Nie chciałam wychodzić ze swojego pokoju. Bardzo mi się podobał. A tym bardziej nie chciałam błądzić po korytarzach. Skoro Kamil mieszka w tym domu nie wiadomo ile, a zaprowadzenie mnie do pokoju zajęło mu 45 minut z mapą, to ile mi by zajęło. A poza tym przed tym jak odszedł powiedział, żebym nie wychodziła z tąd. Więc zaczęłam się rozpakowywać. W dziwnych okolicznościach gdy otworzyłam szafę pojawiły się tam już moje ubrania. Wszystkie! Nawet zniszczona sukienka, którą miałam wyrzucić, ale zapomniałam. Miałam na sobię brudne po podróży ubrania( sam lot samolotem to 10 godzin. A jeszcze trzeba dojechać z Warszawy do lasu w Krakowie. To razem 13 godzin), więc postanowiłam się przebrać. Zauwarzyłam, że ta sukienka to był wyjątek, bo w mojej szafie nie było już rozdanych i zniszczonych ubrań. Zamiast tego było mnóstwo nowych. Ubrałam granatową bluzkę z białym sercem i czarne spodenki. Ale gdy otworzyłam walizkę, były tam rzeczy, ktôre wzięłam ze sobą. Ledwo się zmieściły do szafy. ( nie było ich mało bo pakowałem się na 2 miesiące). Gdy otworzyłam komodę w jednej szufladzie były zeszyty i podręczniki. W drugiej szufladzie były dziwne rzeczy. Był jakiś patyk, nóż( po co mi nóż!? Nie chce być mordercą), rękawiczki ze skôry, plecak, buty, branzoletka i książka( a raczej księga) w brązowej skórzanej okładce. Był tam też pistolet, a obok naboje i gumki, spinki i szczotka do włosów. Dziwne połączenie. W trzeciej były fiołki z jakimiś płynami. Pozostałe 2 szuflady były puste.
Otworzyłam 1 drzwi. Jak się spodziewałam była w nich łazienka. Drugie zaś były zamknięte na klucz. Widok z okna przedstawiał przód domu - 2 samochody zaparkowane obok siebię, a za nimi bezdenny las. Moi dziadkowie mieszkają w lesie w Krakowie( No dobrze, wprzedmieściach) , więc gdybym tu mieszkała musiałabym wstawaćo godzinie 6, bo musiałabym się przyszykować i jechać ponad godzinę do szkoły. Właściwie teraz zmieniam szkołę. Będę chodziła do gimnazjum.
Gdy już poznałam pokój wybrałam książkę pt,, Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy. Złodziej Pioruna'' i położyłam się na łóżku. Książka okazała się bardzo ciekawa.Kończyłam siódmy rozdział, gdy Kamil wszedł do mojego pokoju.
- Chodź do salonu. Dziadek wrócił.
Dziwne, że jedno zdanie może wywołać tyle emocji. Szczęście( że zobaczę dziadka), nadzieję( że domyślę się o co z tym wszystkim chodzi), podejrzliwość( delegacja trwała tak któtko?) i zmartwienie ( czy dziadek jest zdrowy?). Ale postanowiłam nie pytać Kamila, bo wiedziałam, że i tak mi nie odpowie. Zamiast tegopostanowiłam za nim pójść. Wyszliśmy z pokoju. Zobaczyłam znajomy widok labiryntu korytarzy i drzwi. Wtedy stało się coś niezwykłego. Kamil coś szepnął i wykonał jakiś gest rękami, a przed nami pojawiły się schody prowadzące do ogromnych drzwi. Chociaż wrota były by pewnie lepszym opisem. Miały pięć metrôw, były ze stali i miały mnôstwo zamykań. Pewnie salonu.
- Jak ty to...
- Za chwilę - przerwał mi. Miałam już dosyć tych sekretów, ale miałam je poznać zaś niedługo, więc otrząsnęłam się i zeszłam po schodach za bratem. Kamil nacisnął kolejny przycisk, a wrota zaczęły się otwierać. Oglądaliście Harry'ego Pottera? Jeśli tak to pamiętacie fragment w więźniu z azkabanu, podczas gdy Syriusz black włamał się do Hogwartu i zamykali wrota. To wyglądało to tak samo tylko z otwieraniem. Jeśli nie oglądaliście lub zapomnieliście to wyglądało to obłędnie.
Gdy drzwi się otworzyły weszliśmy salonu, który okazał się skrzydłem szpitalnym. - Jeśli uważasz, że to salon to jesteś... - zatkał mi usta ręką. Teraz to się wkórzyłam. Nie mówi mi co to wszystko ma znaczyć. I jeszcze nie pozwala mi dojść do słowa. Tak się nie tratuje siostry. Miałam na niego nawrzeszczeć, ale cała złość ustąpiła, gdy na jednym z łóżek zobaczyłam dziadka. Miał na sobię łachmany, był bardzo chudy; wyglądał jakby nie jadł nic konkretnego od miesięcy, wyglądał jeszcze starzej niż zwykle, był cały w siniakach i bardzo blady; jego skóra przybrała kolor kartki. Nie był przytomny. Koło jego łóżka była lekarka, która podawała mu leki i babcia. Była cała we łzach i gładziła jego bladą i wymizerniałą rękę. Jeszcze nigdy nie wydziałam jej w takim stanie. Podeszłam do nich cicho.
- Babciu... czy on... - nie skończyłam. Cała zalałam się łzami. Przytuliła mnie.
- Jeszcze żyje, ale jego stan jest bardzo poważny. Jej włosy zafarbowane na brązowo były całe spocone. Nawet nie zauwarzyłam jak Kamil do nas przyszedł. Nie zauwarzyłam także, gdy jego twarz w całości pokryła się łzami, póki nie usiadł na trzecim krześle i się do nas nie przytulił. Było mi miło, że ktoś płacze ze mną z tego samego powodu, chociaż to babcia i brat, nikt jeszcze tak nigdy nie zrobił w stosunku do mnie. Wyjątkiem było to kiedy z rodziną opłakiwałam rodziców. Było tak tylko dwa razy w całym moim życiu. Wiem, że niezbyt was to interesuje, ale zawsze chciałam przeżyć coś takiegojeszcze raz. W końcu się od nich oderwałam i spojrzałam na dziadka. Wytarłam łzy i wzięłam jego rękędo swojej. Źle wyglądał, ale był ciepły. Chociaż to. Puściłam jego rękę, bo przez to jeszcze bardziej chciało mi się płakać i rozglądnęłam się po skrzydle szpitalnym. Było dość duże. Na końcu były jakieś drzwi. Pewnie gabinet lekarski. Wcześniej byłam zbyt oszołomiona, żeby o tym pomyśleć, ale skąd dziadkowie mają tyle pieniędzy?
Otwarcie wrót wyrwało mnie z zamyślenia. Ciocia przyszła.
- Tu jesteście. Wszędzie was szukałam.- nagle zobaczyła dziadka. Jej twarz pokryła się łzami. Niechciałam tu więcej przebywać, więc wybiegłam przez nie wiedząc dokąd. Niechciałam o niczym myśleć. Straciłam rodziców. Może niedługo stracę dziadka. Dookoła mnie dzieją się dziwne rzeczy i nikt nie chce mi powiedzieć o co chodzi. Nie myśląc wbiegłam po dziwnych schodach i pobiegłam przed siebię. W niekończący się labirynt korytarzy i drzwi.Podobało wam się? Czy myślicie, że moja powieść zaczyna się nnudno? Napiszcie w komentarzach.

CZYTASZ
Magowie
Viễn tưởngOd tajemniczego zniknięcia rodziców Melani i Kamila, Melania rozstała się ze starszym bratem i zamieszkała u cioci w nowym yorku podczas gdy on został z babcią w Polsce. Melania przyjeżdża w wakacje odwiedzić brata i dowiaduje się, że niektóre rodzi...