Zachód słońca tego dnia był niezwykle piękny. Dane jak zwykle czytał książkę na temat przygód jakiegoś wyimaginowanego maga. Był już w połowie, gdy westchnął i odłożył książkę. Spodziewał się akcji, realizmu, świetnej fabuły - tak, jak obiecywała bibliotekarka. "Nie będziesz żałował" - powiedziała wtedy, puszczając do niego oczko. Może to był jakiś nowy sposób na podryw, a on jak zwykle nie zareagował?
Położył książkę w bezpieczniejsze miejsce i wyszedł przed dom. Wkrótce jego matka i siostra miały wrócić z targu. Rozłożył się na ławce, ale po paru minutach został zmuszony do zmiany pozycji.
- Mógłbyś to chociaż raz zrobić z taktem - powiedział niezadowolony.
- Mógłbyś chociaż raz nie kłaść swoich nóg na ławkę - warknął do niego. - To ja ją robiłem, gdy ty siedziałeś i czytałeś marne romansidła. Ucieleśnienie męskości - prychnął.
No tak... Carver był jego młodszym bratem. Jest, krótko mówiąc, jak wrzód na dupie. Kompletnym przeciwieństwem swojej bliźniaczki - Aveliny. Z ich całej trójki tylko on nie miał w sobie magii. Avelina nie władała magią krwi, wyłącznie zwykłą - na szczęście.
Carver nigdy nie pochwalał decyzji rodziców o ucieczce, a tym bardziej jakiejkolwiek decyzji swego brata. No tak, bo przecież tylko on był rozsądny.
Dane wstał, lecz zauważył dwie dziwne postaci w tłumie w miasteczku. Nie pasowały do reszty.
- Carver... spójrz - powiedział i chociaż brat na początku go nie rozumiał, po chwili zauważył. Wyglądali jak ci, którzy pochwycili ich ojca... i zabili.
- Coś ty zrobił, Dane?! - warknął, ściszając ton. - To po ciebie idą! Chcesz, żeby ciebie też zabili?!
- Nic nie zrobiłem! - zaprzeczył. - Jakoś przez ostatnie cztery lata nie zauważyłem, by mój brak mógł ci przeszkadzać. Może lepiej będzie, gdy mnie zabiorą.
Carver zamilkł na chwilę.
- Bracie... ja po prostu...
Nawet nie zdążyli odwrócić głowy, gdy dwoje mężczyzn było już na ich podwórku. Ucieczka nie miałaby sensu.
- Dane Letifer?
Na początku nie odpowiedział. I nie miał zamiaru.
- Nie chcemy cię skrzywdzić.
- Wielu osobom obiecywaliście, że ich nie skrzywdzicie. Żadna z nich już nie żyje, a ja nie chcę dołączyć do ich grona.
Zacisnął pięści. Nie ukrywał, że się ich obawiał.
- Posł...
- Nie, odejdźcie.
- Słuchaj, wiemy jak skończył twój ojciec, ale ty możesz skończyć gorzej. Jesteśmy tu z polecenia samego króla. Zostałeś Wybrany, tak samo jak pozostała szóstka. Masz z nami iść, czy tego chcesz czy nie.
Dane spojrzał na brata. On już go dobrze znał - najchętniej sam by stąd odszedł, gdyby tylko miał okazję i nie był gderliwym szesnastolatkiem.
- Idź... bracie. Przekażę im wieści.
Dane z żalem spojrzał na mężczyzn. Dlaczego? Dlaczego teraz?
Od czterech lat nikt ich nie nachodził, żyli w spokoju, ale to? To było jeszcze gorsze. Nie chciał w taki sposób rozstawać się z rodziną.
- Nie - powiedział. - Nigdzie nie idę.
- Dane, nie bądź głupi - Carver silił się na cichy ton, ale mężczyźni go usłyszeli.
- Posłuchaj brata, Dane. I tak nie masz wyboru.
- Nie mam? - prychnął. - A od zawsze zdawało mi się, że żyjemy w wolnym kraju. Nie możecie ze mnie zrezygnować? W królestwie są tysiące ludzi.
Najwyraźniej mężczyźni mieli go już dosyć. Jeden z nich do niego podszedł, bardzo blisko. Zbyt blisko.
- W królestwie są tysiące ludzi, tak, masz rację. Niewiele jest jednak magów krwi. Przyłącz się do nas bez oporu, a władze nie będą mogły cię dotknąć.
Dane nadal nie był do tego przekonany. Miał tylko dwa wyjścia: zgodzić się albo zostać do tego przymuszonym. Wolał drugą opcję, ale nie był z tego powodu szczęśliwy.
- Dobrze. Pojadę z wami. Nie obiecuję jednak, że będę zachowywać się jak Wybraniec.
- Najwyżej cię do tego zmusimy.
Wybraniec, czy skazaniec... - pomyślał. - Dla nich to bez różnicy.