-Co?
-Tak, dobrze słyszałeś.-patrzyła na mnie z uwagą.-Wiem, że obiecałeś mojemu... Nie mogę cię przenocować. A Adam, jest sam, jego ojciec przyjedzie najwyżej za tydzień. I może cię spokojnie przenocować o ile się zgodzi.
-Przemyślałaś to sobie, co?-wyciągnąłem w jej stronę palec.-Ale z ciebie mściwa kobieta. Każesz mnie za nie wyparzony język, czy co?
-Nie.-ucięła stanowczo.-Nie karzę cię.
-Nie masz lepszych pomysłów?
-Lepiej módl się, żeby się zgodził.-weszła do środka.
Adam był bardzo nieufny co do obcych, albo do ludzi, których znał parę godzin. I na moje szczęście, lub nie szczęście, zgodził się.
-Jesteś mi winien przysługę.-powiedział i poszedł po pościel.
Diana poszła już do domu, normalnie to bym ją odprowadził, ale wystarczyło na nią popatrzeć. Pofarbowane, w nieładzie włosy, marsowa twarz, skórzana kurtka no i jeszcze te ciężkie buty ponad kostkę.
Adam skopiował materiały z pendriva i oddał go Dianie.
***
Gdy tylko zamknęłam wejściowe drzwi, uderzył mnie zapach spalonego jedzenia. Przeszłam do kuchni, w koszu leżała patelnia z czymś do niej przyklejonym. Mama próbowała zrobić coś do jedzenia.
Zaśmiałam się. Jedyne co mamie wychodziło to kanapki... i sałatki. A może wszystko co kończyło się na "i".
-Długo cię nie było.
Podskoczyłam i znalazłam się twarzą w twarz z mamą.
-Wystraszyłaś mnie. Trening judo z Adamem.-wyjaśniłam.
-Po co ci to?-spytała rozkładają ramiona.
Wzruszyłam ramionami.
-Czuję się pewniej?
Mama przewróciła oczami. Wycofała się z kuchni i wpadła na tatę.
-Zguba się znalazła.-Uśmiechnął się.
***
Otworzyłem szybko oczy, ale nie ruszyłem się.Coś mnie obudziło.
Wiedziałem gdzie jestem, nie byłem zdezorientowany. Sztywno zwlekłem się z kanapy i nie wiem jak, ale zdążyłem przywalić stopą o ciężki fotel. Wciągnąłem szybko powietrze. Kurka. Podziałała jak zimny prysznic. Podniosłem komórkę. Nowa wiadomość. Od Dereka.
"Bankiet jutro, załatwiłem ci bilety, przyjedźcie do siedziby. Przedstaw ją jako Melanie Whitman. Nie wychylajcie się."
Żadnych informacji o Bebe. I informacje o zarezerwowanym locie.
Wszedłem do sklepu, gdzie powitała mnie zdziwiona ekspedientka.
-Szukam wieczorowej sukienki. Dla dziewczyny.-rzuciłem szybko.
Brunetka zasypała mnie miliardem pytań o jej wysokość, figurę, karnację, kolor włosów... Umiałem odpowiedzieć na część pytać, niepocieszona poszła czegoś poszukać. Wróciła po krótkim czasie niosąc szafirową długą sukienkę.
***
Niosąc torby z zakupami, przeszedłem przez otwarte drzwi do domu Diany. Jej rodzice pojechali do pracy. Zapukałem do drzwi jej pokoju. Nikt nie odpowiedział. Zapukałem jeszcze raz. Dalej nic.
Pchnąłem drzwi. Na początku nigdzie jej nie widziałem, ale później mój wzrok natrafił na postać zwiniętą na łóżku. Podszedłem bliżej. Chciałem zawołać:"Wstawaj śpiochu." Ale nie wiem co mnie powstrzymywało.
-Gapisz się.-mruknęła zaspana.
Oparłem się o komodę.
-Wcale nie.-odparłem z przekonaniem.
Miała zaspane oczy i jeszcze bardziej roztrzepane włosy. Opuściła nogi na podłogę. Wciągnęła ze świstem powietrze i szybko podciągnęła je na łóżko.
-Dzieńdoberek!!! Wstawaj przed nami jeszcze długi dzień.
Zmrużyła oczy.
-Co to za torby?
-Aaa, mało co bym zapomniał.-mówiłem śpiewnym tonem.-Twój brat skontaktował się ze mną, jedziemy do Nowego Jorku. Zobacz co ci przyniosłem.-Uśmiechnąłem się i podałem jej torby.
Popatrzyła na mnie nie ufnie i zaczęła wyciągać koronkową sukienkę.
-To na bankiet.
Na jej twarzy malowało się zdziwienie i... jeszcze coś co nie umiałem określić. Najdelikatniej rozłożyła sukienkę na łóżku. Dotknęła materiału.
-Mam to ubrać?
Okay. Mówię jej że, jedziemy do Nowego Jorku na bankiet, gdzie zobaczy brata. A ona pyta się o sukienkę?
-Nie podoba ci się?
-O to chodzi! Nie stać mnie na taką kieckę.
-A mnie tak. Zobacz co jeszcze przyniosłem.
Popatrzyła na mnie, a następnie wyjęła z torby torebkę i buty.
Uśmiechnąłem się gdy zobaczyłem, że opadłe jej kopara. Zaczęła oglądać szafirowe szpilki.
-Będę musiała nauczyć się w nich chodzić.
***
-Co powiem rodzicom? Mamo, tato jadą do Nowego Jorku, zobaczyć się z bratem, który nas opuścił. Pracuje w firmie, która pracuje nad uzależniającym serum...
-Został tam zatrzymany przymusowo. Sprawdzają pracowników od czasu, kiedy trochę informacji wyciekło do prasy.-ściągnął usta w cienką linię.-I jestem bardzo ciekawy co im powiesz.
Popatrzyła na mnie z nad przymkniętych powiek i założyła włosy za ucho. Zaczął dzwonić telefon. Szybko chwyciłem telefon i zobaczyłem, kto dzwoni.
Cholera.
Rzuciłem się do biegu, najszybciej jak potrafiłem wybiegłem z domu Diany. Gnałem ile sił w nogach, telefon jeszcze dzwonił. Przebiegłem przez jezdnię. Jakiś samochód zatrąbił. Mijałem spacerujących ludzi w parku. Wykończony oparłem się o drzewo. Telefon nie dzwonił. Rzuciłem telefon obok drzewa i oparłem ręce na kolanach. Słyszałem własny urywany oddech i krew huczącą w żyłach. W centrum mojego wzroku pojawiły się adidasy, a zaraz potem i nogi.
-Co. Ci. Odbiło?- rzucała gdy tylko nabierała powietrza.
-Odejdź!-wyrzuciłem gdy tylko złapałem oddech.
-Co?-spytała gniewnie. Dalej się nie ruszałem.
-Odejdź, zadzwoni znowu-nabrałem powietrza.-Wyjaśnię ci później. Obiecuje.
-Okay.-odparła lodowano, a jej łydki zniknęły mi z oczu.
Czekałem. Telefon nie dzwonił, robiłem się nerwowy. A jeśli coś wie? Nie. Nie może wiedzieć. Wybrałem do niego numer. Czas jakby zwolnił. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał. Przesadził odebrał po piątym.
-Och, dzwoni mój pierworodny, co się stało? Skończyły ci się pieniążki? Och, nie.-przybrał teatralny ton.
Ale żenada. O kurde, powiedziałem to na głos.
-Udam, że tego nie słyszałem.-urwał.-Dopóki nie obgadamy paru spraw.
Zamknąłem oczy i odwróciłem się do drzewa.
CZYTASZ
Wrócić na nowo
AdventureCo ludzie wiedzą o wielkich korporacjach? O głowach tych firm? Ich życie ,a nasze życie ma inne wartości i cenę. Czy Diana stanie w obronie wartości życia już nie żyjących "zwykłych ludzi"?A może nie podoła przez przeciwności losu? Co będzie mocnie...