Wolę umrzeć z tobą, niż żyć bez ciebie

937 71 13
                                    

Pojawiły się ostatnie drzwi, tym razem nieoznakowane cyfrą, lecz symbolem- czerwonym kwiatem. Byłem jednym, wielkim kłębkiem emocji; ślina z trudem przeszła przez przełyk, oczy wyschły, jakby wykorzystały swój limit łez na dziś. Z jednej strony chciałem dojść do dna tego wszystkiego, a z drugiej wolałem wiedzieć nic. Ruby tu gdzieś jest, być może torturowana przez tę mroczną moc. Pewnie cierpi, a ja otwieram jakieś durne drzwi, by tylko sobie uświadomić, jak bardzo mi na niej zależy i że zrani mnie to tak strasznie, że cierpienie będzie nie do opisania, jeśli się okaże, że ją straciłem. Policzyłem do trzech, nabrałem powietrza do płuc i wszedłem do środka. Na środku leżała trumna, do której już raz zostałem niegdyś wrzucony. Podejrzewam, że był to też ten owy wielki przedmiot ówcześnie ukryty za ścianą. Obejrzałem się wokół; drzwi przez które dopiero co przeszedłem zniknęły. Zamiast tapety, były lustra. Widziałem jedynie własne odbicie i zamkniętą trumnę. Żyć albo umierać; zebrałem siły i otworzyłem wieko drewnianego pudła śmierci. Na wyścielonych poduszkach leżała Ruby. Była bardziej blada, niż zwykle, jej zamknięte powieki pokryte były wieloma małymi żyłkami o niebezpiecznie i intensywnej barwie, a podkrążone oczy były zaczerwienione; usta sine i popękane, a policzki ledwo co rumiane. Jedynym elementem, jaki pozostał na miejscu były jej długie kruczoczarne włosy, które mimo braku sprzyjających aspektów w tym momencie, błyszczały, jak zawsze. Złapałem ją za bezwładną dłoń z nadzieją. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, co oznaczało że jeszcze nie uciekła do świata umarłych. Chyba, że to jej kolejna projekcja. Wtedy sztylet znów zostanie wbity mi w plecy, aż za którymś razem trafi w samo serce. Niespodziewanie otworzyła oczy, oddychając ciężko.
- Peter... Nie m-możesz tu być. - wyszeptała. Nie potrzebowała spojrzeć w moim kierunku, by wiedzieć, że to ja.
- A ty tak? Muszę cię stać wydostać.
- N-nie rozumiesz. - jej oczy poczerniały. - W-weź to. - podała mi tę samą substancję, dzięki której tak bardzo osłabłem jednego dnia. - Tylko jedna osoba może stąd wyjść. Wierzę, że będziesz t-to ty. Mam nadzieję, że będziesz to ty, a nie ona... - krew zalała jej twarz, a moja uwaga uległa nagłemu rozproszeniu.
- Czy ktoś wspomniał o mnie? - ni z tego, ni z owego, tuż obok mnie wyrosła z ziemi żeńska wersja diabła. - Tęskniłeś?
Zdezorientowany spojrzałem w stronę trumny, w której nie znajdował się już nikt.
- Co ty z nią zrobiłaś?!
- Och, kochanie. Jeszcze nie wiesz? Ja... - złapała za maskę i odrzuciła ją, poprzedzając swe radośnie wypowiedziane słowa - jestem nią!
Co tu się do cholery przenajświętszej dzieje? Czy to możliwe, że ktoś o tak dobrym sercu może być tak okrutny? W ręku wciąż kurczowo trzymałem strzykawkę i byłem prawie pewien, że istnieje tylko jedno wyjście; wstrzyknąć jej to w szyję. Ciężko było mi być świadkiem takiego obrotu akcji, w którego wyniku muszę skrzywdzić kogoś mi tak bliskiego. I to nie z własnej winy. Nie czekałem, ani chwili. Wystrzeliłem sieć wprost w jej twarz. Kobieta, która podawała się za Ruby zaczęła się wiercić, próbując ściągnąć lepkie nitki z twarzy, kiedy ja popełzłem po suficie i spuściłem na pajęczynie, by ominąć jej szaleńcze wymachiwania rękoma i wstrzyknąć jej to w szyję. Gdy mi się to udało, upadła na kolana, a w trumnie znów ukazała się chorowita Ruby.
- Zatrzymałeś ją. Z-znaczy mnie. Nie wiem... A-ale nie na długo.
Zaczynałem rozumieć, że dzieje się tu coś, co przekracza ludzkie pojęcie i wchodzi w kategorię wydarzeń nadnaturalnych. Wziąłem Ruby na ręce i rozbiłem jedno z luster, dzięki czemu reszta poleciała, jak domino.
- Pete, m-musisz mnie tu zostawić. Ona nie jest n-normalnym człowiekiem, t-tylko wiedźmą.
- Nigdzie się stąd bez ciebie nie ruszę.
- N-nie rozumiesz. Chcesz u-umrzeć czy może w-wolisz uciekać, aż do k-końca swojego nieskończonego ż-życia?
- Póki będę mieć siłę w nogach, będę biec.
- N-nikomu nigdy nie udało się wyjść z tej p-pułapki.
