#19

470 25 3
                                    

Rozdział z perspektywy Matteo ;*

Budzę się i lekko otwieram oczy, oświetlane przez światło słoneczne dobijające się przez zasłony. Swój wzrok kieruję na prawo. Tam na szafce stał budzik. Wskazywał 9.17. Mmm... mogę jeszcze spać... 

Chwila...

9.17?!

Na 11 mamy lot!

Szybko wstaję, i idę pod prysznic. Po wykonaniu tej czynności idę spakować walizkę. Pakuje do niej jakieś koszulki, spodenki, spodnie, bluzę, koszulę, strój kąpielowy i takie tam pierdoły. W między czasie sobie przypominam że powinienem zadzwonić do Luny. Biorę swój telefon i go odblokowuję. Wchodzę w kontakty i wybieram numer do dziewczyny.

Pierwszy sygnał...

Drugi sygnał...

Trzeci sygnał...

A może ona śpi? Niee niemożliwe.

- Halo? Matteo? - słyszę głos w słuchawce.

- Hej skarbie. Pamiętasz ze na 11 mamy lot? - zapytałem

- Jasne że pamiętam - zaśmiała się - jak miałabym nie pamiętać?

Zaśmiałem się razem z nią.

- Spakowałeś się już? - zapytała.

- Oczywiście, ledwo zdążyłem.

Znowu się zaśmiała. Jak ja kocham ten jej dwięczny śmiech. Jest takie słodki... I uroczy... I wspaniały. Jedyny w swoim rodzaju. Śmiech mojej dziewczyny.

- To jak? Widzimy się o 10? Przyjadę po ciebie. - powiedziałem.

- Jasne słońce. Do zobaczenia - odparła I rozłączyła się.

~*~

- Pasażerów lotu 136 do Paryża proszę o podejście do bramek. - usłyszeliśmy z głośników.

- Luna to nasz lot! Chodźmy! - złapałem za walizki i pociągnąłem je w stronę wskazanego przez kobietę miejsca. Odebralismy swoje bilety i ruszyliśmy w stronę samolotu. Poczułem na swojej ręce inną. Obróciłem się i spojrzałem na przerażoną brunetkę.

- Skarbie co się stało? - zatrzymałem się.

- Matteo... bo ja... nigdy nie leciałam samolotem... boje się - powiedziała z przerażeniem w oczach.

- Kochanie... Jesteś ze mną... nic ci nie będzie spokojnie. - objąłem ja w pasie i przytuliłem. Wtuliłem swoją głowę w zagięcie jej szyi. - Wszystko będzie dobrze, słońce - głaskałem ją kojąco po głowie. Po chwili ona oderwała się odemnie i chwyciła za rękę.

- Idziemy - powiedziała pewnie - Dam radę - ścisnęła moją dłoń i ruszyła w kierunku samolotu ciągnąc mnie za sobą.

~*~

- Za godzinę wylądujemy na lotnisku w Paryżu. Proszę o zapięcie pasów przed lądowaniem. - usłyszeliśmy głos kobiety. Luna poruszyła się niespokojnie na moim ramieniu. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie.

- Matteo... a jeśli nie wylądujemy? - zapytała.

- Spokojnie kochanie. Wszystko będzie dobrze. Mamy doświadczonych pilotów. Na pewno sobie poradzą. - odparłem. Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas. Przez okienka było już widać światła lotniska. Wiedzieliśmy że za kilkanaście minut wylądujemy. Nie kilka a kilkanaście. Lądowanie to nie jest takie hop - siup.
Zapięliśmy pasy i usiedlismy wygodnie na swoich siedzeniach. Po chwili Luna złapała mnie mocno za rękę.

- Luna już mów...

- Patrz - powiedziała I pokazała palcem na skrzydło. Spod niego padały iskry. Po chwili zaczęło płonąć.

- Skrzydło płonie! - krzyknął ktoś z pasażerów.

- Umrzemy! - krzyczał ktoś inny.

- Już po nas! To koniec! - histeryzowali ludzie. Po chwili cały samolot zaczął dygotać. Wszystko się ruszało. Ludzie krzyczeli, a niektórzy nawet modlili się na głos.

- Proszę o zachowanie spokoju. - usłyszeliśmy kapitana - Proszę pozostać na swoich miejscach. Próbujemy złapać kontrolę nad samolotem.

Ludzie zaczęli panikować. Krzyczeć.  Płakać. Luna złapała się mojego ramienia. Cała się trzęsła. Objąłem ją. Sam się bałem.  Nie.moglem nic powiedzieć. Nie wiedziałam co. Byłem pewnie że to nasz koniec. Ludzie krzyczeli wszystko zaczęło wirować. Samolot zaczął pionowo spadać w dół.

                   
                       To był koniec.

Po chwili samolot zaczął przechylać się do poziomu. Kapitan cały czas uspokajał pasażerów zapewniając ze wszystko jest pod kontrolą. Prawe skrzydło płonęło. W jednej chwili zaczął płonąć dach. Ludzie histeryzowali. Wszyscy się bali. Ja też. Samolot zaczął zwalniać. Poczułem ze zetknął się z ziemią. Kapitan oznajmił ze wylądowaliśmy. W samolocie bylo słychać odpinane pasów i krzyki. Ludzie zaczęli się przepychać do wyjścia.

- Trzymaj się blisko mnie ! - krzyknąłem do Luny chociaż była obok. Złapałem ją za rękę I sam zacząłem przepychać się do wyjścia. Gdy byliśmy już u naszego celu, było słychać nawoływania o pomoc.

- Idź Luna. Ratuj siebie. Ja idę pomóc tej osobie. - powiedziałem i pocałowałam ją w czoło. Puściłem ją i ruszyłem w kierunku głosu.  Dotarłem do toalety w samolocie. Ktoś był za drzwiami. Zacząłem w nie walić i kopać. Czułem że się nie uda. Ale próbowałem nadal. Wreszcie się udało.  Drzwi padły do wewnątrz, gdzie w kącie siedział mały skulony chłopiec. Wziąłem go na ręce i udałem się szybko do wyjścia.  Ledwo wyszłem a ściana w której były drzwi pękła i spadła. Szybko odbiegłem od samolotu w stronę ludzi. Byli to pasażerowie. Po chwili znaleźli się rodzice tego dziecka, którzy dziękowali mi z całego serca. Odeszłem od nich i poszłem odszukać  Lunę. Po kilku minutach sama wpadła mi w ramiona. Uścisnąłem ją i pocałowałem.

- Myślałam że nie przeżyjesz - powedziała z płaczem. - Myślałam że już nigdy cię nie zobaczę.

- Ciii... już dobrze.

Po chwili dotarły do nas oklaski, skierowane do kapitana. Dołączylismy się. Przecież to jego zasługa. Gdyby nie on, nas by tu teraz nie było.

--------------------------------
Heeej ludki ❤
Tak więc jest rozdział. 
Trochę przeszłam na dramaty takie ale chyba to nic złego.
Mam nadzieję że się spodoba.
Wiem że jest trochę krótki ale ważne ze jest.
Za wszelkie błędy przepraszam.
Niewiem kiedy będzie następny ale najpierw oceńcie ten.
Chce zobaczyć ile was jest - komentujcie! ❤

Kc mocnooo ❤❤❤ ~ ZaczaroffanaMartulla

Soy Luna KIK/SmSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz