Szatyn pozbierał rozbite szkło z podłogi, robiąc niezadowoloną minę. Nienawidził, kiedy po sobie nie sprzątałem, chociaż kiedyś i tak upierał się o to, że on będzie to robił, bo ja zrobię sobie krzywdę. Kiedy skończył, usiadł obok mnie i spojrzał przez okno, chwilę później nieświadomie łapiąc mnie za rękę.
Wpatrywał się w duże płatki śniegu wirujące w powietrzu, niemal jakby były sztuczne i wytwarzane z jakiejś maszyny. Ja mimowolnie też na nie spojrzałem, powoli zakochując się w tym widoku po raz kolejny i ściskając dłoń Singera bardziej.- Myślę, że powinniśmy przestać gapić się na śnieg i zacząć robić kolację. - przerwałem ciszę, która między nami panowała, jedną z moich głupich uwag.
Mike szybko wyrwał rękę z uścisku i wstał z parapetu. Był zawstydzony. Policzki mu poróżowiały.
Na moich ustach wymalował się uśmiech, był taki uroczy.
Mimo tego, że nie mogłem znieść tego jak mnie ranił, nie potrafiłem nie uśmiechać się na jego widok. Na widok tego jak się zawstydza, jak się śmieje, albo denerwuje. Bo był wtedy naprawdę uroczy. A do tego piękny.
Na zewnątrz, jak i wewnątrz był pięknym człowiekiem. Kiedyś miałem wrażenie, że nawet aniołem.
Jego uśmiech był jak arcydzieło. Jego nieco dłuższe włosy opadały na jego czoło, idealnie się układając, a on sam wyglądał wtedy jak rzeźba, którą tylko się podziwia.
Co prawda miał skłonności do różnych złych rzeczy, na przykład do zdrady, czy alkoholu, ale to nie mogło zmienić mojego postrzegania go jako anioła. Po prostu nie mogło.- Co zjadłbyś na kolację? - zapytał po chwili, ruszając do kuchni.
Wstałem i poszedłem za nim, po drodze zastanawiając się, co byłoby lepsze.- Mam ochotę na jakieś chińskie żarcie, a ty?
Szatyn wybuchł śmiechem.
- Liczyłem na coś bardziej świątecznego, chcę wejść już w ten klimat okay? - otarł łzy z policzków, które pojawiły się tam pod wpływem rozbawienia. Przecież to nawet nie było takie śmieszne.
- Zróbmy pierniczki! - klasnąłem w dłonie, z wielkim uśmiechem na ustach, a Mikey tylko ponownie wybuchł śmiechem.