Co ja takiego zrobiłam?
Siedziała w swojej śmiesznie małej kuchni, która w zasadzie była tylko aneksem wstawionym w salonie i sączyła kawę, wpatrując się tępo w zegar wiszący na ścianie. Za pół godziny miał zostać aktywowany świstoklik leżący na blacie, a ona nagle zaczęła mieć wątpliwości.
Przesunęła spojrzeniem po stojących w rogu pokoju walizkach i po meblach zasłoniętych folią. Mieszkanie wydawało się jej teraz obce i zimne. Echo jej głosu przerażająco dudniło na końcu każdego jej zdania. Zacisnęła mocno odrętwiałe ze strachu palce na gorącym kubku i jeszcze raz zerknęła na wszystkie papiery przed sobą.
Dracon Lucjusz Malfoy.
Wyrok: Dożywotni pobyt w magicznej klatce, zakaz komunikowania się z społecznością magiczną, złamanie różdżki, pozbawienie praw obywatela.
Uwagi: Więzień od procesu nie wypowiedział słowa. Nie reaguje na komendy, jada tylko sporadycznie. Nie korzysta z urządzeń sanitarnych. Źle znosi światło. Sypia dokładne pięć godzin. Nie tyka mięsa.
Zacisnęła powieki, wstrzymując powietrze, gdy kolejna fala strachu przebiegła po jej plecach. Co ona sobie myślała, zgadzając się na pilnowanie tego psychopaty?
- Ty głupia idiotko, włączył ci się syndrom ratowania świata, własna duma cię zaślepiła i teraz zginiesz zadźgana łyżką przez sen - wymamrotała w swoje dłonie, szarpiąc włosy.
- Już wiem, skąd to bocianie gniazdo na twojej głowie.
- Ach tak? - zironizowała, sięgając do górnej szafki i próbując sięgnąć kubek. Niestety była za niska. Sapnęła i poczuła, że delikatnie odsuwa ją na bok i chwyta naczynie. Wyciągnęła dłoń i fuknęła, widząc, że przypatruje się jej z rozbawieniem. - Co się tak śmieszy? I dlaczego wiesz, skąd mam bocianie gniazdo? Którego oczywiście nie mam!
Malfoy oparł się o blat w jej kuchni i spoglądnął przez okno na szarą ulicę.
- Śmieszy mnie twoje feministyczne podejście do męskiej pomocy. Nie, ja sama, Malfoy, nie pomagaj mi, rujnujesz moją życiową zaradność, może jeszcze otworzysz mi drzwi przed nosem, co?
Zaśmiała się, gdy spojrzał na nią wesoło, piszcząc jak oburzona dziewczynka. Pokręciła ze śmiechem głową, sięgając po pudełko z kawą i wyjmując z szuflady łyżeczkę.
- A gniazdo?
- Jak się denerwujesz, to szarpiesz włosy - zmrużył oczy, przypatrując się jej uważnie. - Przerażająco komicznie to wygląda. Jakbyś miała problemy z psychiką.
- Cóż, przyjaźnię się z tobą, a to już coś znaczy - odparowała, zalewając ziarna kawy. Parsknął, zakładając ręce na pierś.
- Nie nazwałbym tego przyjaźnią. Raczej tym, że ani ty, ani ja nie mamy z kim innym pójść na kawę, więc jesteśmy skazani na swoje towarzystwo.
Skazani na swoje towarzystwo. Zamrugała, uświadamiając sobie, że teraz będzie skazana na skazańca. Będzie spała, mając za ścianą kogoś, kto zabił dwadzieścia siedem osób. Będzie jadła, wiedząc, że obok niej jest ktoś, kto być może planuje ją zabić.
- Ja pierdolę... - wyszeptała przerażona, otwierając szeroko oczy. Zerwała się z krzesełka i chwyciła telefon z biurka, wybierając szybko numer do Jackwina, by powiedzieć mu, że ma w dupie to, że podpisała umowę, że ona rezygnuje. Nim jednak zdążyła się z nim połączyć, małe pudełko zapałek leżące na ladzie błysnęło światłem i zaczęło mrugać. - O nie...

CZYTASZ
Dramione: Więzień
FanfictionJak to jest zabić dwadzieścia siedem osób i przez cztery lata nie powiedzieć ani słowa?