- Jestem geniuszem. Wykombinuję coś.
- S-skromnisiu, jestem dla ciebie o-obciążeniem. Zostaw mnie, proszę...
- Mam pewien pomysł. Prawdopodobnie oboje przez niego umrzemy, ale...
- Peter...
- Jaką masz grupę krwi?
- Błagam cię...
- Nie. Robimy to. Nie obchodzi mnie czy umrę. Obchodzi mnie to czy ty przeżyjesz.
Wziąłem pustą strzykawkę i wbiłem w żyłę, co zabolało, jak nie z tej ziemi, bo reszta trującej substancji podrażniła mój organizm.
- Ona...
- Jesteśmy bezpieczni. - wystrzeliłem sieć w szparę, skąd mogła przedostać się ta zmora. W pewnym momencie pajęczyna zrobiła się cienka i przestała wyłazić tak szybko, jak bym tego pragnął. Gdy wstrzykiwałem Ruby swoją krew. Nie przejmowałem się grupą krwi; odkąd zostałem ukąszony, żadna ze standardowych grup nie obejmuje moich, za to moja obejmuje wszystkie.
- Twoja sieć... Ona... Musisz p-przestać. - prosiła mnie, gdy pobierałem od siebie następną dawkę i zabierałem się do jej podania, jednak ręka Ruby mnie powstrzymała.
- Powracają ci siły? Bardzo dobrze. - zignorowałem jej słowa, naciskając tłok tuż przy jej skórze. Czułem jak siła uchodzi z mojego ciała.
- Peter, błagam. Wolę umrzeć z tobą, niż żyć bez ciebie.
- Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym... - ból rozprzestrzenił się po moim ciele. - Dał ci umrzeć.
Dziura zabezpieczona siecią, słabła i pękała pod wpływem czarów konającej czarownicy. Ruby złapała mnie za rękę, patrząc się w moje oczy.
- To już ostatnia. Zaraz wykończysz swoje serce.
- Tylko pół. - uśmiechnąłem się smutno, a dziewczyna zaśmiała się lekko przez łzy, bardziej z bezradności, aniżeli ze szczęścia. Wielkie krople spływały po jej twarzy, sprawiając, że cała poczęła się świecić. Zaczęła nabierać kolorów, a ruchy jej ciała przestały być już wykonywane z tak wielkim trudem. To co robiłem działało i nie zamierzałem poprzestać. Już bez sprzeciwu, dziewczyna przyjęła kolejne wstrzyknięcie, zamykając oczy, jakby w strachu. Serce krajało mi się na widok jej w tak opłakanym stanie, bo już nie fizycznym, tylko psychicznym. Zapewne przez to będzie bić się w pierś do końca życia, rozmyślając, co mogłaby zrobić inaczej, co zmienić, a czego ominąć. Zacząłem krztusić się krwią, a w jednym z odłamków lustrzanych zobaczyłem swoją białą, jak kreda postać. Ruby ujęła moją dłoń, zmieniając pozycję na siedzącą i patrzyła się w moje oczy, które powoli zaczęły pokrywać mgła i chęć odpoczynku. Jej dotyk odpędził ode mnie pomysł na chociażby zamknięcie powiek.
- Obiecaj mi, proszę. Że nigdy, przenigdy nie będziesz myślała, że mogłabyś coś w jakikolwiek sposób zmienić, dobrze?
Dziewczyna wpatrywała się we mnie załamanym wzrokiem, któremu towarzyszyła teraz samotna łza.
- Obiecujesz? - powtórzyłem, starając się ignorować uczucie, a raczej jego powolne zanikanie w ciele. Ruby zaczęła niekontrolowanie szlochać. Resztkami sił, dotknąłem jej policzka.
- Nie płacz. Nie z mojego powodu. I tak... Argh... - poczułem kujący ból w żebrach. - Sprawiłem ci tyle przykrości... - spuściłem głowę w dół, patrząc się, jak przez mój strój zaczynają wyławiać się sączące się w groźnym tempie rany.
- Ależ Peter. Nie rozumiesz? Problem nie tkwił w tobie. - uniosła palcem mój podbródek. - Tylko we mnie. Wybaczysz mi? Proszę. A obiecuję ci, że nigdy... Nie będę myślała o tym, jak mogłam postąpić. - oparła czoło na moim ramieniu.
- Wybaczam ci. Jak nie mógłbym wybaczyć tobie, skoro cię...
Nagle wszystko zaczęło spowijać ciemność. Słyszałem tylko dramatyczne i bezradne urywki słów Ruby.
- Kocham... - już po raz ostatni bezwładnie przejechałem palcami przez jej włosy.
A więc tak wygląda śmierć.
Myślałem, że będzie gorzej.

----------

Zostawcie coś po sobie! Gwiazdki i komentarze mile widziane! To dla Was jedynie parę sekund, a mi daję silną motywację, żeby pisać dalej! <3


Zapraszam także do czytania innych opowiadań mojego autorstwa! Od kryminałów, przez dramaty, sci-fi, superbohaterów, aż po amatorską poezję!

Under Your Spell || Spider-Man [W TRAKCIE POPRAWEK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz