekonany, że wszyscy uczniowie już powłazili do klas, ale przekonałem się, że jestem w błędzie, kiedy na zakręcie na korytarzu, solidnie zderzyłem się z kimś głową. A tym kimś, jak się okazało był nikt inny, jak tajemnicza dziewczyna z wczoraj. Jęknęła z bólu, łapiąc się dłonią za czoło.
- To ty. - wyrwało mi się zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Popatrzyła się na mnie dziwnie, a ja szybko dodałem coś, próbując wydostać się z pułapki, którą sam na siebie założyłem.
- No... Nowa.
- Ach, no tak. - Tym razem ona wydała mi się speszona. - Miałam nadzieję, że nikt nie zauważy.
Wstałem z podłogi i podałem jej rękę, którą chwyciła po krótkiej chwili zastanowienia.
- To raczej niemożliwe.
Uśmiechnęła się słabo. Poprawiła swój plecak na ramieniu i zapytała:
- Wiesz może gdzie jest klasa numer 7?
Pokiwałem głową trochę zbyt szybko i powiedziałem:
- Chodź ze mną. Też mam tam lekcje.
Jej uśmiech się rozjaśnił, a ja poczułem dziwaczny ucisk w klatce piersiowej, który momentalnie zignorowałem. Kilka sekund później znaleźliśmy się przed klasą. Podrapałem się niezręcznie po głowie.
- No to jesteśmy spóźnieni... - odezwała się, oglądając wnętrze klasy przez szybę w drzwiach.
- Nie martw się. Mi cały czas się to zdarza.
- Twierdzisz, że miałbyś na mnie zły wpływ?
- J-ja... Um...
- Do zobaczenia później. - jeszcze raz posłała mi szczery uśmiech i wkroczyła do klasy, a ja zaraz za nią.
- Pan Parker, co za niespodzianka. A ta dama to...?
- Suptle. - dokończyła, widocznie zdenerwowana, błądząc palcami po zwisającym sznurku jej plecaka. Miałem dziwną ochotę ująć jej dłoń, by ochłonęła, ale wiem, że najpewniej skończyłoby się to dostaniem z liścia lub publicznym upokorzeniem (którego i tak doświadczam przez każdy dzień, jaki spędzam w tej szkole) lub jeszcze gorzej: obiema rzeczami. Otrząsnąłem się spoglądając na nauczyciela historii, Pana Stelera.
- Zdajecie sobie sprawę z tego, że gdy lekcja zaczyna się o 8:00 to znaczy, że macie już o tej godzinie siedzieć grzecznie w ławkach?
- Proszę Pana, ja...
- To było pytanie retoryczne, panno Suptle. Wy dwoje; zastąpicie Thompsona w sprzątaniu jego bajzlu, który pozostawił na sali gimnastycznej.
- Ale...
- Bez dyskusji!
Szatynka zrobiła się cała czerwona, a w oczach stanęły jej łzy. Nie miałem przeciwko twarzom wszystkich, które zwrócone były tylko i wyłącznie na mnie. Chciałem zrobić cokolwiek, by czuła się mniej okropnie. Poza tym po części czułem się, jakby to była moja wina, że dostała karę za spóźnienie. I to nie byle jaką karę. Jeśli Flash Thompson coś zmajstrował nie było to małe przekroczenie, a wielki chaos. Dziewczyna, która przez dłuższy moment stała na środku klasy, jak wryta w końcu drgnęła, by ruszyć do wolnego miejsca przy ławce. Nie mogłem wytrzymać smutku, który wyrażała jej twarz, więc odezwałem się:
- Panie Steler, czy mógłbym tylko ja zajść się tym bajzlem? Zamiast mojej koleżanki? To jej pierwszy dzień w szkole i...
- Twój też, Parker. Siadaj, już!
Usiadłem ławkę za dziewczyną. Założę się, że jestem czerwony, jak burak. Schowałem głowę w swoich rękach, by ukryć się od szyderczych uśmiechów mojej klasy. Pan Steler zaczął po raz setny wałkować mitologię, a ja wciąż utrzymywałem pozory, udając że śpię. Ktoś jednak postanowił zaryzykować i lekko potrząsnął moim ramieniem.
- Dziękuję, że się za mnie wstawiłeś. Jesteś moim bohaterem. - uśmiechnęła się szeroko szatynka, której twarz nie była już dłużej szkarłatna, a oczy śmiały się wesoło i wdzięcznie. Przełknąłem ślinę patrząc się w jej oczy. Oczy o barwie nieba podczas zachodu słońca, które z głębokiego niebieskiego zmienia się w jasny granat. Piękne. Kiwnąłem tylko głową. Nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa. Nigdy nie byłem dobry w sprawach miłosnych. Zawsze myślałem, że to Mary Jane Watson będzie dziewczyną, która zawróci mi w głowie, ale powinienem się zorientować, że jestem w błędzie, kiedy czułem, że nie jestem ani trochę zazdrosny o to, że została dziewczyną mojego najlepszego i jedynego kumpla Harry'ego Osborna. Ach, no i jest jeszcze Gwen... Wydawałoby się, że dzięki naszych wspólnych zainteresowaniach między nami zaiskrzy, ale myliłem się. Każda myśli, że jestem zwykłym kujonikiem, który rzadko co się nie spóźnia. Ciekawe czy dziewczyna siedząca przede mną polubiła mnie w okularach z grubymi szkłami i oprawkami typowymi dla nerda? Chciałbym się tego dowiedzieć, ale byłoby to idiotyczne na tak wczesnym etapie znajomości. Ale może kiedyś... Lekcja zakończyła się, a wraz za nią następne, na których niestety nie miałem okazji być z tą konkretną dziewczyną w jednej klasie. Poza tym nie chciałem być nachalny. I chyba moja cierpliwość i wyrozumiałość się opłaciła, bo na przerwie w czasie lunchu, ona sama do mnie podeszła i zapytała:
- Czy mogłabym usiąść obok ciebie?
- Jasne.
Cieszyłem się, jak głupi. Przepuściłem ją obok siebie, a wystarczyło tylko to by opuszkami palców przypadkiem dotknęła mojej dłoni... a przez moje ciało przepłynęła fala wstydu za to, że zachowuję się, jak jakiś zakochany debil. Chwila, ja- Spider-Man nie mogę być zakochany. Nie, nie, nie. To jest wykluczone. Moja podstawowa zasada: nie narażać ludzi, na których mi zależy. A miłość, jeżeli kiedykolwiek będę miał szansę jej doświadczyć, byłaby moim najsłabszym punktem. Dziewczyna przeszła naokoło i usiadła naprzeciw mnie. Tak też można.
- Więc... Skąd jesteś? - zapytała, kładąc tackę na (już nie tak bardzo) białym, starym stoliku.
- Queens. - odpowiedziałem z buzią pełną ugotowanej marchewki. Nawet żarcie zrobiło się lepsze odkąd zdobyłem moce, a wystarczył jeden dzień bym wiedział, że jest okropnie obrzydliwe.
- Ja też! No, przynajmniej po części, bo mój dom znajduje się na końcu Queens, a twój?
- To coś w stylu hotelu, w którym wynajmujesz mieszkanie na dłużej, niż dzień, tylko, że dziesięć razy brzydszy.
Zachichotała krótko.
- Nie może być, aż tak źle...
- Masz rację: jest gorzej.
Znów usłyszałem jej śmiech. Prosta grzywka spadała jej do oczu, chociaż włosy do ramion podtrzymywała gruba, granatowa opaska. Wtedy do mnie dotarło: ma na sobie moją bluzę! - Masz ładną bluzę.
- Dzięki, ale nie jest moja.
- Więc czyja? Twojego chłopaka?
- Jakbym ci powiedziała, nie uwierzyłbyś mi...
- Wypróbuj mnie.
- No dobrze... - pochyliła się w moją stronę, tak, że mogłem poczuć jej nerwowo urywany oddech na moim policzku, by słowa mogły dojść do tylko i wyłącznie mojego ucha. - Spider-Man mi go pożyczył.
Niemożliwe! Ach, no tak to przecież ja!
- Wow.
- Co nie? - już wróciła na swoje miejsce.
- Niewiarygodne, ale wysoce prawdopodobne.
Posłała mi przelotny uśmiech.
- Lepiej, że to on, a nie twój chłopak. Chyba, że Spidey nim jest.
Była szczerze zaskoczona i rozbawiona.
- Znaczy... Miałem. Miałem na myśli... Ee... Ale ze mnie burak.
- Lubię buraki.
Zaśmiała się, a ja wraz z nią nerwowym tonem.
- To o której się spotykamy?
- Co? W sensie gdzie? - czy ona zaprasza mnie na randkę?
- A gdzie indziej, jak na salę gimnastyczną. Za niecałe dwie godziny kończę lekcje, a ty?
- Za godzinę. Poczekam na ciebie pod klasą.
Dokończyła swój brzoskwiniowy jogurt i wstała od stołu.
- Więc do zobaczenia.
Dziewczyna w pewnych miejscach porozrywanych dżinsach i bluzie należącej do mnie, niepewnym krokiem odeszła w głąb korytarza.
- Nie twoja liga, Parker. - rzucił szyderczo Flash, obrzucając mnie swoim szerokim uśmieszkiem. Posłałem mu nienawistne spojrzenie.
- Skąd to możesz wiedzieć?
- Bo będzie moja.
Nie mogę na to pozwolić.
- Chyba w twoich snach.
- Och, tam ją już mam i robimy różne ciekawe rzeczy. Gdybyś usłyszał jej jęki... Mm...
Zerwałem się gwałtownie z siedzenia i przywaliłem mu w twarz tak mocno, że aż poleciał na drugi koniec stołówki. Wszyscy spojrzeli na mnie.
- Ty naprawdę jesteś porąbanym dziwakiem, Parker. - krzyknął z daleka, trzymając się za skrwawiony nos. Wyszedłem ze stołówki bez słowa. Mam go tak serdecznie dosyć, że najchętniej bym go... Ale nie. Nie mogę. Na ostatniej lekcji mogłem skupić się jedynie na obserwowaniu zegara i jego wskazówek, które leniwie przesuwały się w kierunku końca tej nużącej godziny. Wreszcie nadszedł czas przerwy, a dla niektórych powrotu do domu, ale nie dla mnie. Zamiast czekać na szatynkę następne 45 minut pod klasą, udałem się do biblioteki, sięgnąłem po książkę o pojęciu "pająki" i zanurzyłem się w lekturze w kącie najmniej odwiedzanym przez innych uczniów (jeśli w ogóle jacyś byli zaintesowani w przebywaniu w tym miejscu) ironicznie najprawdopodobniej z powodu pająków. Ostatnio zauważyłem, że nawet w zimie nie jest dla mnie mroźna. Rzeczywiście wyczytałem, że poniektóre gatunki pająków są odporne na mróz. Cóż, to raczej działa na moją korzyść, prawda? Im więcej czytałem, tym bardziej byłem zafascynowany tymi ośmionogimi stworzonkami. W pewnym momencie literki straciły swoją ostrość. To pewnie przez to, że nie spałem tej nocy.
- Tu jesteś. "Poczekam na ciebie pod klasą", tak?
Uniosłem głowę w stronę źródła dziewczęcego głosu.
- O kurde! Przepraszam!
- Peter. W porządku
Szatynka uśmiechnęła się tajemniczo, ale też trochę niepewnie, jakby nie była całkowicie pewna, czy tak mam akurat na imię i usiadła obok mnie, zrzucając z ramienia plecak.
- Co czytasz?
Przybliżyła się do mnie, tak że nasze ciała się dotykały i spojrzała przez ramię, podbródkiem lekko dotykając mojego ramienia.
- Eee... Encyklopedię pająków.
- Ciekawe - zaczęła z uznaniem - ale wciąż przerażające. - dokończyła.
- Boisz się pająków?
- Mhm.
- Spider-Mana też?
- Um... Sama nie wiem, co o nim myśleć... - odsunęła się ode mnie.
- Jest bohaterem; bo jak inaczej można go nazwać?
- Nie chcesz wiedzieć, jakbym go nazwała...
Chciałem wiedzieć czemu żywi do niego, a może mnie taką nienawiścią, ale nastała cisza, którą przerwała ona zamykając mi książkę przed nosem.
- Musimy iść.
Dziewczyna wstała, a ja po niej. Zostawiłem książkę na półce, a później razem z szatynką poszliśmy pod drzwi sali gimnastycznej. Przepuściłem ją przed sobą, a ona w ramach podziwu i wdzięczności kiwnęła krótko głową uśmiechając się leciutko. Poczułem coś w brzuchu i byłem przekonany, że to niestrawność po tym obrzydliwym obiedzie, którego smak i tak był ulepszony, dzięki mojemu przemęczeniu. Nie tylko mi zabrakło słów na widok bajzlu w pomieszczeniu. Odłamki pękniętego szkła leżały porozrzucane na posadzce; piłki od koszykówki znajdowały się w każdym możliwym kącie, a buty szkolnej drużyny nie były w pralni, gdzie było ich prawowite miejsce. Jakby tego było mało, na całym boisku rozlany był płyn, który niestety nie był wodą.
- Super. - wymamrotała wystraszona dziewczyna. - Pan Steler nie mówił ile mamy tu być?
- Chyba wolałabyś gdybym ci nie opowiedział.
Jeknęła żałośnie, a ja położyłem dłoń na jej plecach, którą zaraz zabrałem pod ciężarem jej wzroku, z którego nie mogłem niczego wyczytać.
- Rozdzielmy się. - odchrząknąłem, chcąc, jak najszybciej pozbyć się mojego zażenowania. - W kantorku... - wskazałem na drzwi na końcu sali, a zanim dokończyłem ona już szła w tamtą stronę. Zapomniała, że podłoga jest mokra lub po prostu zbytnio zaufała swoim nogom. Zanim zdążyłem ją ostrzec przed upadkiem, który przewidziałem nie tylko dzięki mojemu pajęczemu zmysłowi ona w moich oczach w zwolnieniu zaczęła spadać. Gdybym tylko mógł, użyłbym sieci bez chwil zawahania, ale nie chciałem ryzykować odkrycia, a także jej życia, więc podbiegłem do niej najszybciej, jak potrafiłem i złapałem zanim kompletnie przechyliła się do tyłu.
- Znajdziesz... No to... Czego potrzebujesz. - nareszcie skończyłem zdanie.
- Znajdę to czego potrzebuję? - powtórzyła pytająco i przeciągle dziwnym tonem spoglądając głęboko i intensywnie w moje oczy.
- Mhm. - odrzekłem szybko i dziwnie żywo.
- Gdzie? - znów zadała pytanie, przymrużając oczy i przygryzając wargę, by powstrzymać uśmiech, który cisnął się jej na usta.
- Eee... - nie byłem w stanie wydać z siebie, ani słowa. Pochylony nad nią w ten sposób i w dodatku trzymając ją w swoich ramionach, zrobiłbym to, co każdy chłopak zakochany w dziewczynie: pocałowałbym ją. Szatynka zamknęła oczy. Rażąco przypominała mi postać z ilustracji komiksu, gdzie martwa kobieta leżała w ramionach mężczyzny, który nie był w stanie jej uratować. Dlaczego? Bo był za późno. Bo kochał, a ktoś wykorzystał tą słabość, by go zniszczyć; nie z zewnątrz, a wewnątrz. Nie mogłem na to pozwolić. Otrząsnąłem się i wyprostowałem. Dziewczyna, która najwidoczniej też otrzeźwiała ze zmarszczonymi brwiami zrobiła to samo i ostrożnie już udała się do kantorka. Czy była zawiedziona? Może. Ale czy była obrażona? Nie. Wydawało mi się, że bardziej czuła się winna. Jakby za bardzo naciskała, a ja poczułem się tym zbyt przytłoczony. Nie było tak jednak. To ja byłem jedynym winowajcą. Nerwowo przeczesałem włosy i poszedłem za nią.
- Zabiorę się... Za-za no te odłamki szkła. - czemu zachowuję się przy niej, jak jakiś szczeniak?
- Zajmuję mokrą podłogę. - wzięła ze sobą mopa i wyszła, ocierając się o mnie ramieniem w progu. Chciałbym, żeby ułożyła głowę na moim ramieniu i... Ugh... To mnie zaczyna już wkurzać. Myśli pędzą tak szybko, że nawet nie mam okazji ich zatrzymać na czas. Położyłem dłoń na twarzy w oznaku rozpaczy.
- Będziesz tak stał i nic nie robił? - dobiegł mnie głos dziewczyny, w którym usłyszałem nutkę rozbawienia.
- Nie. Nie. - odwróciłem się gwałtownie, drapiąc się po karku.
- To bierz się do roboty! No już, już! - uśmiechała się szeroko i zabrała się za swoją robotę. Uśmiechnąłem się pod nosem, a po moim sercu przeszła fala gorąca nieznanego pochodzenia. Wreszcie wziąłem zmiotkę i łopatkę, by usunąć szkło i ruszyłem w stronę rozbitego szkła. Oglądnąłem się za siebie. Widziałem, że dziewczynie idzie ciężko mycie podłogi, biorąc pod uwagę tak dużą powierzchnię i śliskie podeszwy jej trampek.
- Zamieńmy się. - krzyknąłem przez prawie całą długość sali.
- Nie, nie trzeba.
- To nie było pytanie.
Dziewczyna już dłużej się nie schylała. Uniosła brwi z powodu mojej stanowczości, wciąż mocno ściskając mopa. Odetchnęła ciężko.
- Um... Okej.
Zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Bliżej, bliżej i już naprzeciw siebie. Centymetry od siebie. Unoszące i spadające, co chwila zsynchronizowane klatki piersiowe. Podałem jej do wolnej ręki moje narzędzia pracy, specjalnie, ale nie za mocno muskając jej wierzch opuszkami palców. Uniosła oczy z dołu, z niepewnością wbijając swe oczy w moje. Oddała swój przedmiot w moją dłoń, delikatnie oddając mój gest wewnątrz dłoni. Dziwne, taki mały gest jest w stanie wywołać w moich brzuchu pokaz fajerwerków.
Odeszliśmy w tym samym momencie. Nie chciałem odejść pierwszy, by nie zrozumiała mnie w zły sposób, tak jak wcześniej. Usilnie próbowałem zetrzeć klejącą, a na zmianę śliską substancję. Po nieokreślonym upływie czasu nabrałem w tym wprawy i w ciągu godziny umyłem pół podłogi. Wiem, że mógłbym zrobić to szybciej, gdyby nie dziewczyna. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Czasem nasze spojrzenia krzyżowały się, ale za każdym razem kończyły się nieśmiałymi uśmiechami pod nosem, gdy wracaliśmy do roboty.
- Będziesz się tak na mnie gapił czy... - zaczęła, nie odrywając się od zbierania szkła.
- Tak! Znaczy nie. Znaczy może. Którą opcję powinienem wybrać.
- Tą szczerą. Au! - odskoczyła raptownie. Po chwili konsternacji, usłyszałem kroplę krwi spadającą na posadzkę. Skaleczyła się. I to dość solidnie. Pobiegłem w jej stronę, ale ona ukryła zranioną dłoń w drugiej, przyciskając ją do piersi.
- Nic się nie stało. - zapierała się. - Trochę szczypie i tyle.
- Skoro tak, to pokaż.
Z udręką wymalowaną na twarzy, podała mi dłoń, która rozwarta była cała w krwi. Spojrzałem na nią wzrokiem, który wyraźnie mówił "nic się nie stało, hę?". Speszyła się i chciała ponownie schować rękę, wpierw wyrywając ją z mojego uścisku. Splotłem nasze dłonie, plamiąc swoją krwią.
- Zaufaj mi, proszę. - pochyliłem się nad nią i posłałem jej krzepiący uśmiech. Spojrzała na mnie z nadzieją i pokiwała głową z rumieńcami na policzkach. A ja myślałem, że jestem tym nieśmiałym... Poprowadziłem nas pod prysznice dla drużyny, z których korzystają po intensywnych treningach. Gdyby tylko wiedzieli, że mogę trwale osłabić każdego z nich w inny, wymyślny sposób i w dodatku bardzo krótkim czasie, by już na zawsze dali mi święty spokój, lecz zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo pochopne i niekorzystne byłoby to działanie. Jakoś wytrzymam jakiś marny cios, napawając się myślą, jak doszczętnie mógłbym pokonać Flasha Thompsona... Poprowadziłem dłoń dziewczyny pod zimny strumień wody.
- W ciepłej... - próbowałem wytłumaczyć moje działanie.
- Łatwiej rozwijają się bakterie. Wiem. - dokończyła za mnie uśmiechając się z zadowolenia.
- Dokładnie. - westchnąłem z uznaniem i szczyptą zaskoczenia. Wiadomo, że może to wiedzieć tak naprawdę każdy, ale jestem prawie całkowicie pewien, że ta dziewczyna jest bystra. Zacząłem zmywać krew z jej rąk, subtelnym ruchem przecierając je swoimi. Po chwili sama zaczęła zmywać swoją krew z moich rąk i tak tkwiliśmy przez parę minut lub może więcej, myjąc sobie wzajemnie ręce. W moim przypadku powodowało to serię dreszczy przebiegających wzdłuż mojego ciała raz po raz. Cudowne uczucie, ale nie trwało długo.
- Myślę, że już wystarczy. - odchrząknęła dziewczyna, gdy moja ręka niewiadomo kiedy poszybowała wzdłuż jej ręki, aż do ramienia. Co za wstyd... Pewnie myśli, że jestem jakimś nachalnym zbokiem...
- Przepraszam. - natychmiast się odsunąłem i wyszedłem z pomieszczenia ogarnięty wstydem. Przez następną godzinę w ciągu której zdążyłem skończyć mycie podłogi i zebranie piłek (które poustawiałem na półkach) oraz butów do kantorka, a w końcu do kosza na pranie nawet raz nie spojrzałem na dziewczynę. Może z tego powodu, że robota szła dużo szybciej, a może dlatego, że byłem strasznie zmieszany moim debilnym zachowaniem. Usłyszałem jak dziewczyna wrzucała do kosza najprawdopodobniej ostatnie kawałki szkła. Uległem pokusie i spojrzałem na nią. Kiwnęła do mnie głową, pokazując, że już skończyła to co należało do niej. Powtórzyłem nieśmiało jej gest. Uśmiechnęła się i machnęła w swoją stronę, do drzwi. Opuściliśmy to okropne miejsce i wyszliśmy na mróz panujący na zewnątrz. Dziewczyna trzęsła się z zimna, pomimo tego, że miała na sobie bluzę i coś pod spodem.
- Masz. - ściągnąłem swoją i ułożyłem na ramionach. Podobnie, jak zrobiłem to wczoraj tylko w masce, jako człowiek, którego nienawidzi.
- Nie. Nie trzeba.
- Zamknij się już. - zaśmiałem się i po chwili zaproponowałem - Odprowadzić cię do domu? Zważając na co wydarzyło się ostatnio... - o cholera. Zabrnąłem za daleko!
- A co takiego wydarzyło się ostatnio? - zapytała podejrzliwie, oskarżającym tonem.
- Nic! Znaczy twoja przeprowadzka... I-i pierwszy dzień w szkole! - zapierałem się, jak tylko mogłem - Pewnie jeszcze nie znasz dokładnie okolicy.
- Ach, tak. Rzeczywiście. - zgodziła się, kurczowo trzymając się materiału bluzy, która w każdej chwili mogła upaść na chodnik. Chodnik który równie dobrze mógł być gęstym, ciemnym niebem.
- Prowadź więc na koniec Queens. - uśmiechnąłem się beztrosko i wskazałem rękami przed siebie.
Szliśmy w ciszy, która z jednej strony irytowała mnie, bo, kurde, pewnie sobie myśli, że jestem nudnym kolesiem bez inicjatywy i iskry kreatywności; jednak z drugiej była kojąca i przyjemna, a także, o dziwo, zwyczajna. Chciałem zadać jej tyle pytań.
- Czemu milczysz?
- Ty też milczysz.
- Tak, ale ja zapytałam cię czemu.
- Bo mam tyle pytań, że nie jestem w stanie wybrać, które powinno być zadane w pierwszej kolejności, a które wyrzucone w wieczną pustkę.
- Niezły z ciebie poeta.
- Podobno laski na to lecą. Chociaż tak naprawdę to się nie sprawdza.
- No nie wiem...
Spojrzałem, a ona obdarzyła mnie najbardziej nieśmiałym uśmiechem (a może nawet szczerzeniem się) jakie widziałem. Jak inaczej mogłem to nazwać, jak nie uroczym? Odwzajemniłem jej uśmiech. Podrapałem się po karku w zakłopotaniu. Może powinienem poczytać więcej wierszy? Chwila, chwila... Ale po co? Przecież nie mogę! Kiedy to do mnie dotrze? Kiedy tak szliśmy nasze dłonie się musnęły przez ułamek sekundy. Ułamek sekundy który spowodował przepływ prądu pomiędzy nami, ujmując to czysto pod kątem fizycznym, ale pod innym, o którym nie miałem za grosz pojęcia... Nazwałbym to zdarzenie iskrą? Możliwe, że tylko jednostronną, bo dziewczyna zaraz wsunęła widocznie zmarznięte dłonie do kieszeni bluzy. Może by się ogrzać, a może po to, by uniknąć kontaktu ze mną. Wkrótce niespodziewanie odezwała się:
- Więc zadaj mi jedno z tych nieskończonych pytań.
- Jesteś lesbijką? - wypaliłem. - To znaczy... Nie myślę, że jesteś, ale jakbyś nią była też by mi to nie przeszkadzało. Z-znaczy nie, że mi to przeszkadza; bardzo to toleruję i w ogóle i-i...
Dziewczyna położyła palec wskazujący na moich ustach, by mnie uciszyć. Popatrzyła się na mnie pobłażliwie.
- Jesteśmy już pod moim domem. - zakomunikowała.
Balem się, że dogłębnie ją uraziłem tym pytaniem, dlatego nie wyrzuciłem z siebie ani słowa. Oddaliła palec z moich warg, które potrzebowałem oblizać. Już miałem się oddalić w ciszy, by oszczędzić jej głupoty, jakie plotę. Spuściłem głowę w dół i zacząłem się odwracać od dziewczyny przy której poczułem coś nieznanego, podczas gdy ona wchodziła po schodach do swojego mieszkania.
- Hej Peter.
- Hm? - zatrzymałem się, nie odwracając się.
- Nie jestem lesbijką.
- Strasznie cię przepraszam.
- Nie masz za co. -
Moment ciszy podczas, której wahałem się czy powinienem poczekać, aż się pożegnamy czy kierować się do swojego mieszkania. Kopnąłem samotny kamień, co miało zakcentować moje odejście i postawić krok, ale ona miała jeszcze coś do powiedzenia.
- Ach i Peter?
- Tak?
- Naprawdę cię lubię.
Zmarszczyłem brwi w zaskoczeniu i odszedłem bez słowa. Chciałem jej odpowiedzieć. Naprawdę chciałem. Ale nie wiedziałem, jak. Istniały dwie opcje, a wybór którejś z nich skończyłby się jej cierpieniem. Tymczasem zostawiłem ją za sobą, w milczeniu wgłębiając się w co raz to ciemniejsze uliczki Nowego Jorku. Miałem nieodpartą ochotę odwrócić się w jej stronę i jej odpowiedzieć:
"Ja też cię lubię. Bardziej niż myślisz" Bardziej niż pozwalają mi na to moje zasady... Dodałbym w myślach.

----------

Zostawcie coś po sobie! Gwiazdki i komentarze mile widziane! To dla Was jedynie parę sekund, a mi daję silną motywację, żeby pisać dalej! <3


Zapraszam także do czytania innych opowiadań mojego autorstwa! Od kryminałów, przez dramaty, sci-fi, superbohaterów, aż po amatorską poezję!

Under Your Spell || Spider-Man [W TRAKCIE POPRAWEK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